Prawo autorskie a wydarzenia sportowe. Czy w Polsce mamy problem? [ZDANIEM EKSPERTÓW]
Czy w Polsce mamy problem z przestrzeganiem praw autorskich, jeśli chodzi o udostępnianie treści z wydarzeń sportowych? Czy urywki transmisji oraz bramki powinny być publikowane bez specjalnych ograniczeń, bowiem wpływa to na wzrost zainteresowania rozgrywkami? Czy w dzisiejszych czasach możliwe jest pełna kontrola nad prawami autorskimi? Do dyskusji zaprosiliśmy ekspertów i zadaliśmy kilka pytań z dziedziny ochrony własności.
Czy prawo autorskie w polskim Internecie, jeżeli chodzi o relacje foto i wideo z wydarzeń i transmisji sportowych jest przestrzegane czy są z tym problemy?
Michał Kołodziejczyk (szef redakcji sportowej CANAL+): Absolutnie nie jest przestrzegane. Ludzie uważają, że w Internecie można absolutnie wszystko. Nie zdają sobie sprawy z tego, że pewne rzeczy kosztują, są na wyłączność. Kupowanie licencji wiąże się także z osobnymi licencjami na media społecznościowe.
Grzegorz Kita (prezes i założyciel Sport Management Polska): Z całą pewnością nie jest tak, że wszyscy tego przestrzegają i jest dobrze, ale nie jest też tak, że mamy kompletną anarchię. Można powiedzieć, że chyba jesteśmy w okolicach środka, może nawet lekko powyżej. Wiele osób ma świadomość, że wiele „utworów” chronią prawa autorskie czy nawet szerzej – prawa własności intelektualnej. Pewnego rodzaju komplikacją jest mnogość obszarów i form eksploatacji.
Trochę inaczej jest także ze zdjęciami, inaczej z filmikami. W kwestii wideo mam odczucie, że świadomość i pewnego rodzaju ostrożność posunięta jest daleko bardziej. Przy zdjęciach jest dużo wolnoamerykanki i mało kto właściwie już z tym walczy. Ważny jest także aspekt komercyjności, zarabiania na rozpowszechnianiu. Jest jednak różnica pomiędzy rozpowszechnianiem dla celów zarobkowych i czerpaniu z tego korzyści a „zwykłym”, emocjonalnym szerowaniem przez fanów.
Arkadiusz Lewicki (medioznawca, Uniwersytet Wrocławski): Problem jest przede wszystkim taki, że prawo w wielu momentach niejasne. Trudno mówić o przestrzeganiu zasad, które są zasadami jasnymi. Takimi, które da się ogarnąć przy tym rozwoju mediów.
Michał Matuszak (doktor nauk prawnych, specjalista prawa sportowego, właściciel Matuszak Legal & Sport): Świadomość prawna Polaków w zakresie praw autorskich w Internecie jest niewielka. Większość osób nie zastanawia się czy ich działania mogą naruszać prawa autorskiego należące do innych osób. Do takich zachowań możemy zaliczyć m.in. streamingowanie meczy czy wykorzystywanie wizerunków sportowców do własnych celów. Przepisy prawa autorskiego nie są w wielu elementach proste i intuicyjne, a niektóre stany faktyczne stwarzają problemy nawet doświadczonym prawnikom. Niewątpliwie brakuje w przestrzeni publicznej skutecznych kampanii edukacyjnych, które mogłyby podnieść świadomość prawną Polaków w zakresie prawa autorskiego. Ten problem nie występuje tylko u nas, lecz jest wspólny niemalże dla całego świata, bowiem ekspansywny rozwój nowych technologii wymaga jednoczesnego prowadzenia działań edukacyjnych w szeroko rozumianym obszarze nowych technologii.
Czy przepisy prawa autorskiego są jasne czy pozostawiają zbyt wiele pola do interpretacji?
Michał Kołodziejczyk: Wydaje mi się, że to powstaje na zasadzie piramid. To nie jest tak, że podanie tweeta łamiącego prawo sprawia, że autor tej wiadomości wyłącznie złamał prawo. To nie tak. Zauważyłem, że w polskim Internecie jest tak, że ktoś podaje tweeta, którego ktoś podał, którego ktoś jeszcze wcześniej podał. Tak narasta piramida i trudno dojść do źródła.
Grzegorz Kita: Ostatnie lata przyspieszyły edukację i wzrost świadomości. Jednak tych przepisów jest dość sporo. Problem polega na tym, że wiele osób nie ma świadomości, jak te przepisy są rozbudowane i ile zagadnień i obszarów obejmują. Kto, kiedy i dlaczego ma je stosować. W ramach dygresji przytoczę przykład z dziedziny umów w marketingu sportowym. Zajmuję się tym już prawie 20 lat więc obserwuję to w szerokiej perspektywie. Różnice aż biją po oczach. Na początku lat dwutysięcznych kwestiom praw autorskich w umowach był poświęcony jeden paragraf albo nawet to zagadnienie w ogóle się nie pojawiało. Obecnie w umowach ta tematyka zajmuje od dwóch do dziesięciu stron. Drobnym drukiem.
Arkadiusz Lewicki: Problem jest cały czas ten sam – przepisy nie nadążają za rozwojem mediów. W związku z tym obszarów, które nie są uregulowane i nie będą, bo pojawi się problem z rozwojem technologii, będzie przybywało. Prawa autorskie są z góry na przegranej pozycji.
Michał Matuszak: Kwestie praw autorskich dotyczących transmisji sportowych są zagadnieniami, które wciąż budzą liczne kontrowersje, a w doktrynie wciąż nie wypracowano jednolitego stanowiska. W mojej ocenie transmisja wydarzenia sportowego przez nadawcę nie spełnia wymogów do uznania jej za utwór w rozumieniu prawa autorskiego, co zostało potwierdzone w kilku orzeczeniach sądowych. Transmisja meczu jest w istocie jedynie odzwierciedleniem jego przebiegu za pomocą środków technicznych niezbędnych do prawidłowego przekazywania obrazu i dźwięku. W przypadku transmisji rozgrywek, w tym meczów piłkarskich, brak jest swobody twórczej w ich realizacji, bowiem toczą się one na podstawie reguł gry uchwalonych przez odpowiednie organizacje sportowe. Jednocześnie nie można wykluczyć, iż niektóre elementy transmisji mogą stanowić przedmiot prawa autorskiego – takie jak między innymi użyte w transmisji logo, specjalnie przygotowane do meczu grafiki, ścieżka dźwiękowa, unikalne ujęcia widowiska czy komentarz dziennikarski. Sama transmisja może podlegać pewnej ochronie na mocy przepisów dotyczących praw pokrewnych. Nie ma niestety prostych reguł pozwalających na jednoznaczną ocenę jak dalece sięga prawo autorskie oraz w jakim stopniu możliwa jest publikacja wybranych fragmentów. Nie można wykluczyć, że niektóre inne publikacje fragmentów meczów w różnych formach będą mogły potencjalnie naruszać prawa autorskie – przykładowo wrzucenie skrótu meczu piłkarskiego wraz z grafikami nadawcy i autorskim komentarzem. Skorzystanie wtedy z prawa do cytatu (art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych) nie będzie możliwe jeżeli fragment meczu będzie jedynym użytym materiałem wideo, bowiem aby można było cytować musimy dysponować własnym, autorskim utworem, którego dany fragment jest jedynie częścią. W przypadku zakwalifikowania danego materiału wideo jako utworu niezbędne do skorzystania z prawa cytatu będzie przytoczenie autora, źródła oraz wykorzystanie fragmentu do jednego z celów opisanych w ustawie.
Czy jest możliwe posiadanej pełnej kontroli nad prawem autorskim własnego dzieła?
Michał Kołodziejczyk: Oczywiście, że jest taka możliwość, ale jest bardzo czasochłonna i skomplikowana w ich egzekwowaniu. To coś, w czym musimy dogonić Europę. Zapewniam, że jeśli ktoś chciałby wrzucić naszego gola z Premier League na Twittera, to jego konto długo by nie istniało. Znam takie przypadki, w których proszono mnie o interwencję, bo przecież to nie było nic złego. No nie, było. Nie chodzi to nawet o nas, nadawcę na Polskę. W związku z tym, że Internet nie ma granic, chodziło o organizatora rozgrywek, który pilnuje, żeby licencjobiorcy otrzymali to, co mają zapewnione w umowach. Jeśli mogą pokazać gola Liverpoolu, to oni mają to robić, a nie anonimowy użytkownik sieci.
Arkadiusz Lewicki: Nie ma takiej możliwości. Samo pojęcie „autorskości” dzieła jest rozmyte i nie do końca jasne.
Podczas dyskusji na temat praw autorskich pada argument, że skróty, urywki z transmisji publikowane spontanicznie podnoszą wartość rozgrywek poprzez wytwarzanie szumu, co w konsekwencji jest korzystne dla organizatora. W takich przypadkach zwolennicy tego poglądu powołują się na przykład USA, gdzie dopuszcza się takie praktyki nie tylko przez posiadaczy praw do transmisji, ale również przez użytkowników, którzy nie zarabiają na tego typu publikacjach. Co myśli pan na ten temat?
Michał Kołodziejczyk: Uważam, że są odpowiednie komórki, które są od tego, żeby ten szum produkować. To nie musi być strona Ekstraklasy. Ale jeśli nadawca publikuje gola strzelonego pięć minut wcześniej, to można po prostu podać tego gola z postem nadawcy. W innym przypadku to kradzież. W ogóle to wymaga szerszego dopracowania. Jako dziennikarz wielokrotnie czułem się pokrzywdzony na imprezach rangi mistrzostw Europy, mistrzostw świata, igrzysk, kiedy na swoich mediach społecznościowych nie mogłem wrzucić zdjęcia z trybun, bo nie mam do tego praw, natomiast 80 tysięcy ludzi na stadionie takich praw nie musiało mieć, a Internet zalała fala zdjęć np. z ceremonii otwarcia igrzysk, bo przecież nie zabierze się telefonów. W związku z tym to dziennikarstwo obywatelskie wyprzedziło dziennikarstwo profesjonalne, zawodowe. W tym przypadku oczekiwałbym uregulowań.
Grzegorz Kita: Ten temat ma swoje plusy i minusy. Uważam, że per saldo jest to korzystne nie tylko dla klubów i lig ale nawet dla nadawców i dystrybutorów. Bardzo istotne są reakcje i działania kibiców w czasie rzeczywistym. Ale też ich skala, zasięg, zaangażowanie, wiralizacja, jej tempo. To buduje emocje, podgrzewa atmosferę, zaciekawia widowiskiem. Także nowe osoby. Przede wszystkim rozszerza radykalnie liczbę osób mających kontakt z widowiskiem. Jeśli coś pojawia się nagle, wszyscy mają świadomość, że to dzieje się live. Buzują emocje, wynik może się zmienić – to znacznie podnosi i rozszerza zainteresowanie. Także wartościuje lepiej produkt bo pokazuje, że ludziom na nim zależy, są zaangażowani. Zobaczenie tego samego filmiku dwie godziny później czy dzień później to już inna historia. Dodatkowo, żadna organizacja nie wytworzy takiej ilości materiału na temat pojedynczego klubu i nie zaangażuje się tak mocno jak jego zaangażowani fani. Dla mnie kibice to aktywa klubów a nie problemy. Trzeba umieć znajdywać z nimi porozumienie.
Ale rozumiem też postawę gestorów praw. Chcą mieć kontrolę nad materiałem – szczególnie jego przekazem, jakością i wpływem na wizerunek produktów. Także otoczką marketingową, plasacją marek sponsorów. Kibice przecież nie tylko udostępniają treści pozytywne ale i negatywne, kompromitujące. Centrostrzały, kiksy, symulowanie fauli.
Trzeba jednak mieć świadomość walki z wiatrakami. Cyberprzestrzeń jest ogromna. Trudno sobie wyobrazić, żeby pojedyncza organizacja, liga była w stanie zaangażować się w profesjonalne działania prawne i monitoring internetu rozumiany jako całość. Na taką skalę. Nie tylko główne platformy jak Twitter, Facebook czy YouTube ale i Wykop, komentarze pod artykułami, strony internetowe wszelkich mediów, fanowskie portale.
To zagadnienie nawet na poziomie prawno-technicznym wymaga poszukiwania złotego środka. A osobnym zagadnieniem jest witalność produktów i bieżące emocje. Ktoś może uznać się za gestora, doktrynalnie zakazać używania materiałów i to się częściowo udaje ale na jednej czy drugiej platformie, ale nie wszędzie a jednocześnie traci się emocje związane z produktem.
Arkadiusz Lewicki: Nie wiem, czy są dobre. Pytanie, na ile są skuteczne i jak przekładają się na faktyczny zysk posiadacza praw. Rzeczywiście bywa tak, że tworzony szum medialny tworzony przez pokazywanie fragmentów czy zdjęć związanych z danym wydarzeniem koniec końców przysparza profitów posiadaczowi praw. Nie ma jasnej i wyraźnej reguły. To zależy od konkretnego przypadku, o którym mówimy. Mogą płynąć korzyści, jak i straty. Nie ma jednej recepty na wszystkie przypadki.
Czy w Polsce mówi się zbyt mało o prawach autorskich i ochronie autorów?
Michał Kołodziejczyk: W Polsce dopuściliśmy do tego, że właśnie zamykane są kioski i już niedługo nie będzie prasy w takich nakładach. Przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko przysługuje nam za darmo, a dziennikarze tworzą swoje treści z nudów albo przy okazji jakiejś innej pracy. Tak nie jest. Z paywallem w Polsce zaszaleć nie można. Przez lata polski internauta był przyzwyczajony do tego, że wszystko dostanie za darmo. Dlatego „The Athletic” w Polsce nie ma prawa się udać, a w Anglii ma się doskonale. Wystarczy sama świadomość, że na powstanie artykułu, jakiejś treści, poświęca się czas, środki, paliwo czy chociażby opłaca się koszt rozmowy telefonicznej.
Grzegorz Kita: Zdecydowanie tak. Ludzie mają świadomość, że istnieją prawa autorskie, jednak nie wiedzą co się za tym określeniem w pełni kryje, jakie są konsekwencje. Czego one dotyczą. Czy zdjęcia, czy urywku filmowego. Jak zastosowanego, jak przerobionego? Uważam, że konieczna jest poważna, właściwie stała akcja edukacyjna. Wtedy łatwiej zarządzałoby się tym w przyszłości. Dialog społeczny byłby także skuteczniejszy. Dzisiaj to trochę karno-formalne podejście do tematu. Mówi się, że ma się prawo i nie wolno czegoś używać, ale nie edukuje się wystarczająco i właściwie. W związku z tym ludzie najzwyczajniej w świecie błądzą. Teoretycznie jednym z kanonów prawa jest zasada „nieznajomość prawa szkodzi”, ale albo jesteśmy doktrynalni i zamknięci, albo zależy nam na cywilizowanym i prokibicowskim podejściu do sprawy. W związku z tym uważam, że lepiej edukować na szeroką skalę niż brnąć w tępą restrykcyjność.
Arkadiusz Lewicki: Tak naprawdę nie jestem wielkim fanem praw autorskich. Tutaj pytanie o płynne granice. Z drugiej strony, gdyby trzymać się bardzo rygorystycznie zapisów, w gazecie nie mogłaby się pojawić relacja z meczu, który autor oglądał w telewizji, a nie na stadionie. To też jest zapośredniczenie. Jeżeli dziennikarz pisze relację na podstawie transmisji, to idąc ad absurdum, można mówić o złamaniu praw autorskich. Nie wiem, czy się nie mówi o tym za dużo. O tym się wspomina. Wracamy do problemu, od którego rozpocząłem. Do niejasności związanych z prawem autorskim, które są i będą jeszcze większe.
Michał Matuszak: W publicznej debacie wciąż przedstawia się te zagadnienia najczęściej z perspektywy odbiorcy i uwypukla się przy tym jedynie jego prawa. Niestety zapomina się o ochronie samym autorów, a także innych podmiotów, które inwestującą znaczące środki finansowe w określone prawa w celu uzyskania określonego dochodu. W polskich przepisach w tym zakresie znajdują się liczne konstrukcje prawne, które pozwalają na godzenie interesów obu stron – w tym m.in. prawo do cytatu czy dozwolony użytek. W perspektywie długofalowej respektowanie praw obu stron przynosić będzie wymierne korzyści dla wszystkich, pozwalając cieszyć się nam szerokim dostępem do rozgrywek sportowych czy unikatowych produkcji sportowych.