26.03.2021 12:38

Talenty rosną w największych akademiach? Bzdura! Kulisy piramidy szkoleniowej w Polsce

Gdyby zapytać przeciętnego kibica o największe i najlepiej szkolące akademie, nie miałby kłopotu z ich wskazaniem. Lech, Legia, Zagłębie, a w dalszej kolejności zapewne Pogoń Szczecin i kilka innych klubów. Tyle że w Polsce coraz więcej podmiotów to tzw. szkółki/akademie komercyjne. Często spotykają się z zarzutem, że są nastawione jedynie na zarabianie pieniędzy. Jak jest naprawdę?

Udostępnij
Talenty rosną w największych akademiach? Bzdura! Kulisy piramidy szkoleniowej w Polsce

Weźmy na tapet ostatni Puchar Prezesa PZPN. Coroczne rozgrywki w kategorii U11 i U12 stanowią nieoficjalne mistrzostwa Polski w tych kategoriach. To jedynie wycinek, ale w obu turniejach wzięło udział po 16 drużyn – mistrzowie każdego województwa. Wśród młodszych były akademie dwóch ekstraklasowych klubów, starszych reprezentowały trzy ekipy. Pomiędzy występami Korony Kielce, Śląska Wrocław, Lecha Poznań czy Górnika Zabrze przewijały się kluby skupiające się stricte na szkoleniu młodzieży, jak TOP54 Biała Podlaska, Akademia Piłkarska Macieja Murawskiego, Akademia im. Piotra Reissa i kilka innych. Efekt był taki, że w jednym roczniku wygrał Parasol Wrocław, a w drugim Śląsk Wrocław. Jedni grają w klasie okręgowej, drudzy w Ekstraklasie, a sukces udało się osiągnąć taki sam.

Szkółki czy akademie?

Co to znaczy szkółki? To jest pejoratywne określenie dla podmiotów szkolących dzieci i młodzież, ale tak się przyjęło. Szkółką może być stowarzyszenie, uks który prowadzi dwóch nauczycieli wf-u, kupili 20 piłek, trenują dzieci i posiadają certyfikaty UEFA C. To jest też ważne ogniwo szkolenia. Z drugiej strony są akademie będące dużymi organizacjami. Nie możemy wrzucić do jednego worka małe szkółki, a tego jest 90%, razem z takimi podmiotami jak Legia czy my. Zatrudniam ponad 80 osób, mamy 1000 trenujących dzieci i młodzieży – rozpoczął z nami rozmowę Wiesław Wiliczyński, prezes i założyciel Escoli Varsovii. Klubu, który funkcjonuje w ramach metodologii Barcelony.

Niejako potwierdza te słowa Maciej Kruk: – W Polsce generalnie, z organizacyjnego punktu widzenia, jest taki kłopot, że profesjonalne akademie mieszają się z takimi grassrootsowymi. Często ze sobą rywalizują, co nie jest dobre ani dla jednych, ani dla drugich. Różnice między nimi są po prostu zbyt duże – mówi ekspert Eleven Sports, który jest trenerem i współzałożycielem PlayMayker Academy.

Znane nazwisko magnesem

Akademie, które nie mają ekstraklasowego zaplecza lub klubu z ogromną historią, już na starcie mają utrudnione życie. Dlaczego? Przede wszystkim są nowi na rynku. Do takich projektów czasem podchodzi się z zainteresowaniem, czasem z nieufnością. W końcu na rodziców w Gdańsku bardziej działa nazwa Lechia niż przykładowa Akademia Dobrej Zabawy. Jak przekonać potencjalnego klienta do zapisania dziecka? Nazwą, a później pracą.

Moje nazwisko kiedyś bardziej przyciągało, dzisiaj trochę mniej. Małe dzieci trafiające do klubu nie pamiętają mnie już z boiska, aczkolwiek nie ukrywam, że moi fani mogą być ich rodzicami. Grałem w Ekstraklasie, strzeliłem w niej ponad 100 goli dla jednego klubu, więc nazwisko w Wielkopolsce jest dobrze znane, stąd też ma to jakiś wpływ i przyciąga. Jednak szczególnie dobra praca i kontakt z rodzicami ma największy wpływ na nasz rozwój. Mimo, że nie mamy drużyny w Ekstraklasie potrafimy wyszkolić fajnych zawodników. Rywalizujemy w Centralnej Lidze Juniorów U15 i U17 z takimi klubami jak Lech, Lechia, Pogoń – rozpoczyna Piotr Reiss, założyciel akademii… swojego imienia.

Czy znane nazwisko pomogło Maciejowi Murawskiemu?

Trudno powiedzieć czy było łatwiej. Jeżeli otwierasz akademie w dużym mieście, wchodzisz na rynek, gdzie inne akademie już funkcjonują. To nie jest mała miejscowość, gdzie może być puste pole do zagospodarowania. W Zielonej Górze też ich było kilka. Oczywiście nasza jak się pojawiła, to moje nazwisko w jakimś stopniu pomogło, ale ruszaliśmy tylko w dwóch dzielnicach. Na początku nie było łatwo, ale z każdym rokiem nasza praca zyskiwała coraz większą renomę i coraz więcej zdolnych dzieci chciało i chce do nas trafić – mówi prezes APMM i Lechii Zielona Góra.

Co ciekawe Murawski już wcześniej zakładał akademię. To było jeszcze w czasach, gdy grał w barwach Legii Warszawa. Wówczas z Piotrem Strejlauem i kilkoma innymi osobami założyli „Młode Wilki”, czyli poprzedników obecnej akademii warszawskiego klubu. Jednak łączenie pracy trenerskiej z grą w piłkę wówczas nie było możliwe. Później niewiele brakowało do współpracy z Tomaszem Kiełbowiczem i Aleksandarem Vukoviciem. Ostatecznie pomysł upadł z kilku powodów. Kiełbowicz nadal chciał być skautem Legii, „Vuko” miał ambicje trenerskie, a Murawski nie chciał przeprowadzać się na stałe do Warszawy ze względów rodzinnych: – Kilka lat później zadzwonił do mnie Rafał Zych, mój przyjaciel z dziecięcych lat, z którym grałem w piłkę. Zapytał się czy nie chciałbym założyć akademii w Zielonej Górze. Tak to się zaczęło i razem z nim oraz Tomkiem Skrzypczakiem założyliśmy akademię w ZG – wyjaśnia temat powstania APMM.

Barcelona w Polsce

Kompletnie innym tropem podążył Wiesław Wilczyński, który zdecydował się sprowadzić trochę Barcelony do Polski.

Dziesięć lat temu zdecydowałem, że trzeba mieć najlepszą metodologię, organizacje, strukturę szkolenia i wdrożyć w Polsce, trzeba sięgnąć po najlepszych, bo nie mamy czasu aby to kreować, budować samemu. Możemy ponadto korzystać ze znaku i taka jest rola Barcelony we współpracy z nasza akademia, za wszystko płacimy w ramach zawartej umowy, są to „duże pieniądze”. Decyzja była bardzo odważna. Niestety wielokrotnie słyszę, niekorzystne dla naszego wizerunku stereotypy myślenia, że Barcelona to nie nasz, polski klub, a gra u nas jest tylko dla bogatych dzieci. To są nieprawdziwe określenia, które mają nas dyskredytować, taki sposób na walkę konkurencyjną. 

– Tymczasem jesteśmy w czołówce akademii, skutecznie rywalizujemy z najlepszymi w Polsce i za granicą. Najlepsi trafili do czołowych klubów europejskich Chelsea, Everton, OGC Nice, krajowych, Legia, Raków, Wisła , do reprezentacji swoich krajów, Polski, Nigerii, Słowacji, Słowenii, Litwy. Stworzyliśmy własny znak „Escola Varsovia” z warszawską Syrenką, promujemy nasz kraj i jego stolicę.  Niestety mam takie wrażenie, że Polska jest takim krajem, w którym najlepsze inicjatywy można zdyskredytować i zniweczyć. W ciągu 10 latprzez naszą akademię przewinęło się 15 tysięcy dzieci. To jest oddziaływanie i potężna machina. To zostanie w głowach dzieci, bo mowa o pierwszym kroku do kariery. Liczby pokazują nasz zasięg – zauważa prezes Escoli.

Dzisiaj Escola może się pochwalić kilkoma wychowankami na europejskim poziomie. Do wspomnianych europejskich klubów odeszli choćby Marcin Bułka, Żan-Luk Leban, Balthazar Pierret. Z kolei Titas Milasius, Filip Laskowski, Fryderyk Gerbowski czy Kelechukwu Ibe Torti to kilka najbardziej znanych nazwisk w naszym kraju kojarzonych z Escolą. Do tego już dzisiaj mocno wypromowali się trenerzy pracujący w Escoli. Marek Brzozowski prowadzi rezerwy Wisły Płock, a Skra Częstochowa pod wodzą Marka Gołębiewskiego jest jedną z najlepszych i najatrakcyjniej grających drużyn II ligi.

Trenerzy idą na swoje

Kompletnie inaczej pojawiła się na mapie Warszawy PlayMaker Academy: – Inicjatywa powstała wspólnie z Tomaszem Janczarkiem. Chcieliśmy projektu, który odnajdzie się w przestrzeni wielu akademii. Jednocześnie stawiać na harmonijny rozwój naszych wychowanków przy znajomości swojego miejsca w szeregu. W Polsce generalnie, z organizacyjnego punktu widzenia, jest taki kłopot, że profesjonalne akademie mieszają się z takimi grassrootsowymi i często rywalizują, co nie jest dobre ani dla jednych, ani dla drugich. Różnice są po prostu zbyt duże między nimi – mówi Kruk.

W tym przypadku nie było mowy o znanych nazwiskach piłkarzy, ale jak wspominał sytuacja trochę się różniła. Założyciele mieli spore doświadczenie w pracy trenerskiej w różnych klubach. Obaj pracowali wcześniej w Legii, a Janczarek dodatkowo siedem lat spędził w angielskim West Bromwich Albion.

Konkurencja, nie zawsze chciana

Kluby, które są już na rynku od wielu lat po prostu często… obawiają się konkurencji, która powstaje jak grzyby po deszczu. W wielu przypadkach mowa o efemerydach, które szybko powstają i jeszcze szybciej znikają z mapy. W przypadku Escoli było zdecydowanie inaczej.

Byłem tak zafascynowany projektem, że mogę coś zrobić dla dzieci i młodzieży. Nie wziąłem pod uwagę takich zachowań. Jest jakiś porządek, klasyfikacja klubów, akademii, szkółek. Przychodzi nagle Wilczyński i mówi, że będzie robił akademie z najlepszym w tamtym okresie klubem na świecie. Nie spodziewałem się, co mnie może spotkać. Przez 10 lat, o tym publicznie nie mówię, to jest czas walki o utrzymanie akademii, o wizerunek własny i podmiotu, który wielokrotnie próbowano niszczyć. Od kilku lat toczy się proces z powództwa miasta stołecznego Warszawy o czynsz, który dla nas wyliczono. Ośmiokrotnie wyższy niż mają inne kluby sportowe oraz nie wynika on z podstawy jakim jest prawo lokalne, czyli Zarządzenie Prezydenta. Do tego nie respektowano wyników konkursu przeprowadzonego zgodnie z ustawą – wylicza trudności Wilczyński.

O takich kłopotach nie wspomina Piotr Reiss, założyciel akademii, która dzisiaj jest jedną z największych w Polsce: – Wychowujemy kolejne pokolenie kibiców piłkarskich, bo każdy grający u nas tym kibicem będzie. Szkoda tylko, że takie akademie jak moja nie ma wsparcia Polskiego Związku Piłki Nożnej, bo my w przeciwieństwie do ekstraklasowiczów nie dostajemy nakładów na szkolenie dzieci i młodzieży, a robimy tą najtrudniejszą robotę. Najtrudniejsze jest szkolenie między 5. a 12. rokiem życia, a na to praktycznie nie ma pieniędzy. Większe kluby szukają zawodników od 12. roku życia, gdyż później apanaże finansowe przy transferach liczą się właśnie od tego momentu – mówi były piłkarz Lecha Poznań, który także dodawał, że w akademii zatrudniają łącznie ponad 400 trenerów: – U nas mogą zdobyć doświadczenie, wnieść swoją inwencje, pomysły, bo dajemy dużą swobodę, choć wszystko pod kierownictwem dyrektora sportowego, który nad tym czuwa.

W PlayMaker Academy stawiają na szkolenie tylko do 12. roku życia. Przede wszystkim chodzi o kwestie organizacyjne, które ograniczają kluby przy wejściu w piłkę 9 i 11-osobową. Jak zapatrują się na konkurencje? – Każda konkurencja jest dobra, bo sport to konkurencja. Przecież chodzi o rywalizacje dwóch stron. Jeżeli jedna podchodzi z pozytywnym nastawieniem to wyciągnie korzyści, a druga zacznie się obrażać, to nic z tego nie będzie. Duża liczba powstających akademii i szkółek oraz sprawne ich funkcjonowanie organizacyjno-szkoleniowego, powinno być w interesie dużych klubów – mówi Kruk.

Inne kluby odbierają nas jako akademie wybiegającą nieco do przodu z niektórymi rzeczami. Przykładowo od dawna mamy system dwutrenerski w każdym roczniku, co nie jest regułą w wielu klubach naszego regionu. Pojawiały się też wypowiedzi z innych klubów, że nadpłacamy trenerów – mówi Kamil Biegaj, członek zarządu i trener BKS-u Lublin.

Weźmy pod lupę województwo lubuskie. Niedawne rankingi portalu FutbolNews pokazywały, że kilku ciekawych zawodników stamtąd pochodzi. Mimo tego próżno szukać ich przedstawicieli na mapie trzech CLJ-tek, a najwyżej grający seniorski klub to 7. w tabeli III ligi Lechia Zielona Góra. Lubuskie to na dzisiaj piłkarska pustynia w seniorach, a wyróżniający się zawodnicy błyskawicznie stamtąd uciekają do województw ościennych, czego przykładem choćby Dawid Kownacki czy Tymoteusz Puchacz.

Zielona Góra jest kompletnie innym miastem od Warszawy. My nie mamy obok Legii, ale mamy Pogoń Szczecin, Lecha Poznań czy Zagłębie Lubin. Dzieci z naszego województwa bardzo często jeżdżą do tych klubów i tam trenują. Zresztą mamy chłopca w naszej klasie sportowej, który rano trenuje u nas, a popołudniami jeździ do Lubina – mówi Maciej Murawski.

***

Akademie i szkółki często są dzielone według klucza: klubowe oraz wszystkie pozostałe. Te drugie, w domyśle, są nieco negatywnie uznawane za prywatne i komercyjne. Z tym podziałem zdecydowanie nie zgadza się Wiesław Wilczyński.

Niektórzy działacze mówią, że są akademie klubowe i akademie prywatne. Chwileczkę! Klubowe są właśnie prywatne. W drugiej połowie lat 90. zostały wprowadzone przepisy prawa sportowego dla sportu zawodowego, kluby zaczęły działać jako prywatne spółki.  Pan prezes Mioduski jest jednoosobowym właścicielem Legii Warszawa, to jego akademia klubowa nie jest prywatna? Oczywiście, że jest prywatna, a pan prezes Piotr Rutkowski prowadząc Lecha, to klubowa akademia Lecha nie jest prywatna?

– W 2010 r Sejm znowelizował ustawę  o pożytku publicznym i wolontariacie wprowadzając kolejną kategorię klubów czy akademii, które działają jako spółki non profit, prowadzą działalność pożytku publicznego lub mogą być podmiotami pożytku publicznego. Taką akademią jest Escola Varsovia.  Dziwne, nieuzasadnione w przepisach prawa podziały na akademie klubowe i prywatne powinny zniknąć z języka działaczy piłkarskich, ponieważ budują złą świadomość opinii publicznej i nieuzasadnione podziały. Wiele zależy od tego jaka jest podstawa prawna akademii, struktura, kapitały, umowy itd. – kończy Wilczyński.

Komercja

Często i gęsto kluby z długą tradycją próbują podejmować to jako argument, że treningi w danym miejscu są drogie i zamiast egalitarne, to elitarne. – Chciałbym się rozprawić z pojęciem „komercyjne”. Co to jest komercyjne? Nie ma pojęcia definicji prawnej tego słowa. Ostatnio rozmawiałem z samorządowcem.

– Pana szkółka jest komercyjna
– Dlaczego? Niech Pan to szerzej wytłumaczy
– Rodzice płacą za udział dzieci w zajęciach

Dalej pytam: Gdyby to była fundacja, to też by nie płacili? Przecież fundacje również zbierają pieniądze na realizacji celów społecznych i publicznych. A w urzędzie nikt nie bierze pieniędzy? Przystawienie stempla zazwyczaj odbywa się za opłatą. Komercyjna jest wtedy, gdy jest dochód i właściciel pobiera ten dochód. Wtedy można mówić o działalności komercyjnej. Podstawa prawna o tym nie świadczy. Na zachodzie zrozumieli to kilkadziesiąt lat temu, że spółki mogą działać non-profit i realizować cele społeczne, publiczne, zadania własne samorządów.  Cele i przeznaczenie dochodu świadczą o tym czy ktoś działa komercyjnie, czy non profit. Doświadczyłem to i doświadczam, jak uciążliwa jest niska świadomość obowiązywania prawa w tym zakresie – kontynuuje Wilczyński.

Z drugiej strony można się zastanowić, dlaczego zarabianie na szkoleniu miałoby być czymś złym? Weźmy pod uwagę, że mowa o biznesie. Specyficznym, ale jednak biznesie. Jest ciąg logiczny w tym wszystkim. Klub prowadzi prezes lub właściciel, zatrudnia trenerów – pracowników. Przychodzą rodzice – klienci i jest – jakkolwiek źle to zabrzmi – usługa, czyli zajęcia piłkarskie. Oczywiście to kompletnie coś innego niż wesołe miasteczko czy parki trampolinowe dla dzieci. Też funkcjonują jak usługi, ale tutaj mowa o specyficznej więzi oraz zależności na linii klub-trener-dziecko-rodzice. Jak mawia dyrektor akademii Rakowa Częstochowa Marek Śledź, rodzic oddaje pod opiekę klubowego trenera swój największy skarb – dziecko.

Finanse

Szkółki i akademie piłkarskie to nie jest perpetuum mobile. Oczywiście są miejsca, gdzie właściciel wykłada prywatne pieniądze i nie trzeba się martwić o dostęp do finansów. W większości przypadków o każdy grosz trzeba walczyć. W końcu za coś trzeba kupić sprzęt dla wielu grup, opłacić trenerów, wynająć/zbudować infrastrukturę. To kilka z podstawowych wydatków, a tych przybywa wraz z rozwojem.

Skąd więc brać pieniądze na działalność? Dominują dwie, a od niedawna trzy, drogi pozyskiwania funduszy. Pierwszym są składki rodziców. Około 10-15 lat temu rodzice za udział dziecka w zajęciach piłkarskich (dwa razy w tygodniu) płacili 50 zł miesięcznie. Dzisiaj to nie wystarczy – w większości miejsc – nawet na pół miesiąca. Dla przykładu BKS Lublin oferuje treningi za 120 złotych miesięcznie, bez względu na to czy chodzi o skrzata trenującego dwa razy w tygodniu, czy trampkarza z grą w Centralnej Lidze Juniorów U15.

Od grudnia 2019 roku jesteśmy w programie certyfikacji PZPN-u ze srebrną gwiazdką i na dzisiaj już jednym z nielicznych klubów w województwie, który zachowuje ten status. Pieniądze trafiające do klubu w ramach tego programu to też jakaś składowa część naszego budżetu. Niemniej od wielu lat finanse klubowe są zdrowe. Nie mamy ani żadnych długów, ani zobowiązań. Natomiast w jakimś stopniu jesteśmy ograniczeni infrastrukturą. Dysponujemy jednym boiskiem pełnowymiarowym, mamy pod swoimi skrzydłami obiekt typu orlik. Poza tym musimy się posiłkować wynajmem boisk dla starszych grup – wyjaśnia kwestie lubelskiego klubu Kamil Biegaj.

Odpowiedzią mogą być transfery najzdolniejszych wychowanków. – Jak się robi transfery juniorów dzisiaj? Kluby Ekstraklasy proponują 30, albo 50 tysięcy złotych. Jak to słyszę, zachowuje powagę, ale myślę sobie, że tyle kosztuje mnie zawodnik rocznie. Pobiera stypendium, obecnie mam 50 piłkarzy na kontraktach dla niepełnoletnich, do tego dochodzą koszty szkolenia – obozy, opieka medyczna, fizjoterapeuci, sprzęt itd., a koszty pośrednie akademii? Miałem jednego piłkarza – obcokrajowiec – który kosztował mnie 70 tysięcy złotych rocznie. Do tych wszystkich rzeczy sportowych dochodziła jeszcze szkoła z językiem angielskim, chłopiec nie znał języka polskiego, gdzie opłata za szkołę wynosiła 35 tysięcy złotych , całe szczęście że dostałem duży rabat. Oni nie rozumieją tego. Ekwiwalenty za zawodników o statusie amatora zostały obniżone i są jedne z niższych w Europie. Prowadzenie akademii klubu ekstraklasowego jest dużo łatwiejsze niż takiej, jak nasza, zawsze mogą dodatkowo obiecać, że młody piłkarz wkrótce będzie grał w pierwszej drużynie – opisuje realia Wilczyński.

Jest mnóstwo mechanizmów, które pomogą wszystkim. Nikt nie oczekuje, że wielcy będą wykładać saszetkę pieniędzy za 10-latka. Są jednak umowy, w których można zapisywać mikroprocenty od zawodowych meczów, kontraktów itd. W ten sposób takie projekty mają szansę przetrwać organizacyjnie. Wszyscy dzisiaj mówią, że akademie są maszynkami do zarabiania pieniędzy, a ja się z tego śmieje. Cały czas chodzę i zastanawiam się, jak spiąć budżet. Jak płacić więcej trenerom i poprawiać warunki do treningu. Ludzie nie wiedzą, że to nie jest tak kolorowo, jak się wszystkim wydaje. Obecna sytuacja to też mniej pieniędzy w budżetach domowych i nikt się nie przejmuje tym, że dzieciaki przychodzą, odchodzą. Nie każdego stać i trzeba indywidualnie na to spojrzeć. Trzeba się mocno nachodzić, żeby wszystko funkcjonowało odpowiednio – mówi o codziennym funkcjonowaniu Kruk.

Co ciekawe PlayMaker Academy uczestniczy w jednym z ciekawszych projektów, dzięki którym dzisiaj ma szansę na dofinansowanie od dzielnicy. Żeby dojść do tego poziomu, wcześniej musieli pracować pro publico bono.

Z formalnego punktu widzenia jesteśmy fundacją. Jednym z naszych działań jest współpraca z fundacją Arka na warszawskiej Pradze. Nasi trenerzy prowadzą zajęcia, w których dzieci mogą uczestniczyć za darmo. Jest to ich pasja, a pochodzą z trudnych rodzin. Ich rodzice często mają niebieskie karty albo tracą prawa do opieki, a i dzieci nierzadko są w ośrodkach wychowawczych. Nikt nam za to nie płacił, a my uznaliśmy, że to bardzo ciekawa inicjatywa. Poznaliśmy dzieci i trudno nam było to przerwać widząc ich pasję. Oni nie mają możliwości płacenia składek. Wszystko zrodziło się z przypadku. Poznaliśmy się z ludźmi przy prowadzeniu dodatkowych zajęć piłkarskich w szkole brytyjskiej na Mokotowie. Fundacja współpracowała ze szkołą i zwrócili się do nas poszukując trenerów, gdyż wiedzieli o naszej akademii – informuje Kruk.

Społeczny odbiór

Jak cię widzą, tak cię piszą. Wiadomo, że rodzice kibicujący Wiśle Kraków nie zaprowadzą dziecka do akademii Cracovii. Podobnie będzie na Górnym Śląsku, gdzie kibice Górnika Zabrze nie wybiorą Piasta Gliwice lub Ruchu Chorzów na miejsce rozwoju swojego syna. Co innego w przypadku podmiotów zajmujących się szkoleniem, które są albo nowe na rynku, albo nie mają uprzedzeń kibicowskich.

Pierwsze kroki to przekonanie lokalnej społeczności, że warto zaufać nowej akademii/szkółce. Przekonać trzeba rodziców, ale także osoby decyzyjne w konkretnych miastach, a także potrafić konkurować z innymi. Jak to wygląda w przypadku Escoli?

Społeczne nastawienie jest lepsze, ale nadal nie jest zadowalające. Konkurencja rozpowiada o nas różne głupie rzeczy, po to żeby zniechęcić potencjalnych kandydatów, mowa o dzieciach i rodzicach. Tendencja idzie ku dobremu i jest lepiej w tym zakresie. W moim odczuciu nie zmieniło się nastawienie podmiotów publicznych, które nas po prostu tępią. Nie ułatwiają nam życia, a nawet – na różne sposoby – próbują nam przeszkadzać. Tak dokuczliwie, że trzeba być naprawdę mocnym i nieustępliwym, żeby nadal w tym być – rozpoczyna temat prezes Escoli i dalej kontynuuje.

Nikt nie podniesie ręki na Legie. Mają fanów w Warszawie i całej Polsce, są wpisani w sport. Polonia, mimo że od wielu lat funkcjonuje w niższych ligach, także ma swoich fanów. Trudno się temu dziwić, skoro ma ponad 100-letnią historię. Taki podmiot jak nasz musi budować swoją tożsamość, prowadzić pracę wychowawczą wśród młodzieży, wspierać słabszych prowadzić projekty społeczne, dobrze szkolić. Na pewno mamy trudniej, bo musimy szukać przewag rynkowych nad konkurencją, której ze względu na tożsamość historyczną, na długoterminowość i długofalowość działania przez dziesiątki, a nawet ponad 100 lat, jest łatwiej. Na to wszystko jest jeden sposób, ciężko pracować, lepiej szkolić, wygrywać na boisku, mieć dobrą bazę, wizje rozwoju – dodaje Wilczyński.

Escola działa na terenie, gdzie to Legia dominuje pod wieloma względami. Niełatwo ma także Akademia im. Piotra Reissa. Mowa przecież o bastionie Lecha Poznań, a ponadto coraz lepiej szkolą w Warcie Poznań, gdzie dyrektorem akademii jest Wojciech Tomaszewski, były trener młodzieżowych reprezentacji. Tuż obok PZPN wyróżnił złotą gwiazdką certyfikacji m.in. wicelidera trzecioligowych rozgrywek Polonie Środa Wielkopolska.

Poznań i Wielkopolska to praktycznie Lech Poznań. Trudno rywalizować z taką marką. Już od 11 lat jesteśmy na rynku i od początku dążyliśmy do tego, by akademia wypracowała sobie markę poprzez dobre zarządzanie, kontakt z rodzicami, szczególnie tych najmłodszych. Chcieliśmy bardzo dobrze szkolić, by sobie wyrobić markę. Myślę, że to się udało nie tylko w kontekście regionu, ale całej Polski. Wygraliśmy dwa razy pod rząd turniej o Puchar Prezesa PZPN, więc za szkoleniem idą wyniki zespołu. Przede wszystkim cieszymy się, że wielu wychowanków trafiło do klubów Ekstraklasy. To fajne, że poprzez szkolenie u nas, rozwijają swoją przygodę z piłką – tłumaczy specyfikę okolicy oraz sukcesy klubu Piotr Reiss.

Akademia Reissa to kilkadziesiąt lokalizacji w pięciu województwach. Centrum zarządzania znajduje się w Poznaniu, a pozostałe oddziały znajdują się głównie Wielkopolsce, ale także w pozostałych regionach zachodniej Polski. Jak wspomniał Piotr Reiss, interesuje ich każde miejsce, do którego z Poznania można dojechać w ciągu dwóch-trzech godzin i mieć realny wpływ na to, by poziom szkolenia był taki sam w każdej z lokalizacji. Tyle że obecna formuła jest kłopotem dla kwestii formalnych. – Jesteśmy natomiast trochę problemem dla Wielkopolskiego ZPN. Nasze drużyny, szczególnie najmłodsze, wygrywają wiele grup regionalnych i później w fazie finałowej… nie mogą ze sobą grać, bo mają taką samą nazwę, a jedyna różnica jest w miejscowości, z której się wywodzą – zauważa nieco absurdalny zapis w związkowych regulaminach.

Na lokalność w prawdziwym znaczeniu stawia PlayMaker Academy. Mowa bowiem o zajęciach na warszawskiej Pradze.

Gdy wystartowaliśmy z PlayMaker Academy szybko zjednaliśmy sobie przede wszystkim lokalną społeczność, na której najbardziej nam zależało. Ideą było, żeby jak najwięcej dzieci mogło uczestniczyć w naszych zajęciach. Odwołam się, nieco górnolotnie, do przykładów wielu karier dzisiejszych gwiazd piłki. Ich początki oraz rozwój odbywał się głównie w małych klubach. Jadon Sancho, Rio Ferdinand czy Reiss Nelson na początku byli w projekcie lokalnym w dzielnicy Kennington w Londynie i mowa o piłkarzach z absolutnego topu. Praca na najwcześniejszym etapie polegała na tym, żeby dać im grać i w jakimś stopniu zastąpić futbol uliczny, który nieco się zmienia. Dla mnie klub ma być miejscem, w którym dziecko się dobrze czuje. Talent można znaleźć wszędzie, a tym bardziej w tych miejscach, gdzie jeszcze dużo czasu się spędza na świeżym powietrzu, a niekoniecznie przed komputerem, telefonem czy telefonem – mówi trener i założyciel.

BKS Lublin przez kilkanaście ostatnich lat pracował na to, żeby być w tym miejscu, w którym jest, czyli jednym z wiodących klubów na Lubelszczyźnie szkolących dzieci i młodzieży. Ogólnie klub jest bardzo dobrze postrzegany przez rodziców i społeczeństwo, bo jest sporo akcji poza tym, co mamy w swoich obowiązkach. Integracje z lokalnymi społecznościami jak festyny, turnieje czy coroczne uroczyste ślubowanie najmłodszych naszych piłkarzy i piłkarek –  dodaje Biegaj.

Konkurencja coraz większa, zainteresowanych ubywa

Każdy dzień to nie tylko treningi, mecze i działalność sportowa klubu, ale także „walka” o nowy narybek do klubu. Na tym polu jest coraz trudniej.

Mam statystykę dotyczącą akademii i szkółek piłkarskich Warszawy i okolic. Tutaj jest około 250 szkółek i akademii. Zmieniło się też podejście rodziców. Wielu jest zabieganych, mają ambicje i chcą zarabiać coraz więcej, aby lepiej żyć.  To jest normalne, nazwałbym komercjalizacją życia, niektórzy nie mają czasu zawieźć dziecko do akademii. Wolą zostawić w szkole. W ten sposób tworzą się możliwości do działania dla małych szkółek, UKS-ów. Jeśli dziecko pobędzie w małej szkółce dwa, trzy lata i rodzic zauważy, że dziecko ma smykałkę i talent do piłki, wtedy zastanawia się, gdzie je dalej zaprowadzić. Czy wybrać Legię, czy Escolę, a może Polonię. Wtedy otwiera się szansa dla nas , aby dalej doskonalić adeptów piłki nożnej. Każdy ma swoje miejsce – kontynuuje Wilczyński.

Sytuacja Akademii Piłkarskiej Macieja Murawskiego to też pokłosie mapy piłkarskiej w województwie lubuskim. Brak klubów na centralnym poziomie sprawia, że większym znacznie prościej wyciągać najbardziej uzdolnionych piłkarzy. A tych, wbrew pozorom, nie brakuje.

Korzystając z potencjału województwa, mamy tutaj bardzo fajną pogodę i możemy dłużej trenować na dworze niż dzieci na wschodzie Polski oraz na naturalnej trawie, których jest dużo, a to rzadkość w dużych miastach. Mamy jedno z mniejszych województw i klubów zawodowych na wysokim poziomie nie ma, to jednak wielu chłopców rozwija się na dobrym poziomie. Później trafiają do reprezentacji Polski. Zobaczmy kadrę 35-osobową Paulo Sousy: Fabiański, Walukiewicz, Puchacz, Kędziora, Jóźwiak i Kownacki – celnie kończy temat prezes akademii.

Małe szkółki całkiem dobrze sobie radzą, nie musza wyznaczać sobie ambitnych celów jak gra w centralnych ligach. Rodzice są zadowoleni, że nie muszą daleko jeździć. Płacą 150, a nawet 200 złotych miesięcznie. Nasza strategia jest inna, my chcemy, a właściwie musimy osiągnąć wynik na skalę ogólnopolską. Skala naszego działania jest większa, struktura, budżet, brand. Musimy zatrudniać bardzo dobrych trenerów, fizjoterapeutów, psychologów, trenerów motoryki, budować kapitał społeczny jak wcześniej wspomniałem, dalej budować boiska, hale, infrastrukturę żeby szkolić na najwyższym poziomie. Stanąć do meczu, do walki z drużynami pokroju Legii, Lecha, Zagłębia.  W tych małych szkółkach oni nie muszą „się napinać” i to jest zauważalna różnica. Długo zastanawiałem się, co z tym zrobić, jaka strategie, wizje przyjąć dla naszej akademii. Zmiany kulturowe, ekonomiczne , społeczne, socjologiczne, które obserwuję mają istotny wpływ w podejściu do szkolenia dla przyszłości dzieci. Zauważalny wzrost zainteresowania naszą akademią widzimy, gdy dziecko ma 10-11 lat. Wtedy najwięcej dzieci przychodzi do nas – dodaje Wilczyński, który jednocześnie zauważa pewne trendy. Dominacje niedużych akademii i szkółek w wielu dzielnicach, co potwierdza także Maciej Kruk z PlayMaker Academy.

Kłopotem jednak jest kwestia naborów. Jak wspomniał nam prezes warszawskiego klubu kojarzonego z marką Barcelony dzisiaj coraz mniej młodzieży garnie się do sportu: – Rozmawiałem ostatnio z dyrektorką dużej szkoły. Kilka lat temu było dwóch albo trzech na jedno miejsce do klasy sportowej, a dzisiaj się cieszy, gdy uzbiera się komplet! Rodzice raczej kierują dzieci na naukę języków czy coś zapewniającego byt w przyszłości. Sport jest traktowany drugorzędnie albo marginalnie. To jest ważna informacja dla mnie, co z tym zrobić? To jest informacja dla polityków, samorządowców aby tę fatalną tendencję zmienić i pomagać tym którzy to robią w codziennej pracy w sporcie dzieci i młodzieży.

Współpraca lokalna

Nie ma wątpliwości, że bez udziału większych podmiotów, trudno jest wielu akademiom funkcjonować na wysokim poziomie. Ograniczenia sportowe, finansowe czy infrastrukturalne naturalnie hamują rozwój tych mniejszych i są jednocześnie szansą dla większych. Niektórzy szansę wykorzystują w sposób lepszy – współpracując, a inni gorszy – wyciągając zawodników za bezcen i nie dając nic w zamian.

Staramy się współpracować jak najlepiej ze wszystkimi klubami. Tylko to może wpłynąć na poprawę jakości polskiej piłki. Pracujemy nie tylko w regionie, ale także z wieloma klubami poza województwem, jak Śląsk Wrocław, Zagłębie Lubin, Pogoń Szczecin, bo tam nam najbliżej i współpraca układa się wzorowo. Trochę żałujemy, że z Lechem nam się nie układa. Wiemy, że nasi zawodnicy z chęcią zagraliby w Lechu, ale pracujemy nad tym, żeby to poprawić. Wierzę, że w przyszłości akademia mojego imienia będzie taką kopalnią piłkarzy dla Lecha Poznań – mówi Piotr Reiss.

W przypadku Akademii Macieja Murawskiego mowa o połączeniu sił. Najpierw z Falubazem, a obecnie z Lechią Zielona Góra. Jak to wyglądało od kulis? – Trudno powiedzieć czy było łatwiej. Jeżeli otwierasz akademie w dużym mieście, wchodzisz na rynek, gdzie inne akademie już funkcjonują. To nie jest mała miejscowość, gdzie może być puste pole do zagospodarowania. W Zielonej Górze też ich było kilka. Oczywiście nasza jak się pojawiła, to moje nazwisko w jakimś stopniu pomogło, ale ruszaliśmy tylko na dwóch dzielnicach. Na początku nie było łatwo, ale z każdym rokiem nasza praca zyskiwała coraz większą renomę i coraz więcej zdolnych dzieci chciało do nas trafić. Po kilku latach naszej działalności doszło do fuzji. Wtedy klub piłkarski nazywał się Falubaz Zielona Góra, zwrócił się do nas z pomocą w zarządzaniu i przejęciem sekcje młodzieżową. Nasza akademia wchłonęła UKP Falubaz i dzieci tam trenujące trafiły do nas. Ustaliliśmy, że dzieci do 8. klasy trenują w akademii, a później przechodzą do Falubazu. Zresztą moja akademia przez 1,5 roku nazywała się APMM Falubaz Zielona Góra, mieliśmy ścisłe relacje z klubem żużlowym. To się jednak zmieniło i klub żużlowy poprosił piłkarzy, by wrócili do dawnej nazwy – Lechii – a moją akademię również, by wróciła do pierwotnej nazwy. Od tamtej pory w ZG jest Lechia, która ma swoją akademię oraz AP Macieja Murawskiego – mówi ekspert Canal+.

To jednak nie koniec, a w zasadzie początek lokalnej współpracy. Dzisiaj Maciej Murawski jest prezesem obu klubów, a więc Lechii Zielona Góra oraz APMM. Jak mówi oba klub są oddzielnymi strukturami. W przypadku seniorów mowa o spółce, a akademia to stowarzyszenie. Mimo tego pod kątem sportowym tworzą jedną rodzinę. – Ten sam model pracy, trenerzy łączą pracę w obu klubach i jest płynne przejście z akademii do Lechii. Mamy super warunki i bazę, którą mogą nam pozazdrościć nawet w Ekstraklasie. Szkoły, internat i boiska w jednym miejscu. Dlatego wszystko fajnie się rozwija, ale… nie mamy stadionu i drużyn w wyższych ligach. Zielona Góra jest miastem żużla i koszykówki. Piłka nożna nie ma tak łatwo, by przebić się na salony, ale staramy się szkolić i dawać szansę chłopakom z lubuskiego. Poza pojedynczymi przypadkami, wszyscy są z Zielonej Góry i okolic – kończy temat Murawski.

Tutaj mówimy o większej skali, ale o tym, że warto rozmawiać przekonuje Maciej Kruk i wskazuje na przykład swojego klubu. – Od roku jesteśmy w trudnej sytuacji od początku pandemii, jak wiele klubów. Musieliśmy przeorganizować system pracy, gdyż były kłopoty z obiektami sportowymi. Z niektórych nie mogliśmy korzystać i jednemu z klubów, który działał na tym samym obszarze zaproponowaliśmy współpracę i połączenie się. Stworzyliśmy nowy projekt UKS PlayMaker w połączeniu naszych sił z UKS 246 przy jednej ze szkół na warszawskiej Pradze. Porozmawialiśmy z nimi i doszliśmy do konstruktywnych wniosków. Skoro robimy to samo, działamy w jednym miejscu, to nie ma sensu się zwalczać, tylko skorzystać i wymienić się doświadczeniem – tłumaczy.

Klucz do sukcesu?

Nie będzie tajemnicą, jeśli powiemy, że jest nim praca. Codzienny rozwój swojej marki. Wielu trenerów mówi, że dobra praca zawsze na końcu się obroni. Tak to już działa w tej branży, że nazwa przyciąga tylko na początku. Później następuje weryfikacja. Oczywiście kibic klubu X prawdopodobnie wybierze akademie klubu X dla swojego dziecka. To najprostsza droga. Jeśli w tej akademii szkolenie będzie położone na łopatki, wtedy nie będzie przeproś. Kibic może uwielbiać, a nawet kochać klub, na którego mecze chodzi cała rodzina od kilku pokoleń. Tyle że tutaj najważniejsze jest jego dziecko i z tym nikt nie wygra.

Na koniec przychylamy się do słów Macieja Kruka na temat konkurencji. Im więcej szkółek i akademii, tym lepiej dla ogółu. Pod warunkiem, że każdy chce rywalizować na podobnych zasadach. Wówczas, jeśli chcesz być najlepszy, musisz dostarczyć najlepszą ofertę, produkt, czytaj: poziom organizacji i szkolenia w klubie. Do tego potrzebne są odpowiednie struktury oraz merytoryczna praca trenerów. Dlatego najpierw idziemy w ilość, a później – od razu! – w jakość. Sukces sportu to przede wszystkim masowość i na tym powinno zależeć. Od ekstraklasowych klubów po malutkie szkółki!

Udostępnij
Rafał Szyszka

Rafał Szyszka