06.05.2024 01:56

Polak zadba o stadion podczas Euro 2024. „To trochę jak uzależnienie” [WYWIAD]

Tomasz Świerczewski będzie odpowiedzialny za stadion w Duesseldorfie podczas Euro 2024. Wcześniej pracował m.in. podczas mundialu w Katarze czy igrzyskach europejskich. – Myślę, że wpis z mistrzostw świata w CV jest w moim zawodzie bardzo ważny. Otwiera trochę drzwi – powiedział w rozmowie dla "SportMarketing.pl".

Udostępnij
Tomasz Świerczewski będzie Venue Managerem na Euro 2024

Jakub Kłyszejko, redaktor naczelny portalu SportMarketing.pl: W przeszłości pracował pan m.in. przy mistrzostwach świata U20, seniorskim mundialu czy igrzyskach europejskich. Koordynowanie stadionu w Duesseldorfie będzie jednym z większych wyzwań w zawodowej karierze?

Tomasz Świerczewski, Venue Manager stadionu w Duesseldorfie podczas UEFA Euro 2024: – Jednym z większych to na pewno. To drugi tego rozmiaru turniej, przy którym mam okazję pracować w pełnym wymiarze jako Venue Manager. Muszę powiedzieć, że mundial w Katarze był „większy”. Był to mój pierwszy taki turniej, pierwszy raz byłem tak długo poza domem, w nowym środowisku, w zupełnie innej kulturze. Tam było jeszcze bardziej wymagająco, choć nie powiem, że tutaj jest dużo łatwiej. W Niemczech jest wiele biurokracji, przepisów, ograniczeń. Największym wyzwaniem jest zawsze bycie wrzuconym w nowe środowisko, gdzie trzeba bardzo szybko się odnaleźć, żeby w określonym czasie zrobić to, czego od nas oczekują.

Jakie obowiązki należą do Venue Managera podczas Euro 2024?

– Lista obowiązków nigdy nie jest zamknięta. Venue Manager jest odpowiedzialny totalnie za wszystko. Zaczyna się od przysłowiowej ciepłej wody w kranie aż po problemy z piłkarzami, którzy akurat strajkują, bo UEFA im na coś nie pozwala. Czasami gdzieś zabraknie prądu, trzeba zadbać o bezpieczeństwo najważniejszych osób przyjeżdżających na mecz. Zakres jest ogromny, podobnie jak w życiu. Moim najważniejszym obowiązkiem jest „dowiezienie” dobrze zgranej drużyny. Musimy wcielić się czasami w rolę psychologa, mentora, lidera. Wszystko zależy od danej sytuacji. Czasami trzeba kogoś wesprzeć, inną osobę zmotywować. Jest to zarządzanie wielkim zespołem, w którym mamy 120 specjalistów w swoich dziedzinach. Dodatkowo musimy sprawić, żeby oni potrafili ze sobą współpracować i czuli się ze sobą dobrze.

Duże doświadczenie z poprzednich imprez miało znaczenie przy staraniu się o to stanowisko?

– Myślę, że wpis z mistrzostw świata w CV jest w moim zawodzie bardzo ważny. Otwiera trochę drzwi. Jestem niezwykle wdzięczny, że mogłem brać udział w tamtym projekcie. Nasza branża nie jest jednak duża. Obecnie jest może 50, 60, maksymalnie 100 osób pracujących w roli Venue Managera. Konkurencja jest spora, bo obiektów nigdy nie jest nie wiadomo ile. Na Euro mamy dziesięć stadionów, w Katarze było tylko osiem.

Kiedy zaczęła się pana praca przy Euro 2024?

– Nasz kontrakt zaczął się dwa miesiące przed zakończeniem 2024 roku. Przyjechaliśmy w listopadzie do Frankfurtu, gdzie mieliśmy dwa miesiące intensywnych szkoleń. Śmialiśmy się, że wróciliśmy do czasów studenckich. Przychodziliśmy na wykłady i siedzieliśmy tam od 8:00 do 18:00. Mieliśmy 15 minut przerwy na lunch i cały czas ktoś ładował nam wiedzę do głowy. Było to bardzo przydatne. Potem wiedza procentuje na miejscu. Wiemy, kto za co jest odpowiedzialny i jak wszystko musi wyglądać.

Jak wygląda pana kalendarz działań w kolejnych tygodniach?

– Jestem już w trybie pracy codziennej łącznie z weekendami i świętami. Moja drużyna również zaczyna do tego zmierzać. Jestem w Duesseldorfie już od 8 stycznia. Po Wielkanocy wszystko zaczęło mocno przyspieszać. W sobotę zaczęliśmy pierwszą konstrukcję tymczasowych struktur, typu mosty kablowe, dodatkowe namioty dla wolontariuszy czy centrum mediowe. 20 maja przejmujemy stadion. Jest jeszcze mały znak zapytania, bo miejscowa Fortuna walczy o awans do Bundesligi.  Jeżeli zajmie trzecie miejsce, to będzie musiała zagrać mecz barażowy. Wypadłby on 27 maja. Złapalibyśmy przez to trochę opóźnienia w niektórych obszarach, ale mieliśmy na uwadze, że tak może się stać. Myśleliśmy wcześniej nad alternatywami, bo strata siedmiu dni w tak ciasnym okienku czasowym byłaby masakrą. Cały czas liczę, że Fortuna jednak zajmie drugie miejsce i obejdzie się bez barażu.

W Duesseldorfie zagrają m.in. Francuzi i Hiszpanie. Drużyny mogą mieć specjalne życzenia przed turniejem?

– Nie bezpośrednio do nas, bo w strukturze Euro jest zawsze departament, który zajmuje się wyłącznie opieką nad drużynami. Jeżeli są specjalne zamówienia, to „team service” to załatwia. Nasi koledzy nigdy nikomu niczego nie odmawiają. Czasami dochodzi do śmiesznych sytuacji na stadionach, ale staramy się zawsze pomóc piłkarzom. To oni są głównymi aktorami w naszym spektaklu.

O jakich sytuacjach mówimy?

– Tego nie mogę zdradzić (śmiech). Czasami drużyny przychodzą na koordynacyjne spotkania z prośbami, żeby na przykład kibice mogli wejść godzinę wcześniej, bo chcą zrobić kartoniadę. Doskonale zdają sobie sprawę, że jest to niemożliwe ze względów bezpieczeństwa. Czasami trzeba zaznaczyć swoje zasady. „Team service” zazwyczaj przychylają się do większości zapytań, bo drużyny wywierają na nich ogromną presję. Potem my musimy się z tym mierzyć. Nie jest źle, bo teraz wszystko idzie zgodnie z planem. Tydzień temu zespoły zgłosiły cały harmonogram stadionowych aktywności. Nie ma ich aż tak wiele. Część postanowiła zrezygnować z sesji treningowych. Niektóre ekipy przyjadą tylko na konferencję prasową. Potencjalnie w 1/8 finału mogą odwiedzić nas Niemcy bądź Holendrzy a w ćwierćfinale do Duesseldorfu mogą przyjechać Anglicy. Ich kibice czasami lubią sprawiać kłopoty. Gdyby Polska zajęła drugie miejsce w grupie, to ma szansę zagrać „u mnie” 1/8 finału. Jednak do tego daleka droga.

Pan ma kontakt z piłkarzami?

– Kiedy piłkarze są na stadionie, to ja przebywam już w centrum operacyjnym. Nie mogę się z niego ruszyć, dopóki ostatni zawodnik po kontroli antydopingowej nie opuści stadionu. Czasami jeżeli mecz przebiega płynnie, jestem w stanie na chwilę wyjść z „control roomu” i zobaczyć, jak wszystko wygląda. Kontaktu z piłkarzami nie mam, bo to nie moja działka. Mam inne rzeczy, na których muszę się skupić.

Po latach wielki świat futbolu jeszcze robi wrażenie?

– Każdy turniej jest inny i zawsze znajdzie się coś, co zrobi wrażenie. Jeżeli chodzi o sportową stronę, to mam kłopot, aby przez 90 minut skupić się na meczu piłkarskim. Nawet, jak oglądam go w telewizji, a tym bardziej na stadionie, to oko ucieka w rejony, które są związane z moim zawodem. Patrzę, czy stewardzi dobrze pracują, czy reklamy dobrze wiszą, czy wszystko jest dobrze zawieszone. Potem pytam się kolegi, kto strzelił gola i gdzie jest powtórka. Człowiek tym przesiąka, ale nie jest tak, że moja pasja stała się mniejsza. Wręcz przeciwnie. To trochę jak uzależnienie. W trakcie przygotowań narzekamy, że wszystko jest źle i nie zdążymy. Potem chcemy w tym być i nawet na chwilę nie chcemy wychodzić ze stadionu. Po turnieju tęsknimy bardzo…

Co jest najtrudniejsze w takiej pracy?

– Nie miałem takiej sytuacji, że byłem na tyle zestresowany i to wpłynęło na moją pracę. Czasami pozytywny stres pomaga się skupić, zwłaszcza w takim miejscu, jak control room, gdzie 20-30 osób jest odpowiedzialnych za poważne zadania. Nic wtedy nie może umknąć.

Będąc tak często poza domem, trudno jest pogodzić życie zawodowe z prywatnym?

– To jest akurat jeden z największych mankamentów. Jestem trochę jak marynarz, pół roku na statku, pół roku w domu. Do Kataru wyjechałem trzy miesiące po swoim ślubie. Potem wróciłem na 19 dni i znowu wyjechałem na prawie rok. Widywaliśmy się z żoną, ale nie jest to idealne połączenie. Mamy możliwość codziennych rozmów przez Skype, ale to nie zastąpi bliskości najbliższych. To odciska pewne piętno, jest sporym wyrzeczeniem. Na razie nie mamy dzieci i pod tym względem jest łatwiej. Na początku jest mocno samotnie, bo w styczniu były tu ze mną dwie osoby. Tak zostało do marca. Potem przyjechały kolejne i teraz jest już 25, a na końcu będzie 120. Potem jeżeli są fajne relacje i atmosfera, to ci ludzie stają się jak nasza rodzina. Lubimy ze sobą spędzać czas i wtedy jest dużo łatwiej.

Współodpowiedzialny za stadion w Duesseldorfie będzie też inny Polak – Kazimierz Kwasek. Widzi pan, że naszych rodaków jest coraz więcej na tak ważnych stanowiskach?

– To się dzieje od bardzo dawna. Polacy są odbierani jako świetni specjaliści, ciężko pracujący od wielu lat. W świecie sportu bardziej patrzy się na piłkarzy i zielony prostokąt niż na to, co dzieje się za kulisami. W UEFA jest kilkunastu na stałe pracujących Polaków, do tego dochodzą freelancerzy, którzy działają na kontraktach i pojawiają się przy okazji wielkich turniejów. W Katarze też pojawiali się Polacy. Skrzyknąłem wtedy rodaków i spotkaliśmy się, żeby nam wszystkim było łatwiej. Przyszło wtedy około 25 osób. Przy dwóch tysiącach pracowników nie jest to może imponująca liczba, ale lepsze to, niż nic. Jest nas coraz więcej!

Udostępnij
Jakub Kłyszejko

Jakub Kłyszejko