15.06.2021 12:44

„Nie wyobrażam sobie, by nie współpracować z profesorem Janem Blecharzem. My się już teraz przyjaźnimy”

W marcu rozpoczęliśmy nowy cykl wywiadów "LOT do TOkio", który współtworzymy wraz z właścicielem marki LOTTO, Totalizatorem Sportowym. Jak sugeruje tytuł w ramach tej serii przeprowadzamy wywiady ze sportowcami, którzy będą lub walczą o to, by reprezentować nas latem na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. W czwartym odcinku porozmawialiśmy z halową mistrzynią świata w skoku wzwyż, Kamilą Lićwinko, która po raz kolejny będzie reprezentowała nas na najważniejszej imprezie sportowej. 

„Nie wyobrażam sobie, by nie współpracować z profesorem Janem Blecharzem. My się już teraz przyjaźnimy”

W rozmowie z Kamilą poruszamy wiele wątków, ponieważ dyskutujemy o przygotowaniach do IO, zwycięskiej serii, którą ma w ostatnim czasie, pandemii, ale przede wszystkim o treningu mentalnym, wieloletniej współpracy z profesorem Janem Blecharzem, którą nazywa już przyjaźnią, byciu sportowcem i mamą, relacjach z mężem, który jest także jej trenerem, zakończeniu kariery, czy sportowych marzeniach, które jeszcze jakiś czas temu wydawały się nierealne z powodu złej dyspozycji. Teraz na szczęście Kamila Lićwinko jest w świetnej formie i jak podkreśla do Tokio jedzie w konkretnym celu.

***

Bartosz Burzyński (Sport Marketing): W trakcie zawodów w Chorzowie (drużynowe mistrzostwa Europy w lekkoatletyce) mówiąc delikatnie narzekałaś, a mimo to skoczyłaś 194 cm, co trzeba uznać za bardzo dobry wynik. Skąd ten pesymizm w trakcie skakania?

Kamila Lićwinko (lekkoatletka, specjalizująca się w skoku wzwyż): Co prawda podobał mi się styl moich skoków, ale jak oglądałem je na telebim coś mi nie pasowało. Cały czas słyszałam również od Michała (Michał Lićwinko, trener Kamili – przyp. red), że za bardzo rzuca mnie na poprzeczkę i przy wyższych wysokościach nie będzie już tak dobrze. Pomimo tego udało się skończyć 194 cm, ale czuję lekki niedosyt, ponieważ wiem, że byłam w stanie skoczyć wyżej.

Następnie miałaś jeszcze próby na wysokość 196 cm, ale to się już nie udało. Analizowałaś dlaczego strącałaś poprzeczkę?

Przeanalizowaliśmy te skoki i okazało się, że odbijałam się trochę za szybko, co wpłynęło na fakt, że nie mogłam utrzymać odpowiedniej pozycji i strącałam poprzeczkę plecami. Mam nadzieję, że analiza i poćwiczenie rozbiegu pomoże mi w dołożeniu kilku centymetrów do tych 194.

Jak ważne jest nastawienie psychiczne w trakcie zawodów, często tak masz, że narzekasz, a później skoki są dobre?

Zawsze wymagam od siebie bardzo dużo. Obecnie czuję się znakomicie pod względem fizycznym i psychicznym, dlatego tak bardzo te skoki mi się nie podobały. Narzekałam trochę, ponieważ wiem, że jestem w stanie skakać wyżej. Nie jest jednak tak, że to narzekanie w trakcie jakoś negatywnie na mnie wpływa. Raczej mnie to motywuje, by dać z siebie więcej.

W trakcie zawodów jest możliwość i czas, by dokonać szybkiej analizy i wyeliminować jakiś kluczowy błąd?

Oczywiście. Nawet w Chorzowie zauważyliśmy z Michałem, że trzeba poprawić rozbieg. Czasami jednak emocje w trakcie zawodów powodują, że pomimo wiedzy trudno wyeliminować jakiś mankament. Poza tym są jeszcze błędy, do których trzeba usiąść na spokojnie do porządnej analizy po zawodach, ponieważ nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.

Generalnie jak podchodzisz do sfery mentalnej, współpracujesz z psychologiem?

Praca z psychologiem jest dla mnie tak samo ważna, jak trening fizyczny. Od 2013 roku współpracuję z profesorem Janem Blecharzem. Nie wyobrażam sobie, by mogło być teraz inaczej. Czasami człowiek jest dobrze przygotowany, ale nie ma pewności siebie, co kończy się fatalnymi skokami. W moim przypadku bez dobrego mentalnego nastawienia nawet treningi nie wychodzą. A jak nie wychodzi na treningu, to tym bardziej nie wyjdzie na zawodach, gdyż nie wierzę, że to się może udać.

W ostatnich latach odnośnie do pracy z psychologiem zmieniła się mentalność wielu sportowców. Trudno teraz znaleźć kogoś kto z nim nie pracuje, a jeszcze kilka lat temu było zupełnie odwrotnie. 

Zdecydowanie. Trudno nie zauważyć, że wśród sportowców w ostatnich latach zwiększyła się świadomość, jak praca nad sferą mentalną jest bardzo ważna. Na pewnym etapie każdy z nasz szuka rezerw, które zwykle są niuansami. Pod względem fizycznym osiąga się sufit i wtedy wiadomo, że bariery są w głowie. Odpowiedni trening z psychologiem, czy mentorem może zdziałać cuda.

Jak oceniasz współpracę z Janem Blecharzem? 

Tak jak mówiłam, nie wyobrażam sobie, by mogło tej współpracy nie być. Pracujemy razem już bardzo długo i nigdy nie zawiodłam się na profesorze. Pomógł mi naprawdę w wielu kwestiach. Poza tym nasza relacja weszła już na inny poziom, ponieważ uważam, że my się teraz przyjaźnimy. Nasze rodziny się znają, a rozmowy nie dotyczą tylko sfery zawodowej, ale także wielu innych tematów. Profesor nie tylko jest świetnym psychologiem sportowym, ale także wspaniałym człowiekiem.

Z kolei twoim trenerem jest Michał Lićwinko, prywatnie mąż. Jak wam się współpracuje, ponieważ nie jest to dość oczywiste połączenie? 

Współpracujemy od 2012 roku i mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych decyzji w mojej karierze. Od 2012 roku wskoczyłam bowiem do czołówki światowej, zdobyłam medale mistrzostw świata i Europy, poprawiłam rekord Polski, wiele razy skakałam powyżej 200 cm. Oczywiście nie powiem, że wszystko jest proste i idealne, ponieważ my cały czas jesteśmy razem, a to nie jest idealny układ. Myślę jednak, że jakoś udało się nam to pogodzić i nie ucierpiała na tym ani rodzina ani nasze kariery. Na sam koniec robię bilans i jest kilka minusów i zdecydowanie więcej plusów. Wiem, że Michał chce dla mnie jak najlepiej, a poza tym jest świetnym fachowcem.

Macie ustalone zasady, że na przykład w restauracji, czy na kolacji ze znajomymi nie rozmawiacie o sporcie? 

Kiedyś staraliśmy się tak to rozdzielać, ale doszliśmy do wniosku, że to jest bez sensu. Życie pokazało, że jak jesteśmy po zawodach, chcemy jak najszybciej wszystko analizować. Bez różnicy, czy zrobimy to w knajpie, samochodzie, czy domu. Po prostu i tak musimy porozmawiać, a po co mamy w sobie coś dusić, by przestrzegać zasad, które sami sobie narzuciliśmy.

Wracając z Chorzowa cały czas rozmawialiśmy o skakaniu, co uważam za normalną kolej rzeczy. Inna sprawa, że w towarzystwie znajomych nie lubię rozmawiać o sporcie. Tym samym właściwie tego nie robimy, co nasi przyjaciele doskonale rozumieją.

Za rozmowami o sporcie nie przepadasz, a lubisz go oglądać? 

W ostatnim czasie odbywały się mistrzostwa Europy w Toruniu, na których nie byłam, ponieważ nie wypełniłam minimum. Oglądałam jednak zawody mężczyzn i kobiet, co sprawiło mi przyjemność. Jak byłam w ciąży podobnie obserwowałam wszystkie konkursy. Mówiąc szczerze jestem takim prawdziwym kibicem reprezentacji Polski. Bardzo lubię wspierać naszych rodaków w różnych dyscyplinach sportu.

Wspomniałaś, że spędzanie na okrągło czasu z mężem nie jest idealnym układem, ale jednym z plusów zapewne jest fakt, że w przeciwieństwie do innych sportowców macie dla siebie dużo czasu. A jak to godzicie z wychowaniem córki, gdyż domyślam, że często was nie ma w domu?

Hania jest z nami praktycznie na każdym wyjeździe. Pierwszy raz udało nam się ją zostawić ostatnio, gdy pojechaliśmy do Chorzowa. Jeśli jednak chodzi o polskie zawody w ostatnich latach, nie opuściła prawie żadnych. W przypadku konkursów zagranicznych, jadę zwykle sama. Choć w Doha dwa lata temu byliśmy wszyscy razem wraz z moją siostrą.

Taka wyprawa z Hanią na zawody lub obóz wymaga logistyki, ponieważ najlepiej gdy ktoś z nami jedzie do pomocy, ale nie zawsze mamy taką możliwość. Jeśli chodzi o zawody w Polsce, to jest łatwiej, ponieważ jakaś ciocia Hani z nami jedzie. Na obozach tak dobrze już nie jest, dlatego córka jest z nami na każdym treningu. Jesteśmy wówczas razem 24 h/7. Nie będę mówiła, że to jest proste, ponieważ tak nie jest, gdyż człowiek nie ma czasu na porządną regenerację, ale bez wątpienia można wszystko pogodzić.

Poza tym od czasu, gdy z Hanią jeździmy, udało nam się wywalczyć piąte miejsce na mistrzostwach świata, co uważam za świetny wynik. Teraz podobnie pracujemy na obozach z Hanią, a czuję się w świetnej dyspozycji. Nie mogę więc powiedzieć, że ten układ się nie sprawdza.

Wygląda na to, że Hania musi być grzecznym dzieckiem?

Szczerze mówiąc różnie bywa z tą grzecznością. (śmiech). Jak widzi stadion zaczyna kręcić nosem, ponieważ wie, że wówczas włączymy jej bajkę. Nauczyła się nami trochę manipulować… A tak już zupełnie poważnie jesteśmy z niej bardzo dumni, ponieważ dzielnie znosi wszystkie wyjazdy na obozy, czy zawody.

Masz koleżanki, które również zabierają swoje dzieci na zawody, czy obozy?

Oczywiście. Trzeba pamiętać, że jeśli chodzi o malutkie dziecko, wyjazd na obóz byłby dla niego zbyt długą rozłąką z rodzicami.  Jeśli spojrzę jednak na obozy zagraniczne, na których Hania była ze mną trzy razy, to tylko ja byłam mamą z dzieckiem. Na samych zawodach zdarza się to jednak dość często.

Do Tokio lecicie cała rodziną?

Nie lecimy razem, ponieważ Igrzyska Olimpijskie to już bardzo specyficzna impreza sportowa. Przede wszystkim jest wioska olimpijska, do której dostęp ma tylko ograniczona liczba osób. Co więcej nadal jest pandemia, która wiele ogranicza. Tym samym Hania zostanie w domu z dziadkami i zawody będzie oglądała w telewizji.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Chorzowa, w którym było zimno, z kolei na mitingu Diamentowej Ligi w Gateshead padał deszcz. Jak tobie skacze się w takich warunkach, może dla ciebie to plus, gdyż inne zawodniczki gorzej to znoszą?

Jestem w szoku, że obecnie wcale mi to nie przeszkadza. Tak jak mówiłam czuję się świetnie pod każdym względem, dlatego nie myślę o pogodzie w trakcie zawodów. Śmieję się nawet ostatnio, że mogliby mi rzucać kłody pod nogi i kompletnie by mi to nie przeszkadzało. Wychodzę z założenia, że nie tylko mi jest zimno – warunki są bowiem równe dla wszystkich i trzeba sobie z tym radzić.

Ostatnie dwa lata nie były dla ciebie najlepsze pod względem sportowym, ponieważ skakałaś około 180 cm. Jak to znosiłaś?

Rzeczywiście ostatnie dwa sezony – halowy i zeszłoroczny letni – były dla mnie bardzo kiepskie. Nie mogłam się z tym pogodzić, ponieważ skoczenie 180 cm na treningu i zawodach graniczyło czasami z cudem. Nie rozumiałam tego, ponieważ to nie było tak, że wracałam do treningów po kontuzji. Wszystko z boku wyglądało dobrze, ale jak przychodziło do skoków, blokowałam się strasznie.

Czekałam cierpliwie, gdyż myślałam, że coś się samo odblokuje, ale mijał czas, a ja nadal skakałam słabo. Nie mogliśmy z Michałem przez długi czas znaleźć przyczyny. Co prawda mówił mi, że to jest błąd techniczny, ale nie chciałam mu uwierzyć. I to był zły tok myślenia, ponieważ po sezonie halowym zaczęliśmy robić trening z krótkiego rozbiegu, co przyniosło efekty. W pełny rozbieg weszliśmy dopiero pod koniec kwietnia i skoki były już zdecydowanie lepsze. Ostatecznie wyszło więc, że Michał miał rację. Dzięki temu jestem teraz w dobrej dyspozycji, ponieważ bez wyeliminowania tego błędu nawet nie chcę myśleć ile bym dziś skakała.

Macie jeszcze rezerwy?

Oczywiście, nawet poprawienie tego błędu z Chorzowa, o którym wspomniałam, może przynieść dodatkowych kilka centymetrów. Poza tym mamy jeszcze kilka rzeczy do poprawy, więc tak naprawdę jest nad czym pracować do wyjazdu do Tokio.

Z perspektywy czasu można powiedzieć, że dobrze się stało dla ciebie, że Igrzyska nie odbyły się rok temu?

W zeszłym roku, gdy nie byłam w stanie skoczyć 185 cm, nic bym nie zdziałała na Igrzyskach. Wówczas jednak się nie cieszyłam, ale teraz z perspektywy czasu faktycznie dobrze się dla mnie stało.

Nie jest trochę tak, że te ostatnie dwa lata dały ci tak w kość, że postanowiłaś, iż po tym sezonie zakończysz karierę?

Zupełnie nie ma to związku, ponieważ od dawna chciałam zakończyć karierę po Igrzyskach w Tokio. Plan był taki, że wracam po ciąży, trenuję i jadę na Igrzyska. Gdy impreza została jednak przełożona, nie bardzo wiedziałam co zrobić. W 2020 roku nie startowałam właściwie w żadnych zawodach, co miało oczywiście związek z pandemią. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że potrenuję jeszcze przez ten rok i do Tokio pojadę.

Miałaś ten spokój, że kwalifikację do IO w Tokio uzyskałaś już w 2019 roku w Doha, a niektórzy sportowcy wciąż byli lub są przed tym wyzwaniem. Jak wspominasz tamte zawody, ponieważ przypomnijmy, że wracałaś wówczas do skakania po urlopie macierzyńskim?

Tamten konkurs zapadł mi w pamięci jako jeden z ważniejszych w mojej karierze, ponieważ wracałam po bardzo długiej przerwie. Wówczas nie byłam przygotowana tak dobrze jak teraz, a skoczyłam 198 cm. Myślę, że wtedy mój zadziorny charakter pomógł skoczyć tak wysoko.

Można powiedzieć, że tamto piąte miejsce było dla ciebie cenniejsze, niż np. medal mistrzostwa świata?

Tak bym nie powiedziała, ale zawody w Doha pokazały mi, że mam silny charakter i potrafię walczyć. Było to dla mnie ważne, ponieważ często mówi się, że szybko się poddaję i nie wytrzymuję presji. Wiem, że jestem emocjonalna, ale zawody w Doha pokazały, że niekoniecznie musi to wpływać negatywnie na moje skoki.

Tym bardziej że ten konkurs w Doha wcale nie zaczął się dla ciebie najlepiej, ponieważ strąciłaś na początku belkę na wysokości 184 cm. Pomimo tego podniosłaś się i zaczęłaś rewelacyjnie skakać.

Tak, tak, tam było sporo strąceń na początku i później również. Na koniec miałam już dużo w nogach, a szkoda, ponieważ czułam, że mogłabym tam skoczyć ponad dwa mety.

Dzięki zajęciu piątego miejsca zapewniłaś sobie również stypendium, co dało ci spokój na kolejny rok. Jak jest to dla ciebie ważne?

Bardzo ważne, ponieważ stypendium daje komfort spokoju w przygotowaniach. Nie muszę się wówczas niczym martwić i mogę skupić się tylko na skakaniu. Myślę, że to jest kluczowe dla każdego sportowca, który przygotowuje się do Igrzysk Olimpijskich, ponieważ nie musi się martwić, że zabraknie pieniędzy na jakiś obóz, czy inne ważne rzeczy.

Jak u ciebie będą wyglądały ostatnie tygodnie przed startem w Tokio?

Dość intensywnie, ponieważ mam jeszcze sporo startów. W poniedziałek lecę do Finlandii do Turku, gdzie wystartuję we wtorek (08.06.2021) w World Challenge. Następnie 13 czerwca mam start w Poznaniu. A na koniec jeszcze w Memoriale Kusocińskiego i Mistrzostwach Polski. Po tych wszystkich występach chcemy zrobić mocny obóz, żeby ostatni raz przed IO ciężej potrenować. Co prawda pomiędzy mamy jeszcze zaplanowany start w Diamentowej Lidze, ale nie podjęliśmy decyzji, czy na pewno w nim wystąpię.

Rozmowa z Kamilą Lićwinko została przeprowadzona 1 czerwca. W World Challenge w Turku Kamila Lićwinko triumfowała ex aequo z Australijką Elaeanor Patterson, skacząc 1,93 m. – przyp. red.

Często już myślisz o Tokio, czy na razie starasz się tego nie robić?

Na hali w tym trudnym okresie dla mnie, o którym rozmawialiśmy, jak pomyślałam o Igrzyskach to robiło mi się gorąco. Nie wierzyłam wówczas, że mogę skoczyć 190 cm. Powiedziałam wtedy Michałowi, że jak nie zbliżę się chociaż do minimum olimpijskiego to nie pojadę do Tokio. Nie chciałam być tłem dla reszty stawki.

Teraz natomiast jestem w tak dobrej formie, że czuję ekscytację, gdy pomyślę czasami o konkursie w Tokio. Wiem, że mogę wysoko skakać, a tym samym pokazać się z naprawdę dobrej strony.

Ile twoim zdaniem trzeba będzie skoczyć, żeby zdobyć medal?

Dzisiaj właśnie rozmawiałam z Michałem, że to będzie bardzo mocny konkurs. Nie tylko jeśli chodzi o strefę medalową, ale ogólnie. Poziom na świecie jest teraz naprawdę wysoki. Amerykanka skoczyła 202 cm, Australijka zrobiła kilka wyników około 196 cm. Poza tym są jeszcze mocne Europejki. Tym samym na pewno będzie trzeba skakać grubo ponad dwa metry, żeby myśleć o medalu.

Bardziej 205 cm, czy 201 cm?

Myślę, że 201 cm może nie przynieść medalu.

Cel w Tokio?

Oczywiście, że jadę do Tokio po medal, ale planem minimum jest wejście do finału, ponieważ chciałabym się odgryźć za Rio, w którym byłam dziewiąta.

Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński