24.03.2021 12:59

Robin Rogalski: Gdy przegrywam, potrafię analizować swoje błędy, to fakt, ale czy to talent?

Breakdance, wyścigi, dwie firmy, programowanie, studia inżynierskie... Tym wszystkim zajmuje się Robin Rogalski, który ma zaledwie dwadzieścia lat. W rozmowie z nami opowiedział m.in. o tym jak w trzy lata ode zera dotarł do testów w DTM, jak ważny w jego rozwoju był Robert Kubica, w jakim sporcie osiągał sukcesy, jakie firmy prowadzi, a także wiele o specyfice motorsportu, pracy z psychologiem, czy marzeniach niekoniecznie o F1. Zapraszamy do lektury. 

Robin Rogalski: Gdy przegrywam, potrafię analizować swoje błędy, to fakt, ale czy to talent?

Czy sponsorzy zwracają uwagę na narodowość?

Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ponieważ to zależy od zapotrzebowania marki. Dobrym przykładem może być tutaj Red Bull, który wspiera wiele osób, ale tylko na tych rynkach, na których chce dokonać swojej ekspansji. W motorsporcie już całkowicie widać ten trend, ponieważ sprowadzili japońskiego kierowcę do Scuderia AlphaTauri (zespół należy do Red Bulla – przyp. red). I jak pan myśli dlaczego tak się stało?

Jednym z powodów zapewne jest fakt, że Red Bull coraz mocniej wchodzi na japoński rynek.

Dokładnie. Tak więc oczywiście narodowość ma znaczenie, ale zależy jaka konkretnie. Obecnie liczą się rynki wschodzące takie jak Japonia, czy Kanada. Jeśli chodzi jednak o kierowców fabrycznych, to liczą się zachodnie nacje typu Niemcy. Dzieje się tak, gdyż wiele marek samochodów, czy fabryk pochodzi właśnie z tego kraju, np. Mercedes, Porsche. Inny przykład to Alfa Romeo Racing, w którym nie bez powodu jednym z kierowców jest Polak.

Urodził się pan w Lubece pod Hamburgiem, tym samym posiada pan dwa obywatelstwa niemieckie i polskie. Czuje się pan bardziej Polakiem, czy Niemcem?

Urodziłem się w Niemczech i żyłem tam tylko kilka miesięcy. Następnie trafiłem do Polski i wychowałem się na pierogach oraz rosole. Mieszkam nadal w kraju nad Wisłą, ale do Niemiec mam spory sentyment i dość często tam przebywam.

Czyli gdyby pojawił się angaż w F1, jeździłby pan pod polską flagą?

Aktualnie jeżdżę pod flagą Polski i nie mam zamiaru tego zmieniać.

Jak dużą rolę w pana życiu odegrał Robert Kubica?

Oczywiście był dla mnie wielką inspiracją. Co prawda nie znamy się prywatnie, ale wiem, jak wielką rolę odegrał w życiu wszystkich chłopaków, którzy zaczynali od kartingu. Na pewno jest ikoną do naśladowania, jeśli chodzi o polski motorsport. Bardzo go podziwiam i szanuję za odniesione sukcesy.

Fakt, że Kubica przetarł szlak w F1 jako Polak pomaga w ew. pozyskiwaniu sponsorów, czy wspinaniu się po szczeblach kariery w motorsporcie?

Nie, wcale, nie dostrzegam tego jako sportowiec. Sam w trzy lata dotarłem do serii DTM, w której ścigał się Robert Kubica, ale wpływu na to nie miał fakt, że Polak przed laty ścigał się w F1. Poza tym spójrzmy, że w ostatnich latach po Kubicy nikt z Polski do F1 nie dotarł, więc raczej nie bardzo komukolwiek pomógł ten fakt.

Nie odczuwa pan dużej presji z powodu określeń „następca Kubicy”, ponieważ sporo takich komentarzy można przeczytać w Internecie?

W żadnym wypadku, ponieważ nie mam na to wpływu. Robię swoje, a takie określenia są nieuniknione. Generalnie następcą Roberta Kubicy uważa się każdego kto będzie blisko F1.

A czy samo dotarcie do F1 jest aż tak ważne? Niekoniecznie, ponieważ proszę mi uwierzyć, że jest wielu kierowców, którzy jeżdżą w innych seriach, a są lepsi od kierowców F1.

Pan bardzo późno rozpoczął karierę w motorsporcie. Czy można więc powiedzieć, że jest pan przykładem, iż talent jest kluczowy w tej dyscyplinie?

Trudno powiedzieć, ponieważ nie uważam się za bardzo utalentowanego kierowcę. Przyjeżdżam codziennie na treningi i cały czas się uczę. Gdy przegrywam, potrafię analizować swoje błędy, to fakt, ale czy to talent? Chyba nie bardzo, po prostu dobrze analizuję i ciężko trenuję.

Mimo wszystko bez talentu trudno o tak szybkie postępy.

Jasne, trzeba mieć smykałkę do tego, bo nie chcę używać słowa talent. Moim zdaniem to i tak jednak maksymalnie 30% sukcesu, a całą resztę trzeba sobie wypracować. Naprawdę uważam, że najważniejsze w tym sporcie są cierpliwość, ciężka praca i dobra analiza.

A kwestia mentalna, jak bardzo jest ważna?

Bardzo. Napotyka się bowiem wiele czynników, które są niezależne od kierowcy. Wykonując swoją pracę muszę nie tylko szybko jeździć na torze, ale także analizować dane od inżynierów. W F1 i DTM jest tego naprawdę sporo, dlatego trzeba być maksymalnie skupionym, co nie jest proste. Często wykonuje się małe ruchy kierownicą, ale to wszystko musi być zrobione z ogromną precyzją. Z boku, czy w telewizji wygląda to bardzo łatwo, ale nie do końca tak jest w rzeczywistości.

Pracuje pan z psychologiem?

Od wielu lat i uważam, że psycholog w motorsporcie jest niezbędny. W moim przypadku jest też nieco łatwiej radzić sobie z tym wszystkim, ponieważ jako młody chłopak uprawiałem inny sport, w którym też była potrzebna precyzja, a presji nie brakowało.

Ten inny sport to breakdance?

Dokładnie. Presja, wysokie tętno, podejmowanie szybkich decyzji. Wydaje mi się więc, że breakdance również mi pomógł w aspektach mentalnych.

Breakdance to zakończony etap?

Jeśli chodzi o profesjonalny taniec, to zdecydowanie. Czasami wracam do tego, ale tylko w celach hobbistycznych. Ma to związek również z tym, że mógłbym odnieść kontuzje, a tego najmniej teraz potrzebuję.

Skąd się wzięło zamiłowanie do breakdance’a?

Kilku kolegów ćwiczyło w podstawówce i bardzo mi się to spodobało. Poszedłem na pierwsze zajęcia i wypadłem nieźle. Zostałem więc i trenowałem przez osiem lat. Bardzo miło wspominam ten okres. Nie było jednak później opcji, by to kontynuować, ponieważ zająłem się motorsportem, miałem maturę i prowadziłem firmę także w liceum. Po prostu nie było czasu, a uważam również, że jak się robi wszystko, to w niczym nie jest się najlepszym.

Co to za firma?

Była to firma odzieżowa. Produkowaliśmy odzież, którą sprzedawaliśmy w Berlinie i przez Internet. Można powiedzieć, że był to streetwear, ale nie koncentrowaliśmy się tylko na tańcu. Obecnie już tego nie robię, ponieważ pandemia nas zahamowała. Działalność gospodarcza jest zawieszona, ale myślę, że jeszcze do tego wrócę.

Znamy przypadki Ralfa Schumachera, Miki Hakkinena czy Davida Coultharda, którzy przebywali odwrotną drogę, czyli z F1 do DTMu. W drugą stronę powędrował Paul di Resta, który jednak po kilku latach powrócił do DTMu. Tym samym uważa pan, że DTM to obecnie najlepsza droga do F1?

Mamy jeszcze przykład Pascala Wehrleina, który zdobył mistrzostwo w DTM, a później powędrował do F1. Moim zdaniem DTM nie jest jednak najlepszą i najszybszą drogą do F1. Najlepszym odpowiednikiem jest seria F2, z której najszybciej można się dostać do F1.

W ostatnich sezonach (lata 2018 – 2020) najlepsi kierowcy w F1 – pomijając takich wyjadaczy jak Lewis Hamilton – przybyli z F2. Co prawda Nyck de Vries zdobył mistrzostwo w F2 w 2019 roku, ale nie przebił się do F1. Pokazuje to, że nie jest łatwo tam wskoczyć, ponieważ jest bardzo mało miejsc. Nie ma opcji, by co roku do stawki F1 wskakiwało kilku nowych kierowców.

Co jeszcze poza serią jest ważne, by wejść do F1?

Tak naprawdę musi wydarzyć się wiele rzeczy. Sukces w danej serii typu F2, F3, czy innej jak DTM, ale również dany zespół z F1 musi mieć interes, by kogoś zatrudnić. Do tego oczywiście potrzebni są sponsorzy, kontrakty. Wiele rzeczy musi się spiąć w podobnym czasie, co wcale nie jest takie oczywiste.

Mick Schumacher miał ułatwione zadanie ze względu na głośne nazwisko?

Niektórzy dywagują, że trafił do F1, gdyż jest świetnym kierowcą. Oczywiście, że świetnie jeździ, ale poza tym miał inne atuty. Co więcej pamiętajmy o tym, że gdyby Mick był z małego miasta, nie miał nazwiska, środków, a ten sam talent, to do F1 z całą pewnością by nie trafił.

Syn Michaela Schumachera w F1 to marketingowy samograj.

Dokładnie. Syn legendy F1 trafia tam gdzie jego ojciec, a na dodatek jest świetnym kierowcą. Nie było opcji, żeby Mick do F1 nie trafił. Ba, jestem wręcz przekonany, że gdyby miał mniejsze umiejętności niż obecnie, to i tak jeździłby w F1. To po prostu musiało się wydarzyć prędzej czy później.

Częściowo już o tym rozmawialiśmy, ale nie wydaje się panu, że w obecnym sporcie motorowym zbyt dużą rolę odgrywa wsparcie sponsorów, a na dalszy plan spychane są czyste umiejętności kierowcy? W końcu w F1 mieliśmy wiele przykładów tzw. „paydriverów”, jak chociażby Lance Stroll, Siergiej Sirotkin, czy najnowszy przypadek Nikity Mazepina.

Mamy również Nicholasa Latifiego, który jest paydriverem, ale nie możemy zapominać, że każdy kierowca kiedyś płacił. Owszem, jeśli jest się utalentowanym zawodnikiem i posiada szczęście, można trafić do programu juniorskiego, wówczas się nie płaci. Przykładowo Lewis Hamilton był w programie McLarena, George Russell Mercedesa, ale to są wyjątki. Tym samym nie uważam, że sponsorzy mają obecnie zbyt duży wpływ. Mają taki jak zawsze. Nic się tutaj nie zmieniło.

Uważam jednak, że w przypadku sportów motorowych powinny być zmniejszone koszty, ponieważ ceny z roku na rok idą w górę. Z tego powodu coraz trudniej zaistnieć w tym sporcie. Gdyby jednak choć w kilkunastu procentach wszystko było tańsze, umiejętności znaczyłyby więcej.

Pana zdaniem istnieje wielu kierowców, którzy posiadają ogromny talent i umiejętności, ale nigdy nie zaistnieli w F1, gdyż mieli pecha?

Dam sobie rękę uciąć, że są kierowcy, którzy zasługują na F1, ale w niej nie jeżdżą. Takim kierowcą jest chociażby Nyck de Vries, który jest niesamowicie utalentowany. Sam teraz ścigam się z Raffaele Marciello, który był w programie juniorskim Ferrari. Co prawda jest trochę zbyt wysoki, ale przyrzekam, że nigdy nie widziałem takiego talentu. Jak się go ogląda z boku, to wygląda jakby spał w tym aucie, ponieważ tak płynnie porusza kierownicą. Piekielnie dobry kierowca.

Marzeniem każdego kierowcy jest F1?

Właśnie miałem powiedzieć, że wielu kierowców nie chce jeździć w F1, ponieważ wolą inne serie. Dzieje się tak dlatego że mamy serie, które są strasznie wyrównane i liczą się głównie umiejętności. Z kolei w F1 jak nie ma się zbyt dobrego bolidu, to maksem jest środek stawki, co mimo wszystko jest wielkim wyczynem. W ostatnim czasie George Russell, który jest świetnym kierowcą, pokazał, że mając dobry samochód możesz wygrywać, a w słabym zamykasz stawkę.

Moim zdaniem w F1 jest mało ścigania, a ludzie, którzy kochają adrenalinę nie będą tam szczęśliwi. Zwłaszcza gdy będą mieli słaby bolid. Czemu więc nie wybrać trochę tańszej i bardziej spektakularnej serii? F1 to nie wszystko.

W F1 jest większa sława i pieniądze.

Czy ja wiem? Nie każdemu zależy na sławie i ogromnych pieniądzach. Jasne, w F1 zarabia się ogromne pieniądze, ale w innych seriach także można otrzymywać duże kwoty od sponsorów, czy drużyny.

Pana marzeniem jest angaż w F1?

Moim marzeniem jest jeździć najlepiej jak potrafię. Oczywiście gdybym miał możliwość trafić do F1 i pokazać swoje umiejętności, bardzo bym tego chciał. Z drugiej jednak strony, jak nie będzie mi to dane, to nie będę rozpaczał. Po prostu kocham się ścigać, a na szczęście nie tylko w F1 można to robić.

Planuje pan jazdę bolidem Formuły E?

Bardzo ciekawe pytanie, bo nie ukrywam, że Formuła E bardzo mi się podoba. Jeżdżą w niej świetni kierowcy (także z DTM-u) , wyścigi odbywają się na ulicy, co sprawia, że są bardzo spektakularne. Gdyby więc pojawiła się tak propozycja, raczej długo bym się nie zastanawiał.

Czy we współczesnych wyścigach czyste tempo wyścigowe nie jest zbyt mocno marginalizowane, a za dużą rolę odgrywa chociażby zarządzanie oponami?

Oczywiście, ale moim zdaniem zawsze tak było. Być może kilkanaście lat temu zarządzanie oponami nie było aż tak znaczące jak teraz, ale bez wątpienia to bardzo istotny aspekt. Wiele też zależy od serii, w której się ścigamy. W F1 zarządzanie oponami jest bardzo ważne, w mojej serii GT World Challenge także musimy odpowiednio nim zarządzać, ale nie aż tak bardzo.

W wyścigach sprinterskich ma to mniejsze znaczenie. Zawsze jednak dobrego kierowcę charakteryzuje to, że wie jak obchodzić się z oponami. Widać to najlepiej w tempie kwalifikacyjnym, gdy kierowca musi sam rozgrzać opony. Doskonale jest to zobrazowane w serii ADAC GT Masters, bo tam nie ma koców grzewczych i kierowcy muszą wiedzieć doskonale jak rozgrzać opony na jednym okrążeniu i zjechać do boksu, bo później opony już nie będą tak dobrze kleić.

Jakie ma pan plany na ten sezon? 

Poprzedni sezon był dla mnie dosyć niefortunny. Moi koledzy zespołowi rozbili samochód w 4 z 7 wyścigów. Nie pojeździłem zbyt dużo z tego względu. Dlatego w tym sezonie planuje sporo testować, aby nadrobić trochę straconego czasu. Tym samym zyskam kolejne doświadczenie, które jest niesamowicie ważne w tym sporcie.

Dowiedziałem się od pana menadżera, że startuje pan ze swoim start-upem. Co to konkretnie za pomysł?

Wraz ze wspólnikami stworzyliśmy portal do udostępniania ofert pracy w niszowych branżach. Działa na podstawie algorytmu, który przypisuje pracownikom odpowiednich rekruterów.

Obecnie takie strony istnieją, ale skupiają się na ogólnym rynku pracy. Oczywiście zdarzają się specjalistyczne, ale my i tak zrobiliśmy to trochę inaczej. Mamy bowiem portal, który ma odgałęzienia do wyspecjalizowanych branż. Strona  nazywa się „Amployed” i mamy jak na razie dwie sekcje: Amployed Technology i Motorsport. Do tych sekcji jesteśmy przekierowywani z głównej strony.

Powiedzmy, że jestem inżynierem wyścigowym i szukam pracy. Istnieją portale, które mają sekcje motorsportu, ale mówiąc szczerze są ubogie w treści. My stworzyliśmy produkt, który będzie zupełnie nowy. Wypełniamy bowiem ankietę do profilu – trwa to około pięciu minut – co później zaprocentuje. Wpiszemy tam bowiem umiejętności, wykształcenie, zarobki które nas interesują, języki które znamy itd. Wówczas pod ten konkretny klucz otrzymamy oferty pracy z naszego regionu. Co więcej będzie jeszcze procentowo pokazane, jak te oferty odpowiadają moim wymogom. Z kolei rekruter będzie miał ten sam obraz sytuacji, ale ze swojej strony. Będzie bowiem widział kto w danym regionie szuka pracy, co potrafi i czego oczekuje. Tym sposobem będzie mógł do tej osoby napisać, czy zaprosić na spotkanie. Rzecz jasna kandydat nie będzie musiał odpowiedzieć.

Planujecie wprowadzić kolejne branże?

Jak na razie mamy dwie branże, o których wspomniałem, ale niedługo planujemy wprowadzić kolejne – dentystyczną i stoczniową. Staramy się skupiać na branżach, w których pracują konkretni specjaliści, gdyż ich najbardziej brakuje na rynkach pracy.

Jak oceniacie, że branża ma zapotrzebowanie na specjalistów?

Mamy pewien klucz, ponieważ to musi być branża, gdzie pracuje wielu specjalistów z różnych dziedzin. Na przykład w motorsporcie pracują komentatorzy, managerowie zespołu, specjaliści od Social Mediów, mechanicy, inżynierowie od opon itd. Naprawdę działa tutaj bardzo szerokie spektrum ludzi. Z kolei w branży stomatologicznej różnego rodzaju pomocników jest od groma.

Jaki macie model biznesowy?

Nasze strony obecnie są w stu procentach darmowe.

Na czym chcecie zarabiać w przyszłości?

Mamy sześć kroków na monetyzację tego portalu. Będą one się zmieniać wraz z rozwojem „Amployed”. Obecnie trwa jednak rozwój strony, dlatego nie chcemy jeszcze brać za to pieniędzy. Inna sprawa, że wprowadzając nawet wyróżnienie oferty, sens będzie dopiero wtedy, gdy na portalu będzie wiele ofert, a nie kilka.

Ile jest obecnie?

Kilkaset.

Kiedy planujecie wprowadzić płatne produkty?

Szacujemy, że rozwój potrwa jeszcze około trzech miesięcy.

Czym się pan zajmuje w tym projekcie?

Nad portalem pracowałem z przyjaciółmi, którzy są z branży IT. Mowa tutaj o grafikach, programistach i marketingowcach. Sam skupiałem się na programowaniu, ponieważ znam się również na tym. Głównie jednak zajmuję się sekcją motorsportu, ponieważ znam tę branże od podszewki. Wiem jakich ludzie oczekują ofert i jakie chcą dostawać zgłoszenia.

Breakdance, wyścigi, dwie firmy, programowanie. Wszystko w zaledwie wieku 20 lat. Skąd pan bierze na to wszystko czas?

Poza tym studiuję jeszcze na kierunku Inżynierii Pojazdów Bojowych i Specjalnych na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie. I tutaj muszę powiedzieć, że czasami nie chce mi się iść na wykład, ponieważ wolałbym zrobić kolejny trening lub zająć się biznesem, ale uważam, że edukacja również jest ważna. Tym bardziej że już wiele wyciągnąłem z tych studiów.

Co jest bardziej pociągające – wyścigi czy biznes?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ obie te dziedziny dostarczają mi ogromnej satysfakcji. Mam nadzieję, że nigdy nie będę zmuszony do wyboru pomiędzy sportem lub prowadzeniem działalności gospodarczej.

Rozmawiał: Bartosz Burzyński 

Fot. Robin Rogalski (prywatna galeria) 

Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński