Klopp dobry na wszystko
Borussia Dortmund to nie tylko ciekawi i utalentowani piłkarze tworzący monolit. To także, a może przede wszystkim trener oliwiący swoją maszynę przy każdej okazji.
Jurgen Norbert Klopp to wielki facet. Może dlatego też ma taki posłuch w zespole? Sprawia wrażenie pozytywnego, lekko szalonego kompozytora, który kreuje swoją najwspanialszą symfonię.
Przygodę z trenerką zaczynał w 1.FSV Mainz 05. Tam też spędził 99 procent swojej piłkarskiej kariery. Przejście do klubu z Zagłębia Ruhry w 2008 roku było strzałem w dziesiątkę. I jeżeli ktoś się zastanawia po co pisać o kimś, kto ma zajmować się układaniem taktycznych klocków, a nie jest przecież super medialny, to ma problem. Otóż Klopp jest z całą pewnością jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym, „produktem”, którym może się pochwalić Borussia.
Oczywiście w Polsce odbiór może być inny. Nie jesteśmy skazani na codzienną porcję reklam ze szkoleniowcem. Co innego Niemcy. Tam Klopp wyskakuje niemalże z każdej lodówki. Widzimy go zatem jak jedzie swoim Oplem, goli się maszynką Philipsa, używa kleju Metylan, korzysta z usług Volksbanken Raiffeisenbanken czy promuje Frankfurter Allgemeine Zeitung oraz ubiera się w ciuchy marki Puma.
Skąd bierze się to zainteresowanie osobą trenera? Wynika często z chęci wykorzystania wizerunku… Borussii. Pokazuje to przykład Pumy, która przez wiele lat była, a teraz ponownie jest sponsorem technicznym dortmundczyków. Zespół jest młody, dziki, dążący do sukcesu, a to główne elementy w kreowaniu wizerunku tej konkretnej marki. A Klopp ich prowadzi i jest świetnie utożsamiany ze swoimi młodymi… pumiątkami.
Dodatkowo Kloppa można „wykorzystać” w sposób uniwersalny. To, że utożsamiają się z nim młodzi to jedno, ale jego postać przemawia też do starszych osób. Wszakże jego wizerunek jest sympatyczny i uroczy. I idą za nim sukcesy. Warto to podkreślać na każdym kroku.
Wielu zarzuca mu zbyt wielką temperamentność. Można na to spojrzeć z innej strony. Czy to nie jest autentyczne? Jest. Klopp jest facetem emocjonalnym i czasem to z niego uchodzi, ale to tylko sprawia, iż jest jeszcze bardziej lubiany i rozpoznawalny.
Co ciekawe, obecność Kloppa w mediach powoli przyrównuje się do Franza Beckenbauera. Pojawiają się komentarze pod hasłem „co za dużo to niezdrowo”. Jednak należy pamiętać, że ze sponsorami wiąże się on raczej umowami długoterminowymi. To może zaprocentować. Przeciętny Niemiec kojarzy: Beckenbauer = Erdinger, Martin Schmitt = Milka, czy Steffi Graf = Barilla. Taka kooperacja wywołuje wzajemne korzyści.
W tych wszystkich działaniach szkoleniowiec Borussii postępuje bardzo świadomie. W 2011 roku rozwiązał umowę Hamburg-Mannheimer International (HMI) po skandalu Bunga-Banga. O co chodziło? Otóż ubezpieczeniowy potentat, obecnie część ERGO, w 2007 roku zorganizował dla 100 najlepszych przedstawicieli dzikie sex party w Budapeszcie. O imprezie w Łaźni Gellerta opinia publiczna dowiedziała się po latach, a nowy właściciel wszczął postępowanie. – Kobiety nosiły czerwone i żółte wstążki – opowiada jeden z gości. – Te pierwsze były jedynie hostessami, pozostałe spełniały wszelkie inne zachcianki. Były też kobiety z białymi wstążkami, one były zarezerwowane dla naszych szefów i najlepszych agentów. To ruszyło Kloppa, który był twarzą HMI i ze spotu krzyczał: Motywacja, motywacja, motywacja! Kontrakt został zerwany.
Świadomość Kloppa jest ogromna, a dodatkowy sukces Borussii w postaci awansu do dalszej fazy Ligi Mistrzów może przysporzyć temu szkoleniowcowi kolejnych partnerów. Bez dwóch zdań, to dopiero początek Kloppomanii. Potwierdza to tytuł „sportowej osobowości roku” nadany przez „Kickera”.
– Rzadko kiedy wybór sportowej osobowości w Niemczech jest tak jasny. To nagroda za zdobycie mistrzostwa, pucharu w sposób niezwykle widowiskowy, za dortmundzki ofensywny futbol zakorzeniony przez Kloppa. Spektakularna gra w Lidze Mistrzów pozwoliła utrzymać się im na płaszczyźnie międzynarodowej. Rozpowszechnił swoje nazwisko w całej Europie i zrobił najlepszą reklamę dla niemieckiego futbolu – uzasadnił wybór redaktor naczelny gazety, Jean-Julien Beer.
Nic dodać, nic ująć.