03.10.2011 10:04
Sen o (sportowej) Warszawie
Warszawa - miejsce spełnienia snów dla wielu. Brednie, nie żyli tu. Sport wie o tych problemach najlepiej.
Warszawa nie jest miastem przyjaznym dla sportu. Minęły czasy kiedy stolica widniała na medalowej mapie Polski, a bez sukcesów zainteresowanie odbiorców jest znikome. Martwi przede wszystkim postawa władz miasta, które do sportu w stolicy niewiele dokładają, a od których tak naprawdę wszystko powinno się zaczynać.
Duży rynek – duży problem
Warszawa to największe miasto w Polsce. Potencjalnie największy rynek jest jednocześnie rynkiem bardzo trudnym. Dzieje się tak przede wszystkim z uwagi na strukturę mieszkańców. Sport, poprzez identyfikację, pozwala na budowę lokalnej tożsamości – w tym wypadku pomaga stworzyć tożsamość Warszawiaka. Ciężko jednak o prawidłowe funkcjonowanie takiej postawy w aglomeracji, która nieoficjalnie liczy 2 miliony mieszkańców, z których blisko połowa jedynie dojeżdża tu do pracy. Osoby te nie czują więzi z Warszawą, czemu zatem miałyby wspierać stołeczne drużyny? To samo tyczy się sponsorów – duże firmy w Warszawie mają siedziby, prowadzą działalność, ale wspierają zespoły miast, z których wywodzą się ich właściciele. A bez pieniędzy sponsora nie zbuduje się zespołu na miarę medali Mistrzostw Polski. A bez sukcesu ciężko o popularność.
W Warszawie problemem jest także szum informacyjny. Ciężko dotrzeć z przekazem promocyjnym do większości mieszkańców, bo zwyczajnie ginie on w gąszczu reklam i informacji. Jak więc przyciągnąć kibiców na widowisko, o którym mało kto wie, dodatkowo walcząc z konkurencją, której sport w Warszawie ma wiele (kina, teatry, koncerty, sklepy).
Tylko futbol
Nadzieję na zmianę niekorzystnej sytuacji sportu w Warszawie daje przykład Legii – stołecznego klubu piłkarskiego. Jej sukcesy, a także umiejętnie stworzona mocna marka, spowodowały silną identyfikację z tym klubem wielu mieszkańców Warszawy. Niestety jednak sytuacje, które miały miejsce na meczach tej drużyny, głośne wybryki pseudokibiców, spowodowały, że wkrótce fan Legii utożsamiany był z chuliganem, a stadion piłkarski z jednym z najniebezpieczniejszych miejsc. Wizerunek powoli zmienia nowy stadion Legii. Duża ilość kibiców, wśród których nie brakuje rodzin z dziećmi, widowiskowe oprawy i dobra organizacja, powodują, że na mecze Legii przychodzi coraz więcej osób.
Duże nadzieje na zmianę sytuacji sportu w stolicy rodzi również fakt rozgrywania w Polsce Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Budowa Stadionu Narodowego oraz wielu "Orlików" ma pozwolić odbudować tradycje stołecznego sportu.
Ale właśnie – piłka nożna zawsze będzie sportem numer jeden w stolicy. Dwa silne kluby (wspomniana Legia oraz Polonia), rywalizujące ze sobą nie tylko na boisku, zawsze budzą zainteresowanie. A co z innymi dyscyplinami?
Bo nie ma gdzie grać…
Siatkówka – w Polsce spokojnie mogłaby odebrać piłce nożnej miano królowej sportu. A to za sprawą sukcesów reprezentacji, zarówno męskiej jak i żeńskiej, a także bardzo mocnej ligi (mówi się, że PlusLiga to trzecia, po włoskiej i rosyjskiej, najatrakcyjniejsza liga siatkówki na świecie). Jednak w Warszawie sytuacja siatkówki jest nieco skomplikowana – jest zespół w ekstraklasie, ale nie ma tu tradycji siatkarskich, tak silnych jak piłkarskich. Niegdyś dyscyplinę tę na najwyższym poziomie reprezentowała sekcje (nomen omen) Legii oraz AZS AWF, ale przy braku wsparcia ze strony władz miasta kluby te były zmuszone wycofać drużyny. Obecnie o pozycję siatkówki w Warszawie walczy AZS Politechnika Warszawska, jednak kibice wciąż częściej przychodzą na mecz, żeby zobaczyć atrakcyjnego rywala niż własną drużynę.
A i wielka siatkówka omija stolicę. Czemu? Bo zwyczajnie nie ma gdzie grać. W czasach, gdy zespół narodowy nie odnosił znaczących sukcesów, a co za tym idzie i sama dyscyplina nie cieszyła się tak wielką popularnością, reprezentacja gościła (z rzadka) na Torwarze. Obecnie wybudowano w Łodzi halę „Atlas Arena”, która może pomieścić 13 tysięcy miłośników siatkówki, w Gdańsku Ergo Arenę z 11 tysiącami miejsc, a mecze reprezentacji można oglądać również w katowickim Spodku, hali na 10 tysięcy osób. Jak zatem Warszawa, z największą halą, która może pomieścić „zaledwie” 5 tysięcy osób, może ubiegać się o organizację meczu reprezentacji siatkarzy czy siatkarek? I jak przyciągnąć do tej hali kibiców na mecz ligowy np. w czwartek (bo w weekend nie można rozegrać meczu ze względu na brak dostępności obiektu)? Albo jak pomieścić, w razie niedostępności Torwaru, wszystkich chętnych w drugiej dopuszczonej przez PLPS hali – Arenie Ursynów, która ma zaledwie 2200 miejsc?
Ten sam problem w Warszawie miałaby piłka ręczna – popularna dzięki sukcesom reprezentacji. AZS Politechnika Warszawska walczyła o ekstraklasę dla stolicy, jednak musiała zrezygnować z gry w barażach, bo gdyby wywalczyła sobie miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej…nie miałaby gdzie grać. Żadna bowiem z warszawskich hal nie spełnia wymogów ZPRP.
Warszawa nie zasługuje na sport na najwyższym poziomie?
W całej tej kwestii najbardziej smutna i rażąca jest postawa władz miasta. Wiceprezydent Warszawy, który odpowiedzialny jest za rozwój sportu (!) mówi, że w Warszawie owszem, należy budować, ale… żłobki. Jak więc zachęcić Warszawiaków do uprawiania i oglądania sportu jeśli zwyczajnie nie ma miejsca, gdzie można by organizować wielkie imprezy sportowe na miarę stolicy?
Wszystko powinno zaczynać się od władz regionu. Jeśli miasto i województwo nie będą wspierać sportu w stolicy, ani znać się na zagadnieniach związanych z zarządzaniem sportem, to niestety – dziedzina ta powoli będzie umierać. A sport to przecież dla regionu właśnie doskonała promocja – drużyny niemal zawsze mają w nazwie miasto, z którego pochodzą, a emocje i rywalizacja świetnie jednoczą mieszkańców. Również sami zwodnicy, którzy urastają do rangi gwiazd są ogromnym regionalnym kapitałem. Ale co z tego, że w Warszawie wychowuje się i trenuje prawdziwe talenty, skoro późnej wykupowane są one przez bogatsze kluby i reprezentują inne miasta (które o sport dbają bardziej)? Na przykład – kto dziś pamięta, że Paweł Zagumny, świetny siatkarz, rozgrywający reprezentacji Polski, jest Warszawiakiem?
W stolicy jednak nikt zdaje się nie rozumieć wagi sportu. Co zatem należałoby zrobić? Pytanie trudne. Przede wszystkim w Warszawie za sport powinna odpowiadać osoba, która rzeczywiście chce go rozwijać i której naprawdę zależy. Taki człowiek mógłby rozpocząć tworzenie lobby na władzach miasta, na warszawskich firmach. Bo Warszawa zasługuje na sport na najwyższym poziomie w każdej z najpopularniejszych dyscyplin!
PS. AZS Politechnika Warszawska w zeszłym roku wdrożyła w życie Projekt AZS PW. Zakładał on grę 4 zespołów w 3 dyscyplinach w najwyższych klasach rozgrywkowych – siatkarze w PlusLidze, koszykarze w Tauron Basket Lidze, piłkarze ręczni w PGNiG Superlidze i siatkarki w PlusLidze Kobiet. Po roku siatkarze utrzymali się w ekstraklasie – co więcej wywalczyli dla Warszawy Europejskie Puchary, koszykarze awansowali do Tauron Basket Ligi (i znowu pojawia się problem hali), siatkarki nadal grają w II lidze, a zespół piłkarzy ręcznych z powodu braku funduszy został rozwiązany. AZS PW jest zatem jednym z niewielu klubów (o ile nie jedynym) w Polsce, które mają dwie drużyny w najwyższych klasach rozgrywkowych. Ten fakt można by znakomicie wykorzystać w promocji miasta, a tymczasem jedyne co klub słyszy od władz to: „jesteśmy zaskoczeni, że wam się udało, ale więcej pieniędzy nie dostaniecie”. Ja też jestem zaskoczona – postawą miasta.
Joanna Czyczuk
Marketing Sportowy, Sport Marketingowy
Bartosz Burzyński