10.01.2025 23:09

Marek Furjan: nocne komentowanie Australian Open bywa wyzwaniem [WYWIAD]

Ze względu na różne strefy czasowe, wyjątkowo trudne zadanie mają polscy komentatorzy tenisa, którzy pracują przy Australian Open z Warszawy. Jednym z nich jest Marek Furjan, którego będziecie mogli usłyszeć podczas tegorocznych transmisji na antenach Eurosportu. – W czasie nocnych meczów bywają trudne momenty, ale to wszystko ma swój urok – przekonuje w rozmowie ze Sportmarketing.pl dziennikarz, dla którego będzie to jedenasta edycja Australian Open w roli komentatora Eurosportu.

Marek Furjan: nocne komentowanie Australian Open bywa wyzwaniem [WYWIAD]

Marcin Michalewski, SportMarketing.pl: Styczeń i okres bezpośrednio przed startem Australian Open wywołuje u ciebie szczególne emocje? Pierwszy wielkoszlemowy turniej w roku jest tym najbardziej przez ciebie wyczekiwanym?
Marek Furjan, komentator i ekspert tenisa Eurosportu: – Z różnych względów tak rzeczywiście jest. Przede wszystkim dlatego, że Australian Open jest pierwszym tak dużym turniejem w kalendarzu. Po przerwie między sezonami głód tenisa jest większy i wywołuje dodatkowe emocje. Jest jeszcze druga istotna kwestia – już taka bardziej osobista. Australian Open jest moim ulubionym turniejem spośród wszystkich wielkoszlemowych. Z australijską imprezą mam same dobre skojarzenia, same dobre emocje. Miałem okazję dwukrotnie być w Melbourne w 2013 i 2014 roku. Pewnie jako jedna z nielicznych osób z Polski na żywo widziałem, jak Łukasz Kubot zdobywa deblowy tytuł w Melbourne Park. Sam sobie założyłem, że jeśli przyjdzie moment, kiedy nie zostanę zaproszony do komentowania turnieju, to razem z rodziną wsiadamy w samolot i lecimy do Australii.

Nie da się ukryć, że dla komentatora tenisa praca przy Australian Open w Polsce jest dosyć specyficzna. Mecze startują w środku nocy, a jeśli bywa kumulacja tych długich, to granie kończy się popołudniem polskiego czasu. Jak to wpływa na twoje życie i funkcjonowanie?
– W przypadku wielu innych dyscyplin i imprez rangi mistrzowskiej polscy komentatorzy raczej rzadko mają okazję pracowania nocą. Z kolei pracując przy komentowaniu tenisa, od tego praktycznie nie da się uciec. Każdy będzie miał swoje zdanie na ten temat, ale dla mnie taki specyficzny okres pracy, jak ten przy okazji Australian Open ma swój urok i nawet korzyści. Jedną z nich jest zdecydowanie łatwiejszy niż w ciągu dnia dojazd do pracy. Poza tym można  naprawdę dużo tego tenisa obejrzeć. Nocą rodzina śpi, więc nie ma żadnej kolizji. Jest jednak też ta druga strona medalu. Jako jedna z najmłodszych osób na „rynku komentatorów tenisa” muszę przyznać, że z każdym rokiem bardziej odczuwam skutki tego funkcjonowania w takim trybie. I tym większy mam szacunek dla starszych kolegów, którzy komentują tenisa od kilkudziesięciu lat i chcą to robić dalej.

Co jest największym wyzwaniem w pracy w tym okresie?
– Wyzwaniem bywa skomentowanie drugiego czy trzeciego w kolejności meczu od godziny pierwszej w nocy. Organizm potrafi się buntować zwłaszcza po kilku dniach takiego funkcjonowania. W ostatnich latach kilka razy miałem sytuacje, gdy przed planowanym komentowaniem drugiego czy trzeciego w kolejności meczu zrywałem się z łóżka, sprawdzałem wyniki i szybko ubierałem się do wyjścia, bo myślałem, że się spóźnię. Po chwili do mózgu docierał impuls, że moje obliczenia są błędnę i że mogę jeszcze wrócić na krótką drzemkę. Niestety, tak potrafi reagować organizm, gdy rytm jego pracy jest zaburzony. W moim przypadku równowaga między codziennym funkcjonowaniem a snem bywa mocno zaburzona, gdyż dodatkowo zdarzają mi się jakieś nagrania dla telewizji informacyjnych czy śniadaniowych. Wspólnie z Dawidem Celtem regularnie nagrywamy także nasz podcast Break Point.

Te działania poza komentowaniem zajmują dużo twojego czasu?
– Dosyć sporo. Głównie dlatego, że te wszystkie występy czy nagrania wiążą się z logistyką. Podkreślę jednak, że ja tego w żadnym stopniu nie traktuję tego jako obowiązku. Komentowanie jest przede wszystkim moją pasją i oczywiście zawodem. Bardzo lubię to robić, zresztą podobnie jak wielu moich kolegów komentatorów. Nie chciałbym więc żeby początek mojej wypowiedzi zabrzmiał tak, że narzekam czy nie wiadomo jak się przemęczam. Jest intensywnie, bywa ciężko, ale dzieje się wiele dobrego i pozytywnego.

Czy praca w godzinach nocnych obarczona jest większym ryzykiem popełniania błędów na antenie?
– Poruszyłeś ciekawą kwestię. Wydaje mi się, że tak niestety jest. Zdecydowanie trudniej jest być dynamicznym i pobudzonym o trzeciej czy czwartej w nocy niż w trakcie dnia. Wyłączam tutaj mecze Polaków, bo tym towarzyszą większe emocje i przeżywa się to zupełnie inaczej. Z doświadczenia wiem, że zazwyczaj spotkania takiej „drugiej kategorii”, rozgrywane ok. trzeciej-czwartej polskiego czasu komentujemy w pojedynkę. Wtedy bywa trudniej, zwłaszcza kiedy trafi się długi i niezbyt ciekawy mecz, a takie – jak w każdym sporcie – się zdarzają.

Masz jakieś swoje sposoby lub rytuały, które pomagają ci lepiej funkcjonować w okresie pracy przy Australian Open?
– Nie mam czegoś takiego głównie dlatego, że w tym czasie wiele rzeczy dzieje się dynamicznie. Wielu z nich nie da się przewidzieć, więc i możliwości planowania jakichś rytuałów są ograniczone. Jeszcze inną kwestią jest to, że jestem cały czas pod telefonem. Kiedy ktoś dzwoni o godzinie 21 odbieram, kiedy dzwoni o 8 – także. Lubię załatwiać wszystkie sprawy na bieżąco. Jeśli chodzi o samą pracę komentatorską, to ze względu na to, że rozpiskę przydzielonych meczów otrzymujemy zazwyczaj dzień wcześniej, nie mamy możliwości planowania dnia z dużym wyprzedzeniem. Niemniej jednak drzemki w dzień są potrzebne i potrafią bardzo pomóc.

Wspomniałeś już, że mecze tenisowe bywają bardzo długie. Od pewnego czasu i tak wszystko zmierza w kierunku skracania rywalizacji, prób zamknięcia jej w pewnych ramach czasowych m.in. poprzez wprowadzenie tie-breaków w decydujących setach spotkań wielkoszlemowych czy określenia czasu na wykonanie serwisu. To dobry kierunek?
– To złożona kwestia i trzeba ją rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Moje tenisowe serce jest za tradycyjną formułą, ale też mam świadomość, że ten obrany kierunek jest nieunikniony. Decydując o takich rzeczach trzeba brać pod uwagę zarówno zdanie zawodników, ale także kibiców, bo to oni są odbiorcami i bez ich zainteresowania nie będzie tego całego biznesu. Wiadomo, że fani też są podzieleni. Inne spojrzenie będzie miał przykładowo student a inne osoba starsza czy mająca już własną rodzinę, kiedy życiowych obowiązków jest więcej i nie można sobie pozwolić na oglądanie tenisa ciągiem przez kilka godzin. Musimy jednak pamiętać, że taka jest specyfika tenisa i pewnych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć i zaplanować.

Ciekawą formułę grania w tenisa proponuje Patrick Mouratoglou podczas swoich pokazówek Ultimate Tennis Showdown. Tam grają sety po osiem minut, mają jeden a nie dwa serwisy i atrakcje w stylu kart z punktami bonusowymi…
– Wydaje mi się, że każda dyscyplina sportowa mniej lub bardziej się zmienia, ponieważ zmienia się odbiorca. I tak jak już wspomniałem, to jego ma to zainteresować. Ja na przykładzie materiałów, które tworzę lub współtworzę w podcaście Break Point widzę jaka grupa ludzi 18-letnich chce słuchać opowieści o tenisie, a jaka grupa takich powyżej 30 lat. Oczywiście ta druga jest zdecydowanie większa. Środowisko tenisowe, w tym odbiorców tenisowych, jest dosyć hermetyczne i przywiązane do tradycji. Chociażby z tego względu nie może być rewolucji, a bardziej kosmetyczne zmiany. To jeden z argumentów. Drugi – wprowadzane zmiany nie mogą wywrócić tenisowej hierarchii. Załóżmy, że wprowadzona zostaje zasada z jednym serwisem. To diametralnie wszystko zmienia i chociażby Hubert Hurkacz nie byłby beneficjentem takiej zmiany i prawdopodobnie jego pozycja w rankingu by spadła.

Tenisa komentujesz od czasów, kiedy w Polsce nie był on jeszcze zbyt popularny. Teraz odbiorców jest więcej, tych bardziej świadomych dyscypliny także. Czy przez to zmienił się także twój komentarz?
– Określenie poziomu wiedzy i świadomości obecnych widzów tenisa byłoby trudne. Myślę, że nadal wygląda to tak, że mecze tenisa w telewizji oglądają osoby z olbrzymią wiedzą o dyscyplinie, jak i takie dla których tenis jest czymś nowym. Niewątpliwym plusem obecnych czasów jest jednak możliwość wejścia z kibicem w dialog i interakcję. Mogę szybko dowiedzieć się, co kibic sądzi na dany temat czy jak ocenia moją pracę, sposób komentowania itd. To cenny feedback.

Czyli czytasz komentarze i opinie m.in. na temat swojej pracy? Jak oceniasz kulturę słowa tego środowiska osób biorąych udział w takich dyskusjach?
– Widząc jak wygląda to w różnych zakamarkach internetu, uważam, że ta kultura słowa w środowisku tenisowych kibiców jest dosyć wysoka. Doceniam to, że tak wiele osób potrafi napisać dobre słowo, pochwalić, ale też kulturalnie wyrazić zdanie, kiedy coś nie pasuje. Możliwość wymiany opinii na linii komentator-kibic jest moim zdaniem bardzo cenna. Zwłaszcza, że jestem zdania iż komentator – niezależnie od dyscypliny jaką się zajmuje – nie jest wszechwiedzący i nigdy nie powinien się wywyższać tylko dlatego, że pracuje na takim stanowisku. Niektórzy kibice-pasjonaci posiadają tak dużą wiedzę na tenisowe tematy, że to robi wrażenie. Wymiana z nimi opinii na różne tematy w mediach społecznościowych, niekiedy pomaga także w naszej pracy.

W głównej drabince mamy aż sześcioro Polaków. Jak oceniasz ich szanse i jakie masz oczekiwania?
– Zacznę od męskiej drabinki i tego, że bardzo cieszę się, że eliminacje pomyślnie przeszedł Kamil Majchrzak. To wrażliwy chłopak, który mocno przeżył okres zawieszenia, ale teraz wraca tam, gdzie już był. Jego rywalem w pierwszej rundzie będzie Pablo Carreno Busta. Widziałem ich mecz w tamtym roku w Poznaniu i wówczas Kamil wygrał w tie breaku trzeciego seta. Obaj od tamtej pory poszlo do przodu i nie zdziwię się, jeśli będzie to tenisowy maraton. Jeśli chodzi natomiast o Huberta Hurkacza, to on w drabince ma wokół siebie dużo znanych nazwisk: Griekspoor, Rune, Zhang, Berrettini czy Norrie. To jednak gracze, którzy ostatnio nie zachwycali. Sam Hubi w okresie przed Australian Open nie sygnalizował czegoś zjawiskowego, lecz to nie oznacza braku szans na dobry wynik. Mając jednak na uwadze zmiany, na które się zdecydował, przede wszystkim rakiety i ludzi, z którymi pracuje, przed tym turniejem nie mam jeszcze bardzo wysokich oczekiwań. W ewentualnej czwartej rundzie jego rywalem może być Jannik Sinner, zdecydowany faworyt tej części drabinki.

Jak widzisz i czego się spodziewasz po naszych tenisistkach: Magdzie Linette. Magdalenie Fręch, Mai Chwalińskiej i Idze Świątek?
– Cieszy awans do głównej drabinki Mai Chwalińskiej, która kiedy debiutowała w turnieju głównym Wielkiego Szlema na Wimbledonie nie otrzymała za to punktów. Teraz jej wyniki przełożą się na punkty rankingowe. Nie da się ukryć, że Magdy Linette i Fręch słabo weszły w sezon. Realnie oceniając szanse i patrząc na układ drabinki, to każde zwycięstwo spoza naszej czołowej dwójki: Iga Świątek i Hubert Hurkacz, będzie czymś pozytywnym. A jeśli chodzi o samą Igę, to ja ją widzę w czołowej czwórce tego turnieju.

Udostępnij
Marcin Michalewski

Marcin Michalewski