DJ Gambit: tyczkarze są jak zawodnicy sportów walki
Podczas mityngów lekkoatletycznych dzieje się dużo, a na dodatek wiele konkurencji jest rozgrywanych w tym samym czasie, dlatego trzeba błyskawicznie reagować. Najbardziej wymagający są tyczkarze, którzy mają specjalne, muzyczne zamówienia. Ciekawe propozycje zgłasza też płotkarz Damian Czykier - o swojej pracy opowiada najbardziej znany sportowy DJ w Polsce.
Łukasz Majchrzyk, SportMarketing.pl: Tutaj się dzieje cała muzyczna magia? Cztery małe pudełeczka, telefon i laptop wystarczą do obsługi imprezy? Jaką muzykę grasz na lekkiej atletyce?
Maciej „Gambit” Turowski, DJ: – Podczas mityngów gramy bardzo różną muzykę, w zależności od tego, co się dzieje na płycie, czy kto akurat skacze. W planie mityngu Orlen Cup jest skok o tyczce, a to zawsze są najbardziej zróżnicowane muzycznie konkursy. Można je przyrównać do sportów walki, gdzie każdy zawodnik wychodzi do wybranej przez siebie muzyki. Tyczkarze też to lubią. Najbardziej rozpoznawalny jest utwór „Sail”, przy którym skacze Piotrek Lisek. Kiedyś jeden z komentatorów telewizyjnych powiedział, że jeśli gdzieś słychać te dźwięki, to znaczy, że skacze właśnie reprezentant Polski. Skoczkowie wzwyż rzadziej wybierają swoją muzykę, a z kolei przy biegach prawie w ogóle tego nie ma. Sprinterzy startują w ciszy, można coś puścić najwyżej podczas prezentacji. W Łodzi startuje Ewa Swoboda, ale legendarne „Wolność i swoboda” to już temat zamierzchły.
Nie można puszczać za często nawet najbardziej znanego kawałka, bo się szybko nudzi?
– Na lekkiej atletyce za dużo się dzieje. Mamy wiele miejsc, w których równocześnie są rozgrywane konkurencje. Trzeba szybko reagować i zmieniać muzykę, w zależności od sytuacji. Czasami równocześnie do oddania próby przygotowują się skoczek wzwyż i skoczek o tyczce, więc muszę zdecydować, czy gram „pod jednego”, a drugi się musi „dopasować”, czy wybieram jakiś neutralny motyw. Czasami trudno jest nadążyć za wydarzeniami, bo jeden zawodnik przelatuje nad tyczką, a drugi właśnie startuje. Jest tyle zmiennych, że na kilku dźwiękach nie dałoby się tego oprzeć.
Zdarza się, że w trakcie konkursu przychodzi zawodnik i prosi o piosenkę? A może po nieudanych zawodach ktoś narzekał na muzykę?
– Po konkursie jeszcze nikt nie narzekał, ale w trakcie zawodów przychodzą lekkoatleci ze swoimi prośbami. Szczególnie filipiński tyczkarz Ernest Obiena lubi sobie w ostatniej chwili przypomnieć, gdy już wszystko jest przygotowane, że on chciałby poskakać przy innych dźwiękach niż dwa miesiące temu. Przed Orlen Cup, podczas śniadania zagadał mnie płotkarz Damian Czykier. On, choć to wyjątkowa sytuacja przy biegach, czasami zgłasza swoje prośby i na ogół wybiera fajne kawałki, pasujące do prezentacji zawodników. W miarę możliwości staram się spełniać prośby.
Grasz na różnych imprezach. Lekkoatleci mają inny gust niż np. koszykarze? W tamtym środowisku popularne są raczej rytmy rodem z Harlemu?
– W koszykówce rzeczywiście królują rap, hip hop, soul, r’n’b czy funk. W lekkiej atletyce mamy ludzi z różnych światów, więc jest tam większa różnorodność. Po części wynika to też z tego, że w koszykówce wszystko dzieje się w obrębie parkietu, wszystko koncentruje się w jednym miejscu. Na mityngach zaplanowanych jest pięć czy sześć konkurencji, a równocześnie rozgrywane są dwie, a nawet trzy, więc liczba różnych brzmień jest spora.
Wolisz grać w hali czy na stadionie?
– Mityngi lekkoatletyczne, jeśli chodzi o klimat, zdecydowanie lepiej wypadają w hali, bo mamy zamkniętą przestrzeń. Trybuny są bliżej sportowców, co pomaga kumulować emocje, a poza tym łatwiej je wypełnić niż na stadionach, które na ogół mają większą pojemność. Poczułem tę różnicę na imprezach międzynarodowych. W 2020 r. grałem na stadionie podczas MŚ w Dosze, a rok później podczas halowych MŚ w Belgradzie. W hali robi się taki pozytywny „kocioł”, wszystkie dźwięki się od siebie odbijają. Na stadionie trochę się to rozmywa, ucieka w powietrze, nawet jeśli dach jest zamknięty. Grałem w takich warunkach choćby podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej na stadionie PGE Narodowym. Pamiętam, że Usain Bolt pobił wtedy rekord świata pod dachem, a to nie to samo co rekord halowy. Jego wynik chyba nie został pobity do dzisiaj.
Od czego zaczynasz swoją pracę?
– Zaczynam od ustawienia na komputerze folderów, które mam przygotowane pod imprezy. Do niektórych zawodów mam specjalnie wyselekcjonowane kawałki, np. pod prezentację świetlną, na ceremonię otwarcia, czy muzykę do skoku o tyczce. Ponieważ gram od 2005 roku, to trochę mi się tej biblioteki nazbierało. Jedne dźwięki wchodzą, inne wypadają, do jeszcze innych wracam. Ustawiam wszystko, a potem działam na sprzęcie. Niektórzy mogą się zdziwić, że mam tak mało urządzeń, bo kojarzą DJ-ów, grających z wielkimi „deckami”. W ten sposób też gram, ale w klubie czy na evencie firmowym. Tam muzyka jest bardziej płynna, zmienia się co dwie, trzy minuty, jest typowe miksowanie. Tutaj jakieś zdarzenie trwa 10-15 sekund, inna rzecz minutę, ale nie ma biegów długich, więc dźwięki trzeba szybko zmieniać. Bardziej liczy się tempo, precyzja i trafienie w moment niż miksowanie utworów, bo to nie jest impreza muzyczna. Tutaj dźwięki mają ubarwić i podkreślić to, co się dzieje. Czasami muzyka jest na froncie, a czasami jest tylko tłem. Sprzęt, który mam, pozwala mi na szybkie reakcje, których nie mógłbym wykonać na tradycyjnym mikserze.
Oceniasz sam siebie po imprezie? Bywasz bardziej lub mniej zadowolony ze swojej pracy?
– Po tylu latach grania wiem, że gdy wychodzi mi dobrze, to dostaję też głosy zadowolenia od ludzi. Kiedy jednak zdarzy się, że coś powinienem zagrać szybciej, lepiej trafić w moment, to nawet gdy nikt tego nie zauważy, to jestem z siebie niezadowolony. Gdy oglądam powtórki w telewizji, to czasami wyłapuję błędy. Jeśli wszystko wyjdzie i ludzie wokół są zadowoleni, to czuję satysfakcję z wykonanej pracy.