Aktualności 31 maja 2024

Zawodowe spełnienie marzeń. „Jagiellonia to moja druga rodzina”

Arkadiusz Szczęsny blisko połowę swojego życia spędził w Jagiellonii Białystok. Od najmłodszych lat był kibicem, potem nastoletnim pracownikiem klubu, a od dekady pełni rolę kierownika. Kilka dni temu przeżywał najpiękniejsze zawodowe chwile. – Już po drugiej bramce w meczu z Wartą płakałem na ławce, bo nie wierzyłem, że to się dzieje – powiedział dla "SportMarketing.pl".

Jakub Kłyszejko, SportMarketing.pl: – Arek, to, co wydarzyło się w ostatnich dniach, można powiedzieć, że jest zawodowym spełnieniem marzeń?

Arkadiusz Szczęsny, kierownik Jagiellonii Białystok: – Dokładnie tak. To coś niesamowitego, aż ciężko to opisać. Tyle lat czekania na najważniejsze trofeum w historii… Cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć. Jestem bardzo wdzięczny, że mogłem być częścią tego sztabu. Na Gali Ekstraklasy wspomnieliśmy z trenerem Probierzem, że dziesięć lat temu zdobyliśmy pierwszy medal – brązowy.  Wszystko zamknęło się złotą klamrą. Uczucie nie do opisania. Widzieliśmy, jak ważne jest to dla regionu, klubu, miasta. Nie mogłem powstrzymać emocji podczas meczu z Piastem. Jak Michael Ameyaw strzelił gola, to aż uklęknąłem, tak mi się słabo zrobiło. Bramka Jesusa Imaza była bardzo ważna. Tak naprawdę ona dała nam nadzieję, bo Śląsk swój mecz wygrał. Tak jak Tomek Kupisz wspomniał w szatni, graliśmy o nieśmiertelność. Będą o nas mówili do końca naszego życia.

Człowiekowi z regionu, mocno związanego z tym klubem, mistrzostwo smakuje jeszcze lepiej?

– Dla mnie to nigdy nie była praca, tylko pasja. Dzisiaj zadzwonił do mnie człowiek, który przyjął 18-latka do klubu. Mariusz Jurczewski dał mi szansę i jeszcze raz mu za to podziękowałem. Jestem w Jagiellonii już prawie 17 lat. Od dziesięciu na stanowisku kierownika. Już po drugiej bramce w meczu z Wartą płakałem na ławce, bo nie wierzyłem, że to się dzieje.

Skąd ten 18-latek pojawił się w klubie, jak zaczęła się ta historia?

– Kiedyś wspomniany dyrektor marketingu Mariusz Jurczewski udostępnił ogłoszenie gdzieś na forum. Ja się do niego odezwałem, że mam pewien pomysł. Bardzo interesowałem się marketingiem. Mariusz zaprosił mnie do biura i powiedział, że fajnie, że wpadłem na ten sam pomysł, który jest już w realizacji. Kompletnie o tym nie wiedziałem. Powiedział, że widzi mnie w swoim zespole. Miałem zebrać grupę medialną. Założyliśmy magazyn meczowy „Tylko Ty”. Sam robiłem zdjęcia i tak się zaczęło. Potem sprzedawałem bilety, pracowałem w sklepiku. Po czasie przejąłem sklep internetowy i w pierwszym roku, jak zacząłem to ogarniać to portal „SportMarketing.pl” uznał nasz sklep za najlepszy w Ekstraklasie. Jakoś to wszystko szło…

Co najbardziej utkwiło ci w głowie przez te wszystkie lata?

– Bramka Tarasa z Podbeskidziem, która dawała nam utrzymanie w lidze. Wtedy walczyliśmy o inny cel do ostatnich kolejek. Czuliśmy dużą presję. Nie potrafiłem powstrzymać emocji. Inaczej jest, jak jesteś tylko na etacie, a inaczej podchodzisz do tego, gdy jest to twoje życie. Klub jest moim drugim domem. Przychodząc jako 18-latek, dorosłem w Jagiellonii. Wyciągałem od każdego, z kim pracowałem dobre cechy bądź patrzyłem na złe i mówiłem, że nie chcę taki być. Wiele zawdzięczam różnym osobom. Agnieszka Syczewska zawsze wierzyła we mnie. Choć była panią prezes, to mieliśmy wiele mocnych rozmów. Jagiellonia to moja druga rodzina.

Jesteś w tym klubie człowiekiem od wszystkiego. Najtrudniejsze zadanie kierownika drużyny to?

– Nie wiem… Staram się o tym nie myśleć. Denerwują logistyczne rzeczy, na które często nie masz wpływu. Z drugiej strony zawsze to jakieś wyzwanie. Nie jest też łatwo znosić humorki zawodników (śmiech).

A najprzyjemniejsze?

– Codzienna praca z nimi. Jeżeli kochasz to, co robisz, to nigdy nie będziesz w pracy. To jest najprzyjemniejsze uczucie. Trener Adrian Siemieniec wbił jeszcze więcej pasji w ten klub. Było jej wiele, ale życzę każdemu, bez żadnej wazeliny i lizusostwa, pracy z takim człowiekiem. Trener Adrian potrafi trafić do każdego. To, jak mówi o piłce, to czasami aż przechodzą ciarki.

Czym trener Siemieniec potrafił was wszystkich przekonać do siebie?

– Przede wszystkim ma charyzmę i taką „piłkarską czutkę”. Nigdy nie był w żadnej dużej szatni jako zawodnik, ale potrafi zrozumieć pewne rzeczy. Jest mądrym człowiekiem. Inteligentny gość słucha innych, a nie przekonuje, że zawsze ma rację. Potrafi przyznać się do błędu, ale bardzo szybko wyciąga z nich wnioski. Ma 32 lata, jest młodszy ode mnie, ale staram się od niego wyciągnąć jak najwięcej. Trener Siemieniec ma wewnętrzny spokój. Jestem ogólnie człowiekiem nerwowym, ale rozmawiałem z trenerem i po prostu do mnie trafił. Przeprowadziliśmy rozmowę na luzie i ona wystarczyła. Podczas ostatnich meczów nawet nie cieszyłem się z bramek. Było wielkie wewnętrzne ciśnienie. Spokój trenera przeszedł na mnie, bo dopiero, jak ja przestałem się cieszyć, to trener zaczął to robić (śmiech). Byłem wtedy stonowany, nie chciałem niczego zapeszyć. Od każdego da się coś wyciągnąć. Były chwile, w których człowiek się odpalił, na przykład podczas spotkania z Lechem. Wszystko przez otoczkę kibicowską. Każdy mocno napompował ten mecz, powygłupiałem się na ławce, ale każdy może mieć jeden słabszy mecz w sezonie!

Logistycznie przed kolejnym sezonem czeka was znacznie więcej pracy? Jagiellonia zagra przynajmniej trzy dwumecze w europejskich pucharach.

– Na razie ciężko nam coś planować, bo jeszcze nie wiemy, w jakim mieście zagramy. Wszystko można załatwić w tydzień. Czasami firmy, które proponują współpracę, to tylko chcą nabić sobie kieszenie. Jestem w stanie sam to ogarnąć bez niczyjej pomocy. Miałem już raz sytuację, że graliśmy z Gentem i poprzednie zgrupowania organizowałem sam. Dostałem propozycję od jednej firmy i ostatecznie ona skasowała na nas mnóstwo kasy. Mój kolega z klubu zawsze powtarza: koniec języka za przewodnika. Człowiek potrafi się porozumieć i nie jest to aż tak trudne, jak się wydaje. Najważniejszy jest przelot albo przejazd. Reszta nie jest fizyką kwantową.