01.04.2021 13:17

„Sportowiec musi być pewny siebie, jeśli ma świadomość, że ciężko trenował”

Rozpoczynamy nowy cykl wywiadów "LOT do TOkio", który współtworzymy wraz z właścicielem marki LOTTO, Totalizatorem Sportowym. Jak sugeruje tytuł w ramach tej serii będziemy przeprowadzać wywiady ze sportowcami, którzy będą reprezentować nas latem na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. W pierwszym odcinku porozmawialiśmy z wioślarką, brązową medalistką z IO w Rio de Janeiro, Agnieszką Kobus Zawojską, która opowiedziała nam o przygotowaniach do najważniejszej imprezy dla każdego sportowca. A to nie wszystko, ponieważ nie zabrakło również takich tematów, jak budowanie relacji w osadzie, radzenie sobie w czasach pandemii, podróże, sponsorzy, czy psychologia. Zapraszamy do lektury.

„Sportowiec musi być pewny siebie, jeśli ma świadomość, że ciężko trenował”

Bartosz Burzyński (Sport Marketing): Za nami trudny dla nas wszystkich 2020 rok. W marcu dla wielu osób zmienił się świat. Oczywiście odczuli to również sportowcy. Sama o światowym lockdownie, bo trudno inaczej to nazwać, dowiedziałaś się w marcu będąc na zgrupowaniu w Portugalii. Co wówczas działo się w twojej głowie?

Agnieszka Kobus Zawojska (wioślarka): Naprawdę bardzo ciężko wspominam marzec 2020 roku. Pamiętam, że zabrakło nam jednego dnia, by wrócić do Polski przed zamknięciem granic, co zwolniłoby nas z kwarantanny. Tym samym lot rejsowy mieliśmy odwołany i wracaliśmy do Polski rządowym samolotem, który latał w ramach akcji „LOT do domu”.

Nie ukrywam, że na zgrupowaniu bardzo spanikowałem. Trochę wstyd się przyznać, ale tak było. Bardzo to na mnie zadziałało negatywnie.

Dlaczego wstyd? Myślę, że w marcu ubiegłego roku spanikowało wiele osób.

To prawda, momentem kulminacyjnym były chyba dni, gdy w Polsce odnotowano pierwsze przypadki. Wówczas przez cały czas telefon wyświetlał mi wiadomości o koronawirusie. Jednego dnia postanowiłam odłożyć komórkę i rozmawiałam tylko z rodziną. I rzeczywiście to podziałało, bo trochę się uspokoiłam.

Gdy wróciliśmy do Polski, od razu z lotniska pojechałam z mężem do domu rodziców, ponieważ mają duży ogród i tam łatwiej było spędzić czas na kwarantannie. Wówczas już odżyłam, ponieważ co prawda oglądaliśmy wiadomości, ale nie tak dużo. Inna sprawa, że w domu zawsze czuję się bezpiecznie. Nawet chorować na zwykłe przeziębienie wolę u siebie, niż gdzieś w hotelu na zgrupowaniu.

Rozumiem, że obawy w Portugalii miałaś w związku z bezpieczeństwem twoim i rodziny, a sprawy sportowe były raczej na drugim planie?

W głównej mierze w tych pierwszych dniach, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy do końca czym jest koronawirus, bałam się o rodzinę. Jestem też taka, jak wspomniałam, że jak się dzieje coś złego, to chcę być blisko rodzinny i przyjaciół. Oczywiście po czasie, jak trochę się uspokoiło, zaczęłam myśleć o sprawach sportowych, ale w zasadzie od początku przeczuwałam, że igrzyska się nie odbędą. W końcu był już marzec, a impreza miała się odbyć w lipcu. W prawdzie my miałyśmy już wywalczone kwalifikacje olimpijskie rok wcześniej, ale wielu sportowców z innych dyscyplin jeszcze wówczas ich nie miało i pozostawało bez szansy na ich zdobycie.

Już w Portugalii zdałaś sobie sprawę, że igrzyska olimpijskie się nie odbędą, czy jednak nieco później na kwarantannie w Polsce?

Na sto procent w Portugalii jeszcze to do mnie to nie docierało, ale zdawałam sobie sprawę, że jest to bardzo prawdopodobny scenariusz.

Z perspektywy czasu myślisz, że decyzja o przełożeniu igrzysk była dobra, ponieważ wyniki byłyby wypaczone, gdyż wielu sportowców miałoby utrudnione przygotowania?

Moja dyscyplina, nie odczułaby tego zbyt mocno, bo kwalifikacje zdobyłyśmy już na Mistrzostwach Świata w Ottensheim w Austrii. Oczywiście byłyby jeszcze eliminacje ostatniej szansy dla kilku sportowców, ale to nie była liczna grupa. Uważam więc, że u nas wyniki nie byłyby wypaczone i niesprawiedliwe. Mówimy tutaj jednak tylko o kwestiach sportowych, a są jeszcze – dużo ważniejsze dla mnie – ludzkie. W tamtym momencie ludzie walczyli o życie, pracę, czy dorobek. Przy takich okolicznościach organizowanie imprez sportowych nie ma żadnego sensu. Nie skupiłabym się wtedy na sporcie, ponieważ myślałabym o tych wszystkich tragediach. Sport jest dla kibiców, a kto wtedy miałby ochotę kibicować?

Koleżanki z osady podobnie odbierały decyzję o przełożeniu Igrzysk Olimpijskich w Tokio?

Na początku byłyśmy mocno zirytowane tą sytuacją. Dopiero z czasem człowiek zaczyna sobie wszystko kalkulować i dostrzega sens pewnych decyzji. Dodatkowo pomogło nam nasze przekonanie o konieczności wyznawania zasady, że nie myślimy o rzeczach, na które nie mamy wpływu. W marcu niestety złamałam tą zasadę mocno się stresując zamknięciem granic, a przecież nie miałam na to wpływu. Dobrze jednak, że człowiek uczy się na błędach.

Z charakteru w waszej drużynie jesteście podobne do siebie, czy jednak zupełnie inne?

Jesteśmy zupełnie inne od siebie. Mamy różną ekspresję, estetykę, upodobania muzyczne, sposób relaksu. Nawet zewnętrznie nie sposób nas pomylić (śmiech). Łączy nas jednak cel, aby być jak najlepsze w tym co robimy. W sumie nie przestaje mnie to zdumiewać, jak cztery kompletnie różne z charakteru osoby potrafią ze sobą tak świetnie współpracować. Na wodzie czasami rozumiemy się bez słów. I to jest moim zdaniem klucz do sukcesu. To też pokazuje, że wioślarstwo jak żadna inna dyscyplina – moim zdaniem, uczy współpracy i otwartości na drugą osobę.

Kto jest najbardziej żywiołowy?

Ja jestem bardzo żywiołowa. Kasia jest też wulkanem energii. Maria z kolei jest najspokojniejszą z nas. Jak dzieje się coś złego to ona ma na mnie najbardziej uspokajający wpływ. Marta natomiast myślę, że ma z nas najbardziej wypośrodkowany temperament. To też w pewnym sensie przekłada się na miejsca w łódce jakie zajmujemy. Podsumowując naprawdę świetnie się czujemy ze sobą. Każda z nas wnosi coś innego do drużyny.

Jak w warunkach domowych dbałaś o to, aby utrzymać formę?

Szczerze mówiąc miałam super warunki, ponieważ moi rodzice mają ergometr. Mąż z kolei z klubu przywiózł mi gumy oporowe, sztangę i kettle. A to nie wszystko, ponieważ tata w garażu ma ławeczkę i inny sprzęt, dzięki czemu mogłam robić naprawdę intensywne treningi. Czasami były one mocniejsze niż na obozie, ponieważ bardzo się do tego przykładałam. Wiedziałem, że muszę dawać z siebie maksimum w takich okolicznościach, aby miało to sens.

Oczywiście były i minusy tego „uwięzienia”. Na kwarantannie nie mogłam przecież biegać, ale rekompensowałam to sobie treningiem na rowerze stacjonarnym.

Na ergometrze nie czuć również wody.

To prawda. Ale ja akurat miałam slajdy, które dostałam od klubu. To takie podkładki, na których umieszcza się ergometr, dzięki czemu on może się poruszać w tył i wprzód imitując ruch łódki. Wówczas można poczuć się jak na wodzie. Rzecz jasna nie oddają tego w stu procentach, ale z całą pewnością pomagają.

O tym, że dobrze przepracowałam ten okres świadczy fakt, że wydolność wcale mi nie spadła. Straciłam tylko właśnie czucie wody. Z tym problemem jednak każdy wioślarz borykał się z w okresie od marca do maja.

Treningi ustalał trener odnośnie do warunków jakie miałyście w domach?

Dokładnie. Dostałyśmy również listę sprzętu, który musimy mieć, czyli kettle, sztanga, ergometr, na którym robiłyśmy treningi tlenowe i interwały. Naprawdę wiele się to nie różniło od zgrupowania zimowego, na którym również nie mamy kontaktu z wodą.

Jak tak ciebie słucham, to w sumie – z przymrużeniem oka – macie idealną dyscyplinę sportu do treningów zdalnych.

W stu procentach się z tobą zgadzam, ponieważ spokojnie możemy robić trening w domu, a na przykład młociarz poza treningiem siłowym niewiele zrobili. Nam wystarczy kilka metrów kwadratowych na ergometr i możemy wiele zdziałać.

W związku z pandemią wiele się mówi o negatywach, ale wyniknęły z niej również pozytywy. Razem z mężem jesteście sportowcami i często zapewne się mijacie, ponieważ jeździcie na zgrupowania czy zawody. Teraz był okres czasu, by nadrobić trochę stracony czas?

Nawet wczoraj rozmawiałam z mężem, że pandemia przyniosła kilka pozytywnych rzeczy. Na zgrupowaniach jestem 270 dni w roku, więc każde spotkanie nawet z rodzicami jest planowane. Nie ma czasu na wiele spraw. A w trakcie kwarantanny miałam czas, by upiec ciasto, czy zrobić fajną kolację. To prozaiczne rzeczy, ale bardzo mnie cieszyły. To bez wątpienia był dla mnie pozytywny efekt pandemii.

Generalnie 2020 rok nie był dla ciebie najlepszy, gdyż zaczął się od kontuzji pleców. Czy te kłopoty już kompletnie są za tobą?

Musze się przyznać, że tamta kontuzja wyniknęła trochę z głupoty treningowej. Od stycznia miałyśmy mocny trening i chciałam na końcu jeszcze przycisnąć, żeby zapisać sobie dobre wyniki. Niestety odczuły to bardzo moje plecy. Nadgorliwość nie popłaca! Ale wyciągnęłam już wnioski i na szczęście teraz już jest wszystko w porządku.

Gdy pandemia nieco wyhamowała udało się wam odbyć zgrupowania w Wałczu, czy Zakopanem, a w październiku wystartować nawet na Mistrzostwach Europy w Poznaniu i zdobyć brązowy medal. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, to chyba dobry wynik?

Uważam, że w tamtym momencie, to był bardzo dobry wynik. Musimy pamiętać o tym, że byłyśmy już wtedy zmęczone i nawet nie wiedziałyśmy, że tam wystąpimy. Decyzja została podjęta na ostatnią chwilę, gdyż tak naprawdę sezon miałyśmy skończyć w sierpniu.

Ostatecznie pojechałyśmy do Poznania i zajęłyśmy miejsce na podium. Pozytywny aspekt jest również taki, że strata do Holenderek, z którymi rywalizujemy z czasów przed Rio, była niewielka. Dodatkowo płynęłyśmy z rezerwowym składzie. Maria z powodu kontuzji nie mogła wystartować. Jasne, za każdym razem chce się wygrywać, ale nie zawsze można to robić, taki jest sport.

W tym roku, jak przebiegają wasze przygotowania do Tokio?

Miałyśmy już trzy zgrupowania. W styczniu w Szklarskiej Porębie był trening wolny od wody, ale pracowałyśmy nad wytrzymałością. Teraz wróciłyśmy ze zgrupowania w Portugalii, gdzie już pływałyśmy. Poza tym zostały nam zgrupowania w Wałczu, które będziemy przeplatać ze startami, więc będzie się więcej działo.

Pierwsze starty sprawią, że poczujecie nadchodzące igrzyska olimpijskie?

Obecnie daleko z tyłu głowy mam igrzyska, ale wiem że starty zawsze stawiają do pionu. Jest stres, adrenalina i weryfikacja twojej pracy. Teraz na pewno staram się skupić na przygotowaniach i najbliższych zawodach. Jak wsiądę do samolotu do Tokio, to będę myślała już tylko o igrzyskach olimpijskich.

Z całej rozmowy wyczuwam, że mąż jest dla ciebie bardzo ważną osobą nie tylko w życiu, ale także karierze. Czy można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju mentora lub psychologa?

Na pewno coś w tym jest, ponieważ nikt nie potrafi postawić mnie do pionu lub dodać otuchy, tak jak on. Jeśli mam problem sportowy lub zwykły, zwykle zwracam się zawsze do niego jako pierwszej osoby. Tym samym można powiedzieć, że często zastępuje mi psychologa, co wynika też zapewne z tego, że nie tylko jest moim mężem, ale także sportowcem.

Jak ważną rolę w trakcie przygotowań do igrzysk olimpijskich odgrywają sponsorzy?

Myślę, że jedną z kluczowych. Zwłaszcza w takiej dyscyplinie jak nasza, gdzie nie oszukujmy się, ale nie ma wielu sponsorów. Wioślarze zwykle są skazani na stypendium z miasta czy ministerialne, które są zależne od wyników. Czasami brakuje niewiele by osiągnąć minimum do stypendium, co dla wielu sportowców jest dramatem.

My jako osada mamy współpracę z Totalizatorem Sportowym, która pozwala nam mieć wolną głowę. Nie musimy się martwić, że jak jakieś zawody pójdą nie po naszej myśli to utracimy środki do życia. Tym samym możemy faktycznie skupić się treningach oraz imprezach takich jak Igrzyska Olimpijskie, czy Mistrzostwa Świata.

Wielu młodych zawodników w momencie, gdy nie otrzyma stypendium, kończy karierę.

Dokładnie. Takich przypadków jest sporo, ponieważ bez wsparcia finansowego nie można się skupić w stu procentach na sporcie. Trzeba gdzieś dodatkowo pracować zarobkowo. U mnie też bywały lata, gdy stypendium nie było. Wtedy na szczęście wspierali mnie rodzice. Mam jednak świadomość, że nie każdy może sobie na coś takiego pozwolić. Tym samym niesamowicie doceniam wsparcie Totalizatora Sportowego, ponieważ dzięki niemu, jak mówiłam, mogę się skupić na treningach i startach, co jest bardzo dużym komfortem.

Wspomniałaś o startach, ile ich jeszcze będzie do Igrzysk w Tokio?

Łącznie cztery –  mistrzostwa Europy i trzy puchary świata.

Dla ciebie taka liczba startów jest odpowiednia? Pytam, ponieważ nigdy nie ukrywałaś, że dla was lepiej, jak tych startów jest jak najwięcej.    

W 2019 roku zrezygnowałyśmy z jednego pucharu świata i chyba nie była to dobra decyzja, ponieważ na Mistrzostwach Europy zajęłyśmy czwarte miejsce. Z perspektywy czasu uważam więc, że niekoniecznie minimalizowanie liczby startów wychodzi na plus. My lubimy emocje i to również nas nakręca. Niektóre reprezentacje faktycznie rezygnują ze startów, ale każda osada jest inna i ma inną taktykę. Dla nas im więcej startów, tym lepiej. I odpowiadając na pytanie uważam, że tych startów przed Tokio będzie odpowiednio dużo.

Jak wiadomo zdobyłaś już medal na Igrzyska Olimpijskich w Rio, co dla wielu sportowców jest spełnieniem marzeń. Czy ten fakt bardziej motywuje, że chcesz jeszcze więcej, czy bardziej uspokaja mentalnie, bo teraz już nic nie musisz?

Do medalu z Rio podchodzę tak, że jak myślę o tamtych Igrzyskach jestem bardzo szczęśliwa. Nikt mi nie odbierze już tego medalu i wspomnień. Tamten sukces był dla mnie również symboliczny, ponieważ nigdy nie byłam wyjątkowo mocna fizycznie, a udało mi się zostać medalistką Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Uwierzyłam jeszcze bardziej, że pracowitością i wytrwałością można bardzo wiele osiągnąć. W żadnym wypadku nie jestem jednak zaspokojona, ponieważ nadal mam duży głód wygrywania.

W 2020 roku mówiło się o waszej osadzie, że jedziecie do Tokio po złoty medal, czy coś się tutaj zmieniło?

Nic się tutaj nie zmieniło. Zawsze mnie irytuje mnie, gdy jak przypłyniemy na czwartym miejscu, to ktoś wypomina nam, że przegrałyśmy, gdyż byłyśmy zbyt pewne siebie. Sportowiec musi być pewny siebie, jeśli ma świadomość, że ciężko trenował. Mam mówić w mediach, że jadę do Tokio, żeby zająć siódme miejsce? Cel mam taki, żeby wygrać, ale oczywiście życie wszystko zweryfikuje, ponieważ nie tylko ja chcę wygrywać. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jak przegram, to moim celem przed startem było zwycięstwo.

Wyjazd na Igrzyska Olimpijskie nie powinien być traktowany jak wycieczka.

Zdecydowanie, jak bym chciała jechać do Tokio na wycieczkę, to pojechałabym z mężem. I to miałoby sens, ponieważ zwiedziałbym piękne miejsca, a nie wioskę olimpijską. Moim celem jest złoto w Tokio i o to będę walczyła z całych sił. A na wycieczki przyjdzie jeszcze czas.

No właśnie, przygotowując się do wywiadu zauważyłem, że twoją pasją jest podróżowanie. Ostatnio byłaś w Wietnamie, później przyszła pandemia i nie udało ci się pojechać do Nowego Jorku. Jakie masz plany, jak sytuacja pandemiczna się uspokoi?

Bardzo chciałbym po igrzyskach pojechać właśnie do Nowego Jorku. Moim marzeniem jest zrobić jogging w Central Parku. Może to być krótki dystans, ale po prostu muszę to zrobić (śmiech). Mąż z kolei bardzo chciałby pojechać do Argentyny, co niestety będzie dość drogim wyjazdem. A na sam koniec chciałbym udać się jeszcze na Zanzibar albo Malediwy, żeby sobie poleżeć. Tak naprawdę nigdy w życiu nie byłam właśnie na takich wakacjach, ponieważ zawsze intensywnie je spędzamy. Czasami jak wrócę z urlopu jest bardziej zmęczona, niż przed nim (śmiech).

Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński