Polish Masters naszym okiem
Athletic Bilbao, PSV Eindhoven, Benfica SL i Śląsk Wrocław. Skład Polish Masters napawał optymizmem, ale jak wypadł ten turniej \"w praniu\"?
Do Wrocławia dotarliśmy już w piątek rano, aby rozejrzeć się po mieście i zbadać przygotowania do tego towarzyskiego turnieju piłkarskiego. Marka zespołów, jakie przyjechały do Polski była ogromna – jedna z najlepszych drużyn holenderskich, tegoroczny finalista Ligi Europy, ostatni ćwierćfinalista Ligi Mistrzów, a na deser mistrz naszego kraju.
Nawet w Krakowie, skąd wyjechaliśmy w kilkugodzinną podróż, zaobserwować można było reklamy Polish Masters. Tymbardziej zadziwił nas fakt, że na miejscu zastaliśmy ogromną pustkę. Mimo całodziennego zwiedzania miasta, poza dwoma autobusami i tramwajem, które obrandowano w "barwy" rozgrywek, brak było śladów po jakichkolwiek materiałach promocyjnych związanych z zawodami.
Z nadzieją zmierzaliśmy ku oficjalnemu sklepikowi kibica Śląska Wrocław, który znaleźliśmy w centrum Wrocławia. Wszak zespół, który jest gospodarzem wszystkich meczów, winien reklamować je wśród swoich kibiców. Szybko zostaliśmy jednak sprowadzeni na ziemię, nie znajdująć na wystawie choćby wzmianki o PM.
Taka postawa organizatora musiała się zemścić, bowiem na pierwszym spotkaniu półfinałowym, w którym PSV walczyło z Athleticiem Bilbao, pierwszą połowę obejrzało zaledwie 9 tysięcy kibiców. Na jednej z aren Euro 2012 o pojemności netto większej niż 42 tysiące widzów, jest to wynik bardzo słaby, nawet jak na turniej towarzyski, biorąc pod uwagę ceny biletów zaczynające się od 69 złotych.
Kiedy Robert Małek rozpoczął drugi mecz, w którym miejscowy Śląsk podejmował Benficę, trybuny zapełnione były w większym stopniu, ale wciąż pozostawało wiele wolnych miejsc. Efektowna oprawa kibiców odciągnęła na jakiś czas wzrok od pustych krzesełek.
Pierwszy dzień turnieju Polish Masters zmierza ku końcowi. Choć potencjał był spory, zdaje się, że nie został do końca wykorzystany.