Nowoczesne obiekty, a problemy te same
Czy dzień meczowy na nowym stadionie różni się czymkolwiek od przeżywania potyczki na starym obiekcie? Cóż, jednoznacznie nie odpowiemy.
Niespełna miesiąc temu Stadion Miejski we Wrocławiu przywitał się z T-Mobile Ekstraklasą. Oczywiście, wrażenie robi frekwencja. Na słynnej Oporowskiej pojawiało się około 7 – 8 tysięcy ludzi, teraz jest ich 40 tysięcy.
Jednak co to zmieniło? Piłkarze może odczuwają większą presję, bo ludzi na trybunach jakby więcej, a i inna akustyka takiego obiektu. Ale wsparcie kibicowskie pozostało podobne. Gardła zdzierają przede wszystkim ci, co czynili to wcześniej. Na pewno nowe mury pomagają rekrutować kibiców, ale nigdy nie wypełnią oni szczelnie całego stadionu. Może i dobrze, bo siatka okalająca mogłaby tego nie wytrzymać…
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że te nowe ściany, ławki, krzesełka i jupitery to tylko ładniejsze opakowanie ciągle słabego produktu. Ale czy nie jest tak, że gdy mamy coś niezbyt smacznego, ale jest to ładnie podane, to z chęcią to próbujemy?
We Wrocławiu nie trzeba było robić specjalnych akcji. Koniunktura na kibicowanie, a raczej na odwiedzenie nowoczesnego obiektu napędziła się niemalże sama.
Oczywiście, należy docenić to, że za potrzebami nie trzeba iść już do obleśnego Toi Toia, a gdy pada deszcz to fan nie musi gwałtownie przetrzepywać kieszeni w poszukiwaniu foliówki, co by ją założyć na głowę i nie moknąć. Teraz ma dach, nowoczesne toalety, możliwość zjedzenia wielu posiłków.
To wszystko jest na plus, każdy kibic się cieszy, że mamy coraz lepszą infrastrukturę. Raduje się. I tak powinno być. Polaków powoli ogarnia, przede wszystkim dzięki stadionom, Euro(2012)optymizm. I choć nie jest on wielce związany z poczynaniami drużyny narodowej to wiele osób mówi o rozwoju rozgrywek ligowych. Niech i tak będzie.
Oby to zauroczenie przelało się na coś innego. Kibice chcą utożsamiać się ze „swoimi”. Na pewno w Śląsku Wrocław nie brakuje zawodników polskich, a nawet są tacy, którzy od „zawsze” kojarzą się z wrocławską ekipą. Ale prawdziwych wychowanków jest tam dwóch – Tadeusz Socha i Krzysztof Wołczek. Może zatem poprzez nowy „dom”, dobre wyniki, ktoś pomyśli o inwestowaniu w młodzież? Przytaczamy tu przykład wrocławski, ale problem aktualny jest niemalże w każdym klubie.
Trzeba sobie życzyć, aby zaprzestano tworzenia drużyn naprędce, jakby z łapanki, gdyż to jest droga na skróty, która kończy się urwiskiem. Takim przykładem jest krakowska Wisła. Abstrahując od problemów z jej nowym stadionem, to i nowa drużyna nie sprostała oczekiwaniom. Teraz słyszymy o przebudowie zespołu, o ponownym stawianiu na rodzimych piłkarzy.
Zatem powoli, z czasem działacze klubowi, ale i lokalni pomyślą, że dobrze byłoby, aby na tych pięknych stadionach pachnących nowością, a nie grillowanym produktem kiełbasopodobny, zagrali piłkarze „wyprodukowani” przez miejscowy system szkolenia. To nie potrwa chwili, a kilka lat. Na pewno dłużej niż budowa obiektu. Ale wtedy może być niemalże idealnie. „Swoi” na boisku, stadion odpowiednio przygotowany i nadzorowany oraz zarządzany (bo to jest jeszcze ogromny problem), a do tego dobra gra i niezłe wyniki. Nie tylko na polskiej arenie. Można powiedzieć, że taki sygnał daje Legia Warszawa, dojrzewa do tego Lech i Śląsk, a w kolejce stoją następni. Oby poszli właściwą drogą. Wówczas powstanie naprawdę solidny produkt, solidne przedsiębiorstwo sportowe.