„Okoń” pod lupą. Film o bohaterze Lecha robi furorę [WYWIAD]
Film dokumentalny "Okoń", który przedstawia historię życia i kariery piłkarskiej Mirosława Okońskiego, zyskał uznanie kibiców w całym kraju dzięki emisji w Kanale Zero. Nikt nikomu przesadnie nie schlebia, ale też nie dokonuje sądu nad gwiazdą futbolu sprzed lat i nie moralizuje. O po prostu uczciwym dokumencie mówi Piotr Łuczak, jeden z autorów filmu.
Bartłomiej Najtkowski, SportMarketing.pl: Oglądając ten dokument, można zwrócić uwagę, jak wiele osób z różnych miejsc w nim się wypowiada. Dziennikarze lokalni, ale też „centralni” (A. Janisz, S. Szczepłek, D. Szpakowski, M. Grzywacz czy J. Basałaj), selekcjoner Antoni Piechniczek czy ci, którzy pamiętają Mirosława Okońskiego z okresu gry w Niemczech i Grecji. To musiało być czasochłonne…
Piotr Łuczak: – Realizacja filmu zaczęła się we wrześniu 2021 roku, więc minęły blisko 3 lata. Logistyka była wyzwaniem. Jednak osiągnęliśmy cele, jakie sobie założyliśmy. Pojechaliśmy w Polsce tam, dokąd chcieliśmy dotrzeć. Odwiedziliśmy w Wiśle Antoniego Piechniczka. Byliśmy w Warszawie, Koszalinie i oczywiście Poznaniu.
A czy za granicą napotkaliście jakieś trudności?
– W Niemczech nie udało nam się porozmawiać z Thomasem von Hessenem (problemem były kwestie osobiste), który grał z Mirosławem Okońskim, natomiast w Grecji Jacek Gmoch odmówił wywiadu. Niestety nie udało skontaktować się także z Krzysztofem Warzychą, czyli niekwestionowaną legendą Panathinaikosu.
Już na początku filmu dowiadujemy się, że Lech był… prekursorem skautingu w Polsce. Trener-poszukiwacz talentów Roman Łoś odkrył Mirosława Okońskiego w Koszalinie, a później młody piłkarz musiał ukrywać się w wagonie. Ma to swój urok.
– Muszę przyznać, że dla mnie również okoliczności przenosin Mirka z Koszalina do Poznania były zaskakujące. Co prawda po przeczytaniu książki Ryszarda Chomicza o Mirosławie Okońskim poznałem kulisy transferu, ale my zagłębiliśmy się w tę historię. „Przetrzymywanie” Mirka w wagonie to jeden z najzabawniejszych akcentów tego filmu.
Odniosłem wrażenie, że przedstawiając historię Mirosława Okońskiego, udało się wam pokazać ówczesne realia PRL-owskie: relacje głównego bohatera z prywatnymi przedsiębiorcami z epoki gierkowskiej czy podtekst w transferze do Legii (chęć uniknięcia służby wojskowej).
– Tak, to były bardzo ciekawe czasy. Najdobitniej przywołuje swoje wspomnienia Jerzy Łupicki, jedna z najbarwniejszych osób w tym filmie. Czytając komentarze widzów po obejrzeniu dokumentu, zauważyłem, jak częsty jest zachwyt nad jego osobowością, pikantnymi anegdotami, poznańską gwarą, która – kolokwialnie mówiąc – robi robotę. To byli bardzo majętni ludzie, którzy zarabiali wówczas o wiele więcej niż przeciętny Polak. Mieli znakomite koneksje, dzięki czemu mogli te pieniądze zdobywać. Byli jednymi z pierwszych przedsiębiorców, którzy pojawili się w PRL-u i chcieli pomóc Lechowi.
Wtem bożyszcze poznańskiej publiczności przechodzi do znienawidzonej drużyny z Warszawy. To musiało boleć czy wręcz frustrować kibiców Kolejorza?
– To był szok dla kibiców z Poznania. Przecież animozje na linii Lech-Legia są powszechnie znane. W końcu jednak fani Kolejorza wybaczyli Mirkowi tę w ich opinii „zdradę”. Po powrocie do Wielkopolski odnosił z drużyną sukcesy. Myślę, że pokazaliśmy obiektywnie, jak do tego transferu doszło. To było bardzo ważne, bo przed publikacją filmu widziałem w mediach społecznościowych, że ten wątek szczególnie interesował znaczną część kibiców.
A propos kibiców, zdaje się, że Stefan Szczepłek mówił o pierwszych w Polsce starciach pseudokibiców na dużą skalę w tamtych czasach. A wątek powrotu Okońskiego do Legii był o tyle ciekawy, że pamiętamy historie z XXI wieku, gdy Bereszyński dostawał pogróżki i hejt. W tym przypadku wybaczenie wynikało z klasy i kunsztu piłkarza, jego statusu w mieście i regionie.
– Na pewno tak, ale zaznaczmy, że gdy spojrzymy na historię przejść wspomnianego Bereszyńskiego czy Hamalainena do Legii, uświadomimy sobie, że ci piłkarze nie są tak odbierani w Poznaniu jak Mirek, który odkupił winy. Celnie ujął to Radosław Nawrot: Mirkowi jako jedynemu wybaczono i przyjęto go z powrotem z otwartymi rękami.
Przechodząc do transferu do HSV, to wymowne, że gdy trenerem był Ernst Happel, Okoński miał zgodę na improwizację, indywidualne popisy, a po zmianie szkoleniowca, gdy drużynę przejął zasadniczy Niemiec, Polak został de facto skreślony, mimo że to ten drybler przyciągał tysiące kibiców na trybuny.
– Teraz przypomniało mi się, że nie udało nam się skontaktować z Felixem Magathem, a ze względu na limit obcokrajowców, jaki obowiązywał, to on zażądał od Mirka, by przyjął niemieckie obywatelstwo. Okoń nie wyraził zgody, bo wiązałoby się to z koniecznością zrzeknięcia się polskiego. Przez 5 lat nie mógłby też pojawić się w Polsce. Musiał odejść.
Happel miał zupełnie inne podejście?
– Austriacki trener dał mu dużą swobodę. Mirek w gruncie rzeczy mógł robić na boisku, co chciał. Może z jednym zastrzeżeniem: miał nie pomagać w obronie… Jego zadaniem było pozostawanie na połowie przeciwnika i szturmowanie bramki rywali. Każdy może ocenić, która taktyka była lepsza.
Szkoda, że nie udało się porozmawiać z Magathem, który cały czas uchodzi za zamordystę i człowieka antypatycznego…
– Myślę, że mógłby to być ciekawy wywiad. Trochę zabrakło, by można było go nagrać, ale wszystko nie może się powieść.
Magath zaszedł za skórę Okońskiemu, ale Antoni Piechniczek też nie był admiratorem jego talentu. Preferował mniej błyskotliwego, lecz za to realizującego założenia selekcjonera Włodzimierza Smolarka. Dlatego Okoń w reprezentacji nie zrobił furory. Doceniam, że przedstawiono dwie narracje: samego Piechniczka i np. dziennikarzy, którzy kontrargumentowali.
– Dziękuję, przy czym zaznaczmy, że to nie była w stu procentach taka retoryka: Piechniczek kontra pozostali. Marcin Grzywacz słusznie zauważył, że selekcjoner się obronił, bo zdobył medal MŚ. Polska zajęła trzecie miejsce, więc nie jest to jednoznaczne. Intencją autorów filmu było pokazanie życia Mirka z różnych perspektyw.
Jakiś czas temu recenzowałem „Remanent” Jerzego Chromika, w którym autor opisywał historie Okońskiego z HSV. Dowiedzieliśmy się, w tym cyklu reportaży, ale też w filmie, że Polak został obcokrajowcem roku w Bundeslidze. Tymczasem o ile adepci zagłębiający się w historię futbolu, łatwo znajdą osiągnięcia Zbigniewa Bońka w Serie A, w przypadku Okonia wiedza na temat jego dokonań do tej pory ograniczała się chyba do lokalnego środowiska. Emisja filmu w Kanale Zero może rozpropagować tę postać w całym kraju?
– Tak naprawdę Okoński rzeczywiście jest ubóstwiany w Wielkopolsce, a w innych zakątkach Polski być może głównie starsi kibice go pamiętają. Młodsi mają na pewno „deficyty”. Mam poczucie, że ten film w kompleksowy sposób pokazuje go jako piłkarza i człowieka.
Autorzy filmu uwiarygodnili się dzięki temu, że nie stworzyli laurki. Widzimy blaski i cienie, dobre i złe strony osobowości głównego bohatera. Uderzające są opisy tego, co działo się z nim po zakończeniu kariery, gdy np. chciał zająć się… sprzedażą piwa. To nie było chyba zbyt fortunne.
– Naszym głównym założeniem było uniknięcie pudrowania rzeczywistości. Nad wieloma filmami o wybitnych sportowcach czuwają agencje marketingowe i eksperci od PR-u, co sprawia, że takie „dzieła” tracą wiarygodność. Chcieliśmy powiedzieć prawdę.
A jak przyjął to tytułowy Okoń, nie miał pretensji?
– To może zaskakiwać, ale nie narzucił nam ani jednej opinii. Ba, nie zobaczył nawet tego filmu przed emisją. Przyszedł na premierę do Kinepolis, usiadł i oglądał. To pokazuje jego charakter, skłonność do podejmowania ryzyka. Załóżmy, że kręcimy o tobie film. To wydaje się oczywiste, że chciałbyś zobaczyć przed emisją, w jaki sposób o tobie opowiemy, na czym się skupimy. Dla niego nie było w tym nic oczywistego, to jest cały Mirek.
Obdarzył was dużym zaufaniem. Jestem ciekaw, czy mieliście inspiracje, czy, oprócz samej, niewątpliwie porywającej historii, może przykłady innych sportowców były zachętą, by nakręcić taki film?
– Bardzo szanuję to, co robił mój były redakcyjny kolega Mateusz Święcicki. Jego pierwszy reportaż o Paulo Dybali był pierwszą iskierką, która pokazała, że w Polsce można zrealizować tak ambitne rzeczy. Udało się spotkać odpowiednich ludzi, pracodawca Polska Press umożliwił mi to. Mowa o producentach: Przemysławie Erdmanie i Tomaszu Mroczkowskim z Sotis Studio, które odpowiada za realizację.
Ostatnio kibice Lecha dostają wartościowe dokumenty. Kilka miesięcy temu byłem pod wrażeniem serialu zrealizowanego przez Piotra Labogę dla Canal+ o złotej dekadzie Kolejorza. Niektóre wątki były zbieżne w obu dokumentach.
– Muszę przyznać z lekkim przymrużeniem oka, że gdy oglądałem ten serial w Canal+Sport, to trochę się stresowałem, bo wiedziałem, że niektóre wątki u nas będą się powtarzać.
Szukając analogii, podkreślę, że to dobrze, że udało się nagrać wypowiedź trenera Łazarka.
– Bardzo się z tego cieszę, bo pół roku się starałem. Trener miał trudną sytuację prywatną. W końcu 10 minut przed meczem Lecha udało się go złapać. Ta scena, która nie jest wyreżyserowana, gdy Mirosław Okoński spotyka się z Wojciechem Łazarkiem, jest jednym z moich ulubionych fragmentów w filmie. Podobnie cieszę się, że nagraliśmy też wspomnienia Andrzeja Iwana, który kilka miesięcy później niestety odszedł.
Możemy zakończmy wątkiem Grecji? To już nie był taki futbol jak w Niemczech, ale za to można wyczuć we wspomnieniach rodziny Okońskich nutkę nostalgii, tęsknoty za… rajskim życiem, lepszym niż za zachodnią granicą.
– Rzeczywiście. Okońscy pokochali Ateny – zresztą nie ma się co się dziwić – to fantastyczne miasto . A dla Mirka, który często miał jeden trening z samego rana, a potem mógł cały dzień żyć pełnią życia – to był istotnie raj na ziemi.