Polska firma podbija świat futbolu. Współpracuje z gigantami [WYWIAD]
Paweł Osterreicher jest prezesem i współzałożycielem ReSpo.Vision, odpowiedzialnym za stronę biznesową. Jest doświadczonym ekspertem AI, który wcześniej zajmował stanowisko CRO i członka zarządu wiodącego europejskiego butiku AI: deepsense.ai. Wcześniej pracował w The Boston Consulting Group, gdzie spędził siedem lat. W rozmowie dla portalu "SportMarketing.pl" opowiedział o futbolowych innowacjach, jakie do piłkarskiego świata dostarcza jego firma.
Jakub Kłyszejko, SportMarketing.pl: – Skąd pojawił się w twojej głowie pomysł na założenie akurat takiego biznesu? Byliście prekursorem w tej dziedzinie…
Paweł Osterreicher, CEO & Co-Founder w ReSpo.Vision: – Wyszliśmy od technologii. Bazowałem też na moich doświadczeniach zawodowych, bo pracowałem wcześniej w firmie zajmującej się sztuczną inteligencją, a konkretniej wizją komputerową. Patrzyłem, jak to idzie do przodu, jak branża zdobywa kolejne bastiony i coraz to kolejne rzeczy stają się możliwe. Na początku mojej przygody z AI bardzo dużo wdrożeń było robionych w przemyśle, szczególnie produkcyjnym. Jak się mocniej zastanowimy, jest to całkiem logiczne. Wszystko układa się tam w sposób standaryzowany, musi działać powtarzalnie, zgodnie z konkretnym planem. A sztuczna inteligencja bardzo dobra jest w rozpoznawaniu wzorców (z angielskiego pattern recognition). Jeżeli te wzorce, czy nawet system są powtarzalne, to wszystko działa bardzo sprawnie. W praktyce systemy wizji komputerowej używane w przemyśle, nad którymi zdarzało mi się pracować, polegały na tym, że rozpoznawało się na przykład defekty wizualnie na produkcji. Cały układ, linia produkcyjna, fabryka, oświetlenie, temperatura i tak dalej, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu wygląda tak samo, nic się nie zmienia. Mamy więc wielką standaryzację – i dlatego też systemom jest łatwiej. Nauczy się je na jakimś zbiorze danych, a potem na nim pracują, wspomniane 24/7. Z czasem progres szedł dalej, zaczynały się coraz bardziej kompleksowe wdrożenia. Już nie tylko fabryki, ale również jakieś outdoorowe sytuacje i tak dalej, i tak dalej.
Czyli po prostu będąc w branży od środka widziałeś, że sztuczna inteligencja jest coraz ważniejsza?
– Dokładnie. Bo właśnie ta standardowa fabryka, wyglądająca tak samo, jest powtarzalna. Potem jakieś outdoorowe rozpoznawanie na zewnątrz jest trudne. W cudzysłowie, łączenie kropek, ten ‘Eureka’ moment w moim przypadku wyglądał tak, że pociągnąłem logicznie rozwój sztucznej inteligencji – z prostszych wdrożeń do trudniejszych – i zdałem sobie sprawę, że kolejnym bastionem do zdobycia może być sport. Dlaczego? Dlatego, że sport jest o wiele mniej ustandaryzowany od przemysłu, czy od dotychczasowych zastosowań sztucznej inteligencji. W piłce nożnej masz 22 zawodników, taką samą piłkę, podobne warunki itp. Wszystko różni się od warunków atmosferycznych, oświetlenia itp. Z perspektywy systemowej jest to bardzo trudne. Ale nie niemożliwie trudne, bo na szczęście system za każdym razem nie musi się od nowa się orientować, ma podstawy, na przykład linie są te same. Więc może ich używać do względnej orientacji. Zresztą to, jak my patrzymy na boisko, jest dalece bardziej skomplikowane procesowo niż sami zdajemy sobie z tego sprawę. Dużo dzieje się w podświadomości, dzięki czemu od razu wiemy, kto na jaką bramkę atakuje, kto jest przy piłce, czy gdzie leci piłka nawet jak jest przez chwilę niewidoczna. To są ułamki sekund, ale ten proces myślowy się pojawia. I tak samo w mechanicznym systemie sztucznej inteligencji ten proces też zachodzi, tylko trzeba pewne rzeczy zakodować.
Czego potrzebowaliście na początku? Gdzie zaczynaliście? Jak w ogóle tworzyliście systemy komputerowe?
– Na szczęście w dziedzinach, które są nowe i szybko się rozwijają, jest bardzo dużo dostępnych materiałów tak zwanych open source’owych. Ktoś dzieli się swoimi dokonaniami i można z tego korzystać. To nam bardzo mocno pomogło. Korzystaliśmy m.in. z paperów naukowych, np. pracy przygotowanej przez Facebook Research. Duże firmy, o dziwo publikują wiele materiałów i badań publicznie – będąc pod naciskiem swoich naukowców, którzy tak sobie równoważą działanie i zarabianie w wątpliwych moralnie organizacjach, które np. uzależniają nasze dzieci algorytmami.
Naszym celem było zaadaptowanie tego do specyfiki sportu. Nikt wcześniej nie zrobił tego w taki sposób – dokonaliśmy tego jako pierwsi na świecie.
W jaki sposób możecie odwzorować mecze? Musicie nabyć odpowiednie prawa, podobnie, jak robią to na przykład telewizje?
– W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że tak to właśnie wygląda. Architektura naszego systemu zakłada, że do wszystkiego musi wystarczyć jedna kamera. I to jest bardzo ważne założenie, bo ono sprawia, że nie musimy instalować naszego sprzętu na stadionach. Jedną kamerą może być ta telewizyjna, np. tak zwany broadcast. Można korzystać też z kamery taktycznej albo panoramicznej, która i tak jest zainstalowana przez klub do celów analitycznych. To sprawia, że możemy obsługiwać dowolne mecze na świecie, jakie są nagrywane chociażby przez telewizje. W praktyce nawet do polskiej trzeciej ligi.
Czyli podsumowując, po prostu przechwytujecie sygnał z jakiegoś systemu, na przykład WyScout?
– Tak, potrzebujemy dostępu do strumienia wizualnego, czyli odpowiedniego nagrania. Najprościej jest ten strumień otrzymać z platformy czyli właśnie chociażby WyScouta. Dodatkowo klienci, z którym współpracujemy, często mają dostęp do nagrań co jeszcze bardziej ułatwia sprawę. Jako, że nasze algorytmy potrzebują jednej kamery, po pozyskaniu takich danych „lecimy” z magią, czyli algorytmami wizji komputerowej. One rozpoznają kilkadziesiąt części ciała zawodnika, takie jak łokieć, kolano, czoło, oczy. Wszystko tworzy taki szkielecik człowieka.
Można sobie wyobrazić, na czarno-białym tle istnieje taki szkielecik, taki zapałkowy ludzik, który de facto wygląda jak pięćdziesiąt części ciała połączonych kreseczkami. I to w naszym przypadku są dane 3D, czyli każda część ciałą ma 3 koordynaty: x, y i z.
Sztuczna inteligencja w tym projekcie odpowiada niemalże za wszystko, czy jednak bez pracy człowieka za wiele nie udałoby się zdziałać?
– To jest właśnie pewnie najgorzej skrywany sekret sztucznej inteligencji, że jest ona wydatnie wspomagana przez człowieka, bo chociażby trzeba oznaczyć dane do treningu algorytmu. Dodatkowo nawet jak ten algorytm działa, to dobrze jest zrobić tzw. QA, czyli quality assurance, żeby się upewnić, że wyniki są zgodne z oczekiwaniami. Jeżeli nie, to robimy korekty w algorytmie, zmieniamy funkcje itp. Szumnie brzmi hasło sztuczna inteligencja, ale na koniec dnia w wiele rzeczy zaangażowany jest człowiek. Do tego dochodzą jeszcze biznesowe use case, w których o wiele mocniej potrzebny jest angaż człowieka. W tym przypadku mamy do czynienia z odpowiadaniem na konkretne pytania, jak ułożyć formację taktyczną, jak się przygotować na danego rywala. Dopóty, dopóki nie mamy do czynienia z silną sztuczną inteligencją, jakiej dotąd nie mamy i raczej wkrótce mieć nie będziemy, człowiek cały czas będzie potrzebny. On musi dokonać interpretacji, logicznego przeanalizowania i tak dalej. Niemniej dużo rzeczy się dzieje w dziedzinie sztucznej inteligencji. Chociażby rewolucja w zdolności do generowania kontentu – tekst, obraz czy video jaką zapoczątkował OpenAI i jego chat GPT w ostatnim roku, jest potężna. Natomiast nadal to co jest generowane, jest nadal świetne do prostszych zapytań. Bardziej złożone kwestie wymagają indywidualnego podejścia bo generyczne odpowiedzi nie są jeszcze wybitne. Wszak algorytm wie tyle, ile się nauczył przeczesując miliardy dostęnego tekstu. I być może nikt nie zadał jeszcze pytania, jak przygotować się na gegenpressing drużyn Nagelsmanna. I wówczas algorytm nie miał skąd wziąć czy wykoncypować odpowiedzi na takie pytanie. Oczywiście upraszczam wszystko, bo równie dobrze mógł się nauczyć na podobnych rzeczach i sobie to jakoś tam dorobić. Prawda jest taka, że nie jesteśmy jeszcze w tym miejscu i nie należy zakładać, że będziemy w nim w najbliższym czasie. Nie dojdzie do tego, że będziemy mogli zupełnie wyeliminować człowieka z funkcji nadzorczej nad sztuczną inteligencją. Człowiek „patrzy na ręce” algorytmom i jest do tego potrzebny.
Jak ważny w dzisiejszym sporcie jest aspekt sztucznej inteligencji?
– Tu powiem coś sprzecznego z moją pozycją czy interesem. Prawda jest taka, że to tylko i aż narzędzie, które pomaga w osiągnięciu celu, którym jest wynik sportowy na koniec dnia. Rośnie na znaczeniu, ale nie przeceniałbym jego dzisiejszej roli. Jeżeli miałbym podać przykład, to powiedziałbym, że sztuczna inteligencja i szerzej zaawansowana analityka danych może pomóc zespołowi polepszyć wynik o max 20 procent. Co to w praktyce oznacza? Że jeżeli jeden zespół jest lepszy od drugiego dwukrotnie, tak jak Polska np. od Estonii, to niezależnie, ile będzie sztucznej inteligencji, to nie nastąpi wielopoziomowa katastrofa. Ok, wiadomo, jest szereg rzeczy, które mogą się wydarzyć i doprowadzić do rezulatu jak ostatnio Polski z Mołdawią, ale jeżeli drużyna A gra na poziomie swojego potencjału, jest trenowana dobrze, i rywal, drużyna B używa sztucznej inteligencji, a ta drużyna A nie, to dzięki temu słabszy, czyli B, nagle nie wygra z tym znacznie mocniejszym (A). Polska nie wygra 8 na 10 meczów z Francją, a Estonia nie wygra 2 na 10 meczów z Polską. Element pokory jest potrzebny, żeby zrozumieć, że sztuczna inteligencja to narzędzie rosnące na znaczeniu, ale nadal narzędzie. Ma znacznie większe znaczenie w sportach, gdzie różnice są niewielkie. W przysłowiowej Formule 1 albo w piłce nożnej w meczach o wysoką stawkę, czyli czołówka Ligi Mistrzów, na finiszu lig angielskiej czy hiszpańskiej, gdzie zwykle o tytule decyduje niewielka różnica punktowa. Wtedy 20 procent zrobi różnicę: czy mistrza wygra Arsenal czy Manchester City. Zresztą obie te drużyny korzystają w bardzo zaawansowany sposób ze sztucznej inteligencji. Gdyby jedna z nich nie korzystała, to wówczas strata, jeżeli zakładamy, że to co mówię jest prawdą, właśnie te 20 procent, byłaby decydująca. To miałoby olbrzymi wpływ na końcowy wynik.
Co wasza firma w tym momencie może zaoferować sportowym klientom?
– Mamy zróżnicowaną ofertę dla klientów sportowych i medialnych. Jeżeli chodzi o sportowych, to oferujemy dostęp do danych, które są niemożliwe do zebrania za pomocą narzędzi ludzkich. A tak do tej pory były zbierane dane analityczne. Ktoś sobie siedzi, ogląda mecz, pisze, notuje. Piątka podała do dziewiątki, zagranie udane. Natomiast jest szereg rzeczy na tak zwanym głębszym poziomie, których człowiek nie zaznaczy, typu jak szybko biegł dany zawodnik czy zawodniczka, albo jak intensywny był pressing, albo jakie były odległości pomiędzy formacjami. Do tych danych, żeby coś takiego zacząć analizować, w ogóle mieć dostęp, należy używać systemów lepszych niż ludzkie. Czasem można to robić sensorami – na przykład za pomocą kamizelek. Natomiast sensory dają dane tylko na temat swojej drużyny. Nikt nie będzie miał dostępu do danych przeciwnej drużyny, bo rywal się na to nie zgodzi. Więc jeżeli chce się zrozumieć cokolwiek takiego „głębszego” na temat przeciwnika, to pozostają systemy optyczne, czyli takie, jak produkuje ReSpoVision. One na podstawie obrazu wyciągają dane, zliczają sprinty, maksymalne prędkości, odległość między formacjami itd. Te wszystkie dane, które w dużym uproszczeniu nazywa się danymi trackingowymi, w przeciwieństwie do danych eventowych, które mogą być zbierane ręcznie.
Analizy meczowe, raporty mają trafiać przede wszystkim do klubów, czy głównymi klientami są np. skauci, może telewizje?
– Najczęściej trafiają do klubów, reprezentacji czy federacji. Zresztą z takimi podmiotami najczęściej współpracujemy. Tam jest najszybsze przełożenie na wynik sportowy i zainteresowanie dodatkowym, głębszym zrozumieniem, aby zoptymalizować wynik sportowy. Jeżeli chodzi o innych klientów, typu skautów itd., to z naszych danych korzystają duże agencje. Pojedynczych skautów jeszcze nie stać, żeby wchodzić w takie tematy. Jeżeli chodzi o media, to dostosowują one swój przekaz do fana, więc dopiero jak będziemy kontynuować tzw. edukację kibiców, to coś takiego się pojawi. Według niektórych to nie jest dobra rzecz itd. Trener Czesław Michniewicz niedawno wyśmiewał wskaźnik xG i nazwał go fanaberią. Oczywiście można różne rzeczy mówić, każdy ma prawo do swojego zdania, natomiast ta edukacja następuje. To znaczy jeszcze pięć lat temu, może pięć procent oglądających mecze rozumiało, co to jest xG. Dzisiaj komentatorzy regularnie powołują się na te dane. A dlaczego będzie tego więcej? Bo pozwala to lepiej tłumaczyć grę. xG może być liczone lepiej bądź gorzej, ale ogólnie jest bardzo dobrym wskaźnikiem, bo pozwala powiedzieć o procentowej szansie na bramkę bazując na jakości sytuacji. Nie będziemy musieli ciągle używać mitycznego określenia ‘stuporcentowa sytuacja’, która to oznacza cokolwiek pomiędzy 20% a 90% szansą na bramkę. Analityka będzie wchodziła głębiej do sportu i dzięki temu media będą coraz bardziej zainteresowane bardziej szczegółowymi danymi.
Pierwszym klubem, z którym rozpoczęliście współpracę było PSG. W jaki sposób udało się Wam namówić tak dużego giganta na współpracę? Jak to teraz wygląda? Jakie macie relacje?
– Kluby rywalizujące na najwyższym poziomie, szukają wyróżnika, swojej przewagi. PSG wierzy, że aby wygrać Ligę Mistrzów, musi być lepszy od Manchesteru City, od Bayernu itd. I musi znaleźć coś ekstra, więc aktywnie szuka takich nowinek. Nie jest tak, że drużyny siedzą i mówią nie no dobra, Przecież Johan Cruyff w 1972 pokazał, jak należy grać w piłkę i nikt już nic nowego nie wymyśli. Cały czas szukają inspiracji. Mieliśmy tę przyjemność, że byliśmy w największym europejskim akceleratorze dla startupów sportowych. Tam jednym z jurorów był szef analityków PSG. Po co on tam był? Właśnie po to, żeby szukać takich firm, jak nasza. Zaczęliśmy współpracować z PSG kilka miesięcy po założeniu firmy. Dzięki temu mieliśmy fantastyczny start. Warto dodać, że rewolucja analityczna w sporcie nie jest skończona. Ona trwa, pogłębia się. Z każdym rokiem więcej firm i klubów chce w to inwestować. To zresztą widać na polskiej lidze. Pięć lat temu nikt z tego nie korzystał. Teraz korzysta czołówka i wybrani ambitni, za pięć lat będą korzystali wszyscy. Żeby jednak nie było tak kolorowo, w tym miejscu muszę opowiedzieć anegdotę o Carlo Ancelottim z Realu Madryt. Poprzez nasze kontakty dotarliśmy do szefa innowacji w Realu Madryt, czyli człowieka odpowiedzialnego za wdrażanie nowych pomysłów, jeżeli chodzi właśnie o technologię. Rozmawiamy z nim i pokazujemy mu nasze rozwiązanie. Tłumaczymy, że korzysta z nas wielu rywali Realu w Lidze Mistrzów. Mówimy: to chyba jest dobry system. Może chcecie go przetestować? Chętnie coś dla was przygotujemy. Patrzę, a ten człowiek się śmieje. Mówi: wierzę wam, to wszystko wygląda dobrze. Mamy jednak takiego trenera, który wygrywa Ligę Mistrzów i powtarza, że nie potrzebuje takich technologii. Co ja mogę mu powiedzieć? I ma rację, Dopóki trener ma wyniki, nie możesz kazać mu coś zmieniać.
Jakie podejście mają młodzi polscy trenerzy?
– Dawid Szwarga, Dawid Szulczek, Adrian Siemieniec i wielu innych weszło do Ekstraklasy bez zbędnych kompleksów, ale za to z otwartą głową – i bardzo dobrze. Oczywiście mogę się w pojedynczych przypadkach mylić, nie każdego trenera znamy osobiście, ale nowa fala ma zupełnie inne podejście. Spójne z trendem w globalnym futbolu.
Na czym konkretnie wygląda, na czym opiera się wasza współpraca z klubami?
– Najczęściej współpracujemy z działem analitycznym albo asystentem trenera, który odpowiada za przygotowanie taktyczne. Dlaczego? Najbardziej cenną informacją, jakie z naszych danych można uzyskać jest szczegółowa i dogłębna analiza przeciwnika. W drugiej kolejności to są dane use case’y scoutingowe. Analiza przeciwnika jest bardzo cenna. Dlaczego? Przygotowanie się do rywala zwykle polegało na oglądaniu jego meczów i przygotowywaniu wniosków. Jedni grają więcej lewą stroną, u innych w środku pola jest dziura, zawodnik X jest słaby w danej sytuacji. My kwantyfikujemy pewne rzeczy i określami wszystko liczbowo. Na przykład, że dziura w środku pola oznacza pięć metrów więcej niż powinno być przestrzeni pomiędzy formacją obronną, a defensywną. To jest konkretna wiadomość dla trenera. On teraz wie, że to bardzo duża i może planować wykorzystanie tej słabości konkretnymi sposobami. Nie musi liczyć na wyłapanie tego przez asystenta, który musi spędzić wiele godzin, żeby powiedzieć mu o wspomnianym defekcie w grze. A ten przywołany asystent nie jest przecież w stanie powiedzieć, po ilu sprintach dany zawodnik się meczy i obniża mu się wydolność. My za pomocą naszych danych możemy to zrobić. Więc skoro analiza przeciwnika jest najciekawszym elementem, czy najbardziej wartościowym, to automatycznie „wchodzimy” w sztaby szkoleniowy i analityczny. Najczęściej współpracujemy właśnie z nimi.
Jest szansa, żeby w waszym portfolio pojawiło się jeszcze więcej piłkarskich gigantów?
– Tak, rozmowy cały czas się toczą. Jest też spora konkurencja na rynku…
Czyli już nie jesteście jedyni?
– Nie. Wiesz co? Jeżeli chodzi o analitykę danych, my jesteśmy jedni z pierwszych i jedyni posiadający dane 3D. Ale we Francji są trzy takie firmy, po jednej w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Na świecie łącznie uzbiera się z osiem-dziewięć.
Wyróżniacie się tym, że najładniej pokazujecie wszystko graficznie?
– Tak. Staramy się szukać swoich przewag. Naszą jest to, że od razu poszliśmy w dane 3D. Mamy szczegółowe analizy na temat ruchów zawodników i ich punktów na ciele itd. Zdecydowana większość naszej konkurencji posiada tylko dane 2D. To oznacza, że masz przestrzeń boiska i widzisz biegające kropki. Mamy pewną przewagę, natomiast wiadomo, walka o klienta jest walką cenową, relacyjną, produktową. Trwa już jakiś czas, ale z każdym miesiącem czy kwartałem zdobywamy coraz więcej klientów. Ostatnio zaczęliśmy współpracować z Chelsea. Staramy się coraz mocniej rozpychać na rynku Premier League.
Kogo jeszcze macie w piłkarskim CV?
– Niestety nie mogę mówić o wszystkich klubach. Miałem kiedyś taką sytuację, że wymieniłem pewną ligę jako naszego klienta. Powiedziałem to w wywiadzie dla polskich mediów, a zaznaczę, że ta liga nie była z naszego kraju. Otrzymałem telefon, że ten artykuł ma natychmiast zniknąć. Oni nie chcieli, żeby inni wiedzieli, z jakich narzędzi korzystają. Jest kilka dobrych, wielkich klubów, z którymi współpracujemy, ale nie mogę wymienić ich nazw. Mogę wspomnieć, że jeżeli chodzi o polskie podwórko, to czego się nie dotkniemy, zamienia się w sukces.
Czyli pomagaliście Jagiellonii Białystok?
– Mogę powiedzieć, że pracowaliśmy z Wisłą Kraków, która zdobyła Puchar Polski. Nie udało się awansować do ekstraklasy, ale krajowe trofeum wywalczone przez pierwszoligowca jest kosmicznym sukcesem. Pomagaliśmy Stali Stalowa Wola, która awansowała do pierwszej ligi, mając jeden z najniższych budżetów. Odkąd, pod koniec sezonu, zaczęliśmy wspólnie działać, to wygrali wszystkie mecze. Tak samo Zniczowi Pruszków, który wcześniej był w strefie spadkowej, a potem spokojnie się utrzymał. Średnio kluby korzystające z naszych danych zdobywają o pół punktu więcej vs okres bez nas. To olbrzymia różnica w skali ligowej. Najważniejszą rzeczą, jaką możemy zaoferować jest dogłębne zrozumienie przeciwnika i możliwość odpowiedniego przygotowania się na niego. Możemy dojść do praktycznie wszystkiego. Ustalenia, jak dobry kondycyjnie jest dany zawodnik w pierwszej połowie meczu i jak zmienia się to na przykład w ostatnim kwadransie.
Wtedy trener otrzymuje od was bogaty materiał do analizy? Jesteście w stanie przygotować dosłownie wszystko?
– Praktycznie tak. Sprawdzimy, jakie parametry mają zawodnicy przeciwnika i skonfrontujemy je z drużyną której pomagamy. Podam przykład. Kamil Grosicki był bodaj najlepszym piłkarzem Ekstraklasy w poprzednim sezonie. Głównie za zasługi ofensywne. Natomiast jak się spojrzy na jego ustawienie, grę w szczególności w ostatnim kwadransie albo po 60 minucie, to widać, że on przestaje wracać do obrony. Konserwuje energię po to, żeby mógł jeszcze parę razy szarpnąć i zrobić różnicę z przodu. Po dokładnej analizie rywal wie, że warto wprowadzić szybkiego, świeżego piłkarza na Grosika, a najlepiej dwóch, żeby „przejąć” tę stronę, po której gra Kamil. Tę cechę Grosickiego zauważył już jego trener w Rennes, gdy występował on we Francji. Uporczywie wprowadzał go w dopiero w drugiej połowie. To się Grosickiemu nie podobało, pewnie słusznie, bo miał większe ambicje i uważał się za lepszego piłkarza niż tylko rezerwowy. Ten trener widział w nim niesamowicie zrywnego i mogącego zrobić różnicę zawodnika. Myślał, że jak go wprowadzi w pierwszej połowie, a przecież mecze rozstrzygają się w drugiej, to on w pierwszej „wystrzela się” z tych sprintów i po przerwie nie zrobi różnicy. I trener miał co do zasady rację, bo Grosicki notował wtedy świetne liczby. My możemy wiele takich atrybutów wskazać w sposób liczbowy.
Wspomniałeś już o polskich klubach. Widzisz w ostatnich miesiącach, latach zmianę, jeżeli chodzi właśnie o młodych trenerów i ich podejście do pracy? Dużo brakuje nam do zachodu Europy?
– Jako ReSpo.Vision działamy cztery lata na rynku i na początku to w zasadzie nikt, może jeden, dwa kluby były w stanie wykorzystać tego typu dane. Teraz mamy tych klubów kilkanaście, włączywszy pierwszoligowe, które są otwarte i chcą z danych korzystać. Więc to się zmienia, trend jest jasny. Wydaje mi się, że nie brakuje tak wiele do myślenia zachodniego. W szczególności dzięki nowej fali trenerskiej. Na ławkach jest bardzo dużo ludzi już bez kompleksów, z wykształceniem, z dostępem do najnowszych danych, metod, analiz. W dzisiejszym świecie zglobalizowanym, świecie Internetu, jeżeli zna się język angielski, to można mieć dostęp do wielu wiedzy, które są publikowane w sieci. Trenerzy mogą jeździć na staże, przyglądać się pracy innych. My współpracujemy z wieloma firmami analitycznymi, którym dostarczamy dane. One też prowadzą szkolenia i kształcą kolejne grupy ludzi, do których młody trener może się udać, zapłacić 1000 euro i zainwestować w siebie. Tutaj nie powiedziałbym, że nam aż tak dużo brakuje. Widzę natomiast nadmierą ingerencję organów publicznych w działanie klubów, uzależnienia klubów od nich. To nigdy się dobrze nie kończy, brakuje wtedy stabilizacji. Jeden prezydent da miliony, drugi już nie. W jednym sezonie walczysz o wysokie cele, w kolejnym bijesz się o utrzymanie. To jest na pewno do poprawy, ale jestem optymistą, ponieważ z analiz wynika, że wynik sportowy jest w największej mierze zależny od wydatków na klub. To dobra wiadomość dla Polski. Ekstraklasa przyciąga kibiców, zaczyna się to mocno zwiększać w ciągu ostatnich pięciu, dziesięciu lat. Ekstraklasa robi bardzo dobrą robotę, kluby również działają coraz sprawniej biznesowo. Zaczynamy mieć pensje i wydatki na poziomie dobrych lig europejskich. Prawa telewizyjne też są w europejskich czołówce. Analityka mówi, że za pieniędzmi w końcu przyjdą wyniki. Muszą przyjść. Kibice często frustrują się wynikami swoich zespołów, ale trend jest jasny. Miejsce polskiej ligi na mapie Europy jest w TOP10, a nawet, śmiem twierdzić, w TOP6-7, jeżeli spojrzysz na potencjał ekonomiczny kraju. Polska jest piątą albo szóstą gospodarką w Unii Europejskiej. Nasza piłka powinna sobie „wyhodować”drużyny na poziomie europejskim, czy to będzie Legia, Lech, Raków czy jeszcze jakiś inny klub,to powinny być to kluby pokroju Ajaksu czy Benfiki. I to nie jest buńczuczne gadanie, ale coś takiego powinno nastąpić w kolejnych dziesięciu-piętnastu latach. Potencjałem Polski jest posiadanie klubów, które regularnie są w stanie wyjść z grupy Ligi Mistrzów.
Na koniec zapytam, co może być kolejnym krokiem w waszym rozwoju, co chcielibyście, żeby nim było, jakie macie plany i czy może w planach jest na przykład rozszerzenie swojej oferty na inne sporty?
– Tak, na inne sporty jak najbardziej. Natomiast to są powiedzmy długoterminowe plany. Działamy głównie w piłce nożnej. Mamy też pewne produkty dla futbolu amerykańskiego, wynikające z naszej współpracy z amerykańskimi podmiotami. Piłka nożna to jest to, co w większości robimy. Inne sporty będą, natomiast mamy jeszcze jedną dużą rzecz do zrobienia w futbolu. To rozszerzenie działalności ze stricte analitycznej do branży medialnej. Wiemy, że nasze dane są na tyle dokładne, trójwymiarowe, że jesteśmy w stanie odtworzyć wszystkie części ciała zawodników w wirtualnym setupie, w wirtualnej rzeczywistości meczów piłki nożnej. W naszych mediach społecznościowych chodzi o to, żeby pokazywać mecze z niemożliwych perspektyw, na przykład z oczu gracza, albo z widoku zawodnika obok, czyli jak wyglądało zdobycie bramki przez Lewandowskiego patrząc jego oczami, albo co widział i zrobił Szczęsny broniąc karnego Messiego. To wszystko jest do pokazania za pomocą takiej technologii jak nasza, a jest niemożliwe do osiągnięcia za pomocą telewizyjnej kamery. Przecież też nie wstawimy kamerki GoPro Lewandowskiemu na głowę z przyczyn bezpieczeństwa. Technologia, rozszerzenie naszej technologii na te use case’y medialne dające fanom dostęp do takich bardziej angażujących, atrakcyjnych sposobów przeżywania meczu, jest czymś, na co chcemy stawiać.