Papierowe bogactwo
Polskie kluby często cierpią na przerost finansowych ambicji. Budżety potrafią budzić respekt, ale tylko na papierze, przed sezonem.
Ostatnimi czasy mamy aż nadto przykładów projektowania wirtualnych budżetów. Kluby przed sezonem z rozmachem planują swoje wydatki. W trakcie rozgrywek okazuje się jednak, że ich konta bankowe świecą pustkami. Nie chodzi tutaj tylko o słabo grające drużyny. Problemy mają także ekipy z ligowej czołówki. Bynajmniej kwestia nie ogranicza się jedynie do piłki nożnej.
Przykładów można mnożyć. Warto wziąć pod lupę choćby Śląsk Wrocław. Przed sezonem budżet wynosić miał około 25 milionów złotych (po zwiększeniu wydatków przez miasto i Zygmunta Solorza miał wzrosnąć do 35 milionów lecz już wiadomo, że nic z tego nie będzie). Na chwilę obecną wiadomo, że klub ma 6,5 miliona złotych długów. Do tego dochodzą wydatki bieżące więc kwota ta z dnia na dzień staje się coraz większa. Jak widać długi stanowią znaczny odsetek pierwotnej wysokości budżetu. Teraz w klubowej kasie nie ma ani złotówki i wszyscy zastanawiają się jak spokojnie doprowadzić klub do końca sezonu.
Niezbyt kolorowo prezentuje się również sytuacja w Lechu Poznań. Z klubem pożegnają się najpewniej Semir Stilić i Artiom Rudniew. Naprędce planuje się zmiany umów z piłkarzami, którzy mają być wynagradzani za wyniki i dobrą formę. W sumie lepiej późno jak wcale. Nie mniej jednak pewne jest, że włodarzy klubu od przybytku głowa nie boli. Głośno mówi się także o pokaźnych długach Górnika Zabrze, które mają sięgać nawet 28 milionów złotych.
Dlatego też prezes ŁKS, Andrzej Voigt z dumą chwali się, że jego klub ma jedynie 4 miliony złotych długów. Faktycznie na tle osiągnięć niektórych drużyn z Ekstraklasy wynik taki wydaje się być niewinną pożyczką. Troszkę mniej optymistycznie patrzyli na sytuację swojego klubu fani, którzy zorganizowali zbiórkę pod wiele mówiącą nazwą: „Ratujmy ŁKS”. Zebrane 72 tysiące złotych są jednak tylko kroplą w morzu potrzeb.
Podobnie sytuacja prezentuje się w siatkówce. PlusLiga zaliczana jest do grona trzech najsilniejszych lig siatkarskich świata. Cóż z tego? Część klubów w niej występujących i tak ma nie małe problemy finansowe. Świetnym przykładem jest tutaj AZS Politechnika Warszawska. Drużyna całkiem nieźle radzi sobie w lidze. Jeszcze lepiej w europejskich pucharach gdzie dotarła do finału Pucharu Challenge. Najbardziej zaskakujący jest jednak fakt, że siatkarze tego klubu pracują pro publico bono. Trzeba przyznać, że jak na wolontariuszy spisują się świetnie. Prezes Dolecka już dawno zapowiedziała, że o regularnych wypłatach siatkarze AZS mogą zapomnieć.
Jeszcze bardziej interesująco prezentuje się sytuacja w damskiej siatkówce. Świeżo upieczonym mistrzem Polski zostały zawodniczki drużyny Atomu Trefla Sopot. Drużyna ta zbudowana została z wielkim rozmachem. Budżet wyliczono na 12 milionów złotych, co jak na warunki damskiej siatkówki jest kwotą ogromną. Do Sopotu sprowadzono gwiazdy polskiej i światowej siatkówki. Wszystko jednak zgadzało się tylko i wyłącznie na papierze.
Kłopoty finansowe zespołu zmusiły do odejścia Neriman Ozsoy, Amarantę Fernandez Navarro oraz Dorotę Świeniewicz, a także dwóch włoskich asystentów trenera Alessandro Chiappiniego. Co więcej Małgorzata Kożuch i Corina Ssuschke-Voigt w ramach protestu nie wychodziły na boisko w niektórych ligowych meczach. Część zawodniczek grała tylko dlatego, że nie chciała wybić się z rytmu przygotowań do Igrzysk Olimpijskich w Londynie.
Jednym słowem obraz wielkiego finansowego chaosu. Z początku prezesem klubu był Konrad Piechocki, który od wielu lat odpowiada za solidną budowę potęgi Skry Bełchatów. Jednak kiedy tylko zorientował się jak poważna zaczyna być sytuacja w klubie z Sopotu szybko zrezygnował ze stanowiska pozostawiając bałagan komu innemu.
Wydatki Atomu w przyszłym sezonie mają być okrojone o połowę! To pozwala się domyślać jak bardzo przeszacowany został tegoroczny budżet. Nie przeszkadza to jednak działaczom klubu prowadzić rozmów na temat nowych kontraktów i to z tak uznanymi zawodniczkami jak Małgorzata Glinka-Mogentale. Zastanawiam się czy w Atomie przypadkiem nie znalazło zatrudnienia kilka osób zwolnionych z Lehman Brothers?
Skutki prowadzenia takiej polityki są opłakane i to dla wszystkich stron. Klub traci reputację, kibiców, a co najgorsze wiarygodność. Żadna gwiazda nie przejdzie do zespołu, który przez ostatni rok nie był w stanie wywiązywać się z podpisywanych przez siebie umów. Co dało podpisanie z Dorotą Świeniewicz lukratywnego kontraktu dla Atomu skoro siatkarka odchodziła z klubu pełna żalu, ze łzami w oczach, które były wynikiem rozgoryczenia. Zawodniczka w mediach jasno wypowiadała się na temat swojego odejścia ze sportu. Nie pozostawiła tym samym na działaczach z Sopotu suchej nitki, ku przestrodze swoich młodszych koleżanek.
Tracą na tym także sportowcy, którzy przechodząc do danego zespołu mają nadzieję na zapewnienie sobie godnej stopy życiowej. Z czasem muszą walczyć o przetrwanie, a o odkładaniu na przyszłość nie może być mowy.
Proceder ten odbija się także negatywnie na całej dyscyplinie. Wyobraźmy sobie, że Lech Poznań lub Śląsk Wrocław kończą rozgrywki na miejscu gwarantującym grę w europejskich pucharach. W przyszłym sezonie okazuje się, że obie drużyny zostają z powodu braku pieniędzy gruntownie przebudowane i z zespołami pożegnają się najlepsi piłkarze. Nagle okazuje się wtedy, że Polskę nie reprezentują wcale jej najlepsze kluby. Tak właśnie będzie wyglądać w przyszłym sezonie sytuacja w siatkówce, gdzie w Lidze Mistrzyń wystąpi mocno osłabiony Atom Trefl Sopot.
Chyba najwyższy czas walczyć z tego typu patologiami. Zgadzam się, że ciężko jest znaleźć skuteczną receptę na tą bolączkę. Może należy wprowadzić ubezpieczenia, które zapewniałyby sportowcom realizację kontraktów. Oczywiście znacznie zwiększyłoby to koszty utrzymania drużyny, ale pozytywnie wpłynęłoby na jej wiarygodność.
Może powinno się wprowadzić ograniczenia, które zabronią podpisywania kontraktów, na których pokrycie nie ma się zagwarantowanych pieniędzy. Tak by podpisywanie umów z zawodnikami było możliwe tylko po zapewnieniu sobie sponsora i do określonej kwoty.
Innym rozwiązaniem jest baczniejsze przyglądanie się klubom przez organy wydające licencje zezwalające na występ w najwyższej klasie rozgrywek. Być może zapiski klubowych księgowych powinny być studiowane dokładniej i w razie wątpliwości licencja powinna być odbierana? Jedno jest pewne – jakieś działania należy podjąć.