Będą zmiany albo liga upadnie
Hiszpańska piłka czeka na zmiany, które wydają się być nieuniknione. Rozmawialiśmy w tej sprawie z ekspertem od hiszpańskiego futbolu.
Na temat problemów hiszpańskiej piłki pisaliśmy wiele razy, bowiem sprawa powraca jak bumerang wraz z każdym sezonem ligowym, który dominuje FC Barcelona i Real Madryt. To w głównej mierze efekt nierównego podziału wpływów z tytułu praw medialnych, co wkrótce ma, lub wręcz musi, się zmienić.
Problem omawialiśmy z Davidem Goldem – korespondentem takich serwisów, jak insideworldfootball, insidefutbol, 90minutes, football.co.uk i Play the Game.
– Jest szansa na zmiany, bowiem zwiększa się liczba zespołów rozgoryczonych zaistniałą sytuacją. Kilka sezonów temu było ich 5-6, a teraz w protesty angażuje się ponad 3/4 ligi. To ciśnienie powoduje, że hiszpański rząd zauważa problem i wymaga od Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej podjęcia odpowiednich działań. – mówi nam Gold.
Sprawa jest o tyle poważna, że najlepszy ekonomista w kraju, zajmujący się futbolem – Jose Maria Gay z Uniwersytetu w Barcelonie – uważa, że lokalna liga ma pięć lat na reformy, albo upadnie. Barcelona i Real będą upierać się, aby nic nie zmieniać, zwłaszcza w sytuacji, w której coraz lepsze wyniki finansowe mają zespoły z Niemiec i Anglii.
– Minister Sportu, Miguel Cardenal, wywiera na dwóch gigantach stałą presję, pokazując, że rząd poważnie podchodzi do sprawy centralizacji praw medialnych. W zasadzie przesłanie jest proste – albo zrobicie to sami, albo zrobię to ja. Ale politycy nie zawsze są szczerzy i skłonni do działania, a Barcelona i Real to zbyt ważne politycznie kluby, aby dać sobie wejść na własne podwórko bez walki. – uważa David Gold.
Głos zabrać mogą także nadawcy. – Ciężko powiedzieć, co zrobią. Największe z nich – Canal+i Mediapro – będą walczyć o zakup praw telewizyjnych, ale czy są na to gotowi? Pewniakiem jest to, że liczba transmisji z meczów Barcelony i Realu się nie zmieni, ale nie będzie można dogadywać się z klubami "na boku".