Aktualności 9 września 2024

Adam Małysz: uznałem, że warto pokonać pewną barierę stresu i nieśmiałości [WYWIAD]

Adam Małysz wystąpił w niespodziewanej roli. Był prowadzącym "Dzień dobry TVN". W rozmowie z nami opowiedział o tym wyzwaniu, a także o szczegółach pracy na stanowisku prezesa Polskiego Związku Narciarskiego, zaangażowaniu Alexandra Stoeckla w polskiej kadrze oraz stawianiu na młodzieżowy sport.

Bartłomiej Najtkowski, Sportmarketing.pl: – Jak do tego doszło, że został pan prowadzącym w telewizji śniadaniowej? Kiedy otrzymał pan tę ofertę?

Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: – TVN złożył mi propozycję współpracy w lipcu. Polegało to na tym, że po wakacyjnej przerwie w „Dzień dobry TVN” w każdym tygodniu na antenie miała występować osoba, która do tej pory nie pracowała w telewizji, ale jest rozpoznawalna (ktoś ze świata sportu czy kultury). Na początku podchodziłem do tej inicjatywy dość sceptycznie, ale twórcy programu przekonali mnie tym, że poznam tę drugą stronę. Miałem bowiem doświadczenie jako osoba udzielająca wywiadów, a teraz sam musiałem zadawać pytania innym. Mogłem zająć się też tym, co wydawało się interesujące, a czego do tej pory unikałem. Uznałem, że warto pokonać pewną barierę stresu i nieśmiałości. Dlatego podjąłem wyzwanie.

–  No właśnie. Wydaje mi się, że będąc na fali popularności podczas Małyszomanii, nie chciał być pan w centrum uwagi. To było takie podejście: chcę, by przemawiały za mnie czyny, sukcesy sportowe. Dlatego niektórzy przyjęli tę informację o angażu w TVN ze zdziwieniem.

– Nie tylko ze zdziwieniem… Wiem, że były pozytywne i negatywne opinie. Mówiąc szczerze, mam jednak świadomość, że od pewnego czasu świat nie jest idealny. Zrobiłem to dla siebie, by przekroczyć pewne bariery. Jako były sportowiec miałem zdecydowanie łatwiej niż inni. Mogę zawierać w dalszym ciągu różne kontrakty, a firmy wciąż chcą ze mną współpracować. Dlatego siłą rzeczy muszę dbać o swoją rozpoznawalność. Ale ta sytuacja ma plusy i minusy. Abstrahując od komentarzy innych osób (pozytywnych czy negatywnych), muszę patrzeć przede wszystkim na siebie. To powoduje, że z jednej strony mogę robić rzeczy, które lubię i kocham, a z drugiej mam potrzebę odczuwania adrenaliny i stresu, co towarzyszyło mi przez całe życie.

Domyślam się, że pracę w telewizji potraktował pan jak odskocznię.

–Dokładnie. To odskocznia, ale też chęć sprawdzenia, co często czują dziennikarze. Tak jak pan powiedział, w trakcie kariery sportowej nie miałem potrzeby nieustannego udzielania wywiadów. Wolałem zajmować się sportem. A dziennikarzy czasami postrzegałem być może nawet jako wrogów, którzy czegoś ode mnie chcieli, gdy zamierzałem skoncentrować się tylko na pracy. A teraz chciałem zrozumieć ten dziennikarski świat. To była przygoda, adrenalina.

Miał pan tremę?

–Pierwszy odcinek był bardzo stresujący. Pół nocy nie spałem. Martwiłem się, że to jest program na żywo, że trzeba dobrze wypaść, nie pomylić się. Mam straszne problemy z zapamiętywaniem imion i nazwisk. A gdybym miał prowadząc, kogoś przedstawiać, byłby spory kłopot.

W jaki sposób przygotowywał się pan do tego programu? Czy oglądał pan tego typu formaty?

– Nigdy nie miałem czasu, więc raczej był to wielki spontan. Przez tyle lat nabrałem doświadczenia z kamerą, mikrofonem. To na pewno też mi bardzo pomogło. Ale pierwszy odcinek ze wszystkimi prowadzącymi był specyficzny. Dostałem późno skrypt, który czytałem do pierwszej w nocy. I przed tym odcinkiem byłem dosłownie wykończony. Na szczęście dowiedziałem się, że to była taka próba generalna przed programem. A to de facto ode mnie zależy, co powiem na antenie. Miałem się tylko ukierunkować pod jakiś temat.

Jak pogodził pan pracę w telewizji z pełnieniem funkcji prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Wiadomo, że były tu chociażby kwestie logistyczne, czasochłonne przemieszczanie się między siedzibą związku a Warszawą.

– W poniedziałek i we wtorek rano (26 i 27 sierpnia – przyp. red.) byłem w studiu w Warszawie. Również w sobotę (31 sierpnia), a de facto resztę nagrywano po godzinach pracy. We wtorek popołudniu już byłem w pracy, więc nie miałem problemu z logistyką. To nie była praca na stałe, tylko tydzień, który w moim przypadku rozłożył się na parę tygodni, gdy nagrywaliśmy różne programy. A tylko przez te trzy dni byłem w studiu od rana do 11:15.

Czy podczas prezesury w PZN rozwinął się pan w kontaktach z mediami i czuje się pan teraz pewniej niż w trakcie kariery sportowej? Swego czasu udzielił pan nawet wywiadu niemieckiej telewizji, co pokazuje pewność siebie. Opowiadania o niuansach skoków w obcym języku nie jest przecież łatwe.

– Na pewno rozwinąłem się pod tym względem. A co do języków obcych, to niemiecki znam na tyle, że faktycznie mogę się dogadać. Ponadto dobrze czuję się w języku sportowym i „skokowym”, bo wszystkie słowa, których na co dzień używam, w takich wywiadach też są stosowane. A zatem nie mam tu problemu. Cały czas uczę się też angielskiego, który przez lata był mi obcy, a mam ambicję, by go przyswoić. Na pewno jest to trudniejsze niż nauka niemieckiego, co wynika z tego, gdy skakałem, to właśnie język naszych zachodnich sąsiadów był popularny, początkowo obowiązywał też w FIS-ie. Miałem trenerów i menedżera niemieckojęzycznych, wiec łatwiej mi było się porozumieć w tym języku. Jednak uświadomiłem sobie, że teraz wszystko się kręci koło angielskiego. Potrafię się w nim komunikować i cały czas się rozwijam, by mówić jeszcze lepiej.

Choć wszyscy kojarzą pana ze skokami, to przecież ma pan też inną sportową pasję…

–Nie ukrywam, że bardzo dużo nauczyły mnie rajdy samochodowe. Myślę tu o relacjach z mediami, kwestii marketingu. Wiele rzeczy musiałem robić sam, dzięki czemu sporo się nauczyłem. Myślę, że teraz łatwiej jest mi funkcjonować w przestrzeni publicznej, prowadzić związek i być komunikatywnym.

Jeśli chodzi o rajdy, teraz traktuje je pan hobbystycznie?

–Jest to dla mnie pasja. Ale od momentu zakończenia startów w Rajdzie Dakar, Pucharze Świata czy Europy nie jeżdżę zawodowo. Zdarza się, że mam epizody tak jak we Wrocławiu, gdzie ścigałem się z Maćkiem Janowskim, Davidem Coulthardem, Kubą Przygońskim jeśli chodzi o Formułę 1 na stadionie żużlowym. Ostatnio miałem okazję jeździć na torze do Cross Country. To jest dla mnie wielka frajda, że znowu mogę wrócić za kierownicę.  Normalnie niestety nie mam na to czasu, zresztą taka pasja wiąże się z ogromnymi wydatkami. Jest to wiec przede wszystkim hobby.

W polskim sporcie jest zauważalna tendencja. Byli utytułowani sportowcy pełnią funkcje dyrektorskie czy kierownicze. To ludzie, którzy czują sport, poznali swoje dyscypliny od podszewki. Pan jest jedną z takich osób.

–To jest bardzo dobry kierunek, ponieważ byli zawodnicy doskonale wiedzą, jak to wszystko funkcjonuje. Łatwiej jest im zrozumieć sport.  Oczywiście, jeśli chodzi o organizację, marketing, doświadczenie jest mile widziane. Tym bardziej że nasz związek jest bardzo duży. Mamy kilka dyscyplin, co sprawia, że trzeba być elastycznym. Przez lata panowało przekonanie, że jest to polski związek skoków narciarskich, bo skoki ciągnęły cały zimowy sport. Ale przecież furorę robiła też Justyna Kowalczyk, która miała wiele tytułów. Teraz świetnie sobie radzi Oskar Kwiatkowski, który może pochwalić się tytułem mistrza świata w snowboardzie, Ola Król również ma sukces na koncie – to brązowa medalistka w snowboardzie. Myślę, że nie możemy skupiać się tylko na skokach, choć one zawsze będą motorem napędowym dla innych dyscyplin.

Jaka jest specyfika pracy prezesa PZN?

– Na pewno nie jest tak kolorowo jak niektórzy to sobie wyobrażają. To jest żmudna, bardzo ciężka praca. Bardzo dużo biurokracji, pracy za biurkiem. Nigdy nie byłem z tym za pan brat, ale skoro się na to zdecydowałem, to działam konsekwentnie. Najważniejsze jest to, żeby, tak jak w sporcie, otaczać się dobrymi osobami, mieć dobrych i lojalnych pracowników, by sport szedł do przodu. I nie ma wątpliwości, że kto jak kto, ale sportowcy najlepiej rozumieją sportowców.

– Jeśli funkcję prezesa pełni były sportowiec, który wyrobił sobie renomę i ma mocną pozycję w środowisku, tak jak w pana przypadku, to czymś oczywistym jest to, że taka osoba ma rozwinięte kontakty. I pewnie dlatego PZN zatrudnił na stanowisku dyrektora sportowego Alexandra Stoeckla, czyli znakomitego fachowca. To prawdopodobnie jeden z największych sukcesów związku w ostatnich latach.

– Myślę, że tak. Dodam, że dla niego jest to pierwsza taka funkcja, bo wcześniej pracował jako trener. I był w tym wyśmienity, tak samo jak wtedy, gdy funkcjonował w skokach jako menedżer. Trzeba mieć świadomość, że dyrektor sportowy to w gruncie rzeczy menedżer w tej dyscyplinie. My mamy w tej chwili trzech takich dyrektorów sportowych: w biegach, alpejskich dyscyplinach i teraz jeszcze do skoków dołączył Alex. Będzie jeszcze jedna osoba odpowiedzialna za sport młodzieżowy, kluby, Szkoły Mistrzostwa Sportowego  To musi tak funkcjonować, bo jedna osoba nie jest w stanie „ogarnąć” wszystkich dyscyplin.

Zaciekawiło mnie to, co powiedział pan o sporcie młodzieżowym. Jak PZN podchodzi do tej kwestii, jakie są główne założenia waszej polityki, w dużej mierze inwestujecie w młodzież? Trzeba mieć też na uwadze, że sporty zimowe są specyficzne i nigdy nie przyciągną tylu osób, co np. gry zespołowe.

– Tworzymy różne programy, które mają zachęcić młodych. Biegi narciarskie i alpejskie – tu jest trochę łatwiej niż w skokach narciarskich, które mimo że cieszą się dużym zainteresowaniem w naszym kraju, nie są sportem dla każdego. To jest w gruncie rzeczy dosyć niszowy sport, a zachęcenie dzieci, by poszły w tym kierunku, jest coraz trudniejsze. Wkrótce ruszymy z Akademią Lotnika – to innowacyjna idea. Kolejny pomysł to jeżdżąca skocznia po różnych miastach. Chcemy zachęcać dzieciaki nie tylko samymi skokami, ale też ogólnorozwojówką. To może być coś fajnego dla każdego. Jeśli ktoś się tym zainteresuje, będzie miał możliwość pójścia do Szkoły Mistrzostwa Sportowego czy zapisania się do klubu. Mamy też Orlen Cup.

Teraz, jeśli chodzi o biegi narciarskie, Azoty wycofały się z finansowania Pucharu Azotów dla dzieciaków. Ale mamy w biegach alpejskich Puchar Mistrza, więc tam razem z PKL-em i PFR-em organizujemy te zawody. Cały czas staramy się o dofinansowanie sprzętu narciarskiego, udogodnień dla trenerów czy organizacji zgrupowań. Odnosi się to nie tylko do kadr narodowych, ale również właśnie do sportu dzieci i młodzieży. No bo bez nich nie będzie w przyszłości kadr narodowych…

fot. Adam Małysz – Facebook