Karolina Kawula: nie chciałam być postrzegana przez pryzmat mojego dziadka
– Kiedy chciałam dostać się na praktyki do Wisły, poprosiłam pana Kazimierza Kmiecika, żeby skontaktował mnie z Adrianem Ochalikiem, ówczesnym rzecznikiem prasowym Wisły. Dzwoniąc do Adriana, specjalnie zaaranżowałam rozmowę w taki sposób, żeby nie użyć nazwiska. Powiedziałam, że jestem studentką, która chce dołączyć do Wisły. (…) Później przyznałam, że specjalnie nie zdradziłam na początku mojego nazwiska, ponieważ nie chciałam być postrzegana przez pryzmat mojego dziadka – powiedziała w rozmowie ze Sportmarketing.pl Karolina Kawula, rzeczniczka prasowa Wisły Kraków, która jest wnuczką Władysława Kawuli, legendy Wisły.
Adrian Janiuk, Sportmarketing.pl: Wisła Kraków po dwunastu latach przerwy zagrała w europejskich pucharach. Co za tym idzie wszyscy pracownicy klubu, włącznie z tobą, mieli mnóstwo pracy. Pod kątem logistycznym było to duże wyzwanie dla ciebie i twojej ekipy pracującej na rzecz krakowskiego klubu?
Karolina Kawula (rzeczniczka prasowa Wisły Kraków): – Wisła jest klubem, który ma wielką rzeszę kibiców. W związku z tym media na co dzień interesują się Białą Gwiazdą, dlatego w naszym klubie nigdy nie jest luźniej i spokojniej. Oczywiście nie jest to element narzekania tylko stwierdzenie faktu. Jest wiele wyzwań, z którymi każdego dnia jako zespół się mierzymy. Jeśli chodzi o europejskie puchary to było to fantastyczne doświadczenie, aczkolwiek nie była to dla mnie pierwszyzna. Ponad dekadę temu miałam możliwość uczestnictwa w Lidze Europy z Wisłą, ale nie z poziomu rzecznika prasowego.
Było to zatem dawno. Dużo się przez ten czas zmieniło?
– Nie aż tak bardzo dużo, choć oczywiście można powiedzieć, że pewne nowinki się pojawiły. Jednak wszystkie wytyczne, wymogi do spełnienia mniej oddziaływały na mnie. Pracy było co nie miara, ale podchodziliśmy do tego jako coś szczególnego. W klubie wyznajemy zasadę, aby wszystkie nasze działania były wykonane na minimum 110 procent. Traktujemy to jako misję i zależy nam na tym, żeby każda strona była zadowolona – klub i ci wszyscy, którzy w danej chwili z nim współpracują. Otrzymywaliśmy sygnały od delegatów UEFA, że przygotowujemy dzień meczowy na topowym poziomie od każdej strony. Nie mam na myśli tylko obszaru medialnego, ale generalnie całą organizację – sportową, infrastrukturalną jako całe przedsięwzięcie.
Czyli wielkiego zaskoczenia nie było biorąc pod uwagę z czym przyszło się wam mierzyć?
– Muszę przyznać, że nie było sytuacji, która jakoś szczególnie nas zaskoczyła. Choć rzecz jasna bywały różne momenty, jak np. ten w Kosowie. Okazało się, że KF Llapi nie ma sali konferencyjnej, ale klub z Kosowa stanął na wysokości zadania i zaaranżował salę restauracyjną i tam odbyła się konferencja z udziałem naszego trenera i piłkarza. Bywało tak, że zderzyliśmy się z różnorodnością i poziomem futbolu w różnych krajach. Współpraca z mediami, jeśli chodzi o europejskie puchary, bardzo się zacieśniła. Wielu dziennikarzy z Polski uczestniczyło w wyjazdowym meczach Wisły. O spotkaniach u siebie już nie wspominając. Stały kontakt był niezbędny do tego, żeby dziennikarze mogli się swobodnie poruszać w danym kraju – przed meczem, jak i po jego zakończeniu.
Praca w dniu meczowym w Krakowie była łatwiejsza?
– Na pewno wyglądała inaczej. Jeśli chodzi o mecz domowy to obowiązują nas standardy ekstraklasowe, mimo że spadliśmy z PKO BP Ekstraklasy. Tak naprawdę robimy wszystko, żeby stwarzać warunki europejskie. Jeśli chodzi o pracę przy europejskich pucharach to nie byliśmy zdziwieni przygotowaniem pewnych stref, czy spełnieniem różnych wymogów, jeśli chodzi o pracę dziennikarzy, bowiem na co dzień to u nas po prostu funkcjonuje. Nowością było np. zapewnienie tłumacza posługującego się językiem klubu z danego kraju. W przypadku KF Llapi trochę dłużej to trwało, ponieważ fachowca posługującego się językiem nazwijmy to piłkarskim z Kosowa było nieco trudniej znaleźć, ale udało się to zrealizować. Wszyscy byli zadowoleni, zwłaszcza dziennikarze. Europejska przygoda dodała nam pewności siebie i wiary w to, że możemy jeszcze więcej.
Praca rzeczniczki prasowej w Wiśle Kraków wymaga dużego poświęcenia? Oczywistym jest, że to bardzo czasochłonne zajęcie.
– Bez poświęcenia ani rusz. Jest to praca siedem dni w tygodniu, która wymaga od ciebie tak naprawdę dyspozycyjności przez niemal całą dobę. Są różne sytuacje kryzysowe, które trzeba załagodzić nawet w godzinach nocnych czy wczesnoporannych. Nie podchodzę jednak do tej pracy w ten sposób. Dla mnie jest to realizacja marzeń i mogę przyznać, że praca jest moją pasją. Od gimnazjum powtarzałam moim rodzicom, że będę rzecznikiem prasowym Wisły. Taką ścieżkę sobie wymarzyłam i udało mi się to osiągnąć. Nie była to jednak droga usłana różami. Po odbytych praktykach pracowałam przez cztery lata na umowie meczowej i dopiero po powrocie z Lechii Gdańsk zostałam zatrudniona na etacie. Żebym mogła nabywać doświadczenie w Wiśle w czasie praktyk i po nich za darmo, to łączyłam pracę w restauracji ze studiami. Oczywiście „za darmo” mówię w cudzysłowie, ponieważ miałam możliwość zdobycia bezcennego doświadczenia, które pozwoliło mi dążyć do wyznaczonego celu. Dzięki temu mogę się realizować w tym zawodzie.
Praca rzecznika prasowego w Wiśle nie jest dla każdego?
– Rzeczywiście, tak właśnie jest. Ludziom może się wydawać, że jest to tylko i wyłącznie przyjemne zajęcie, bo wychodzisz jedynie na konferencję prasową. Otóż nie, jest mnóstwo spraw związanych z komunikacją zewnętrzną i wewnętrzną, a tego na co dzień nie widać. Są to sytuacje, o których nie mówi się w mediach, a które wewnętrznie musimy odpowiednio poukładać. Jako rzecznik prasowy odpowiadam także za komunikację klubu, w tym w social mediach, gdyż również współtworzę posty w mediach społecznościowych, tworzę teksty i komunikaty na stronę klubową. Do tego dochodzi zarządzanie kanałami, materiałami w naszych social mediach i odpowiedzialność za współpracę z innymi działami oraz realizację ich potrzeb. Do tego dochodzi obszar całego PR-u. Ponadto wszelkie autoryzacje, pisma, które wychodzą z klubu również przechodzą przeze mnie. Nie ma żadnego komunikatu, na który nie rzucę okiem. Chodzi o to, żeby wszystko było spójne. Jestem zaangażowana w działanie Akademii i stałą współpracę z pierwszą drużyną, ze sztabem i oczywiście z Zarządem. Oprócz działań komunikacyjnych pomagamy na co dzień zawodnikom, jeśli chodzi o adaptację do życia w Krakowie.
Piłkarze mogą liczyć na pomoc twoją i ludzi z tobą współpracujących?
– W każdej sytuacji! Wisła to duża marka, ale jesteśmy klubem rodzinnym. Często pomagamy im załatwić przyziemne sprawy. Wówczas łatwiej przychodzi im realizacja ich działań pod kątem mediów i marketingu. Mamy relacje niemal jak w rodzinie. To działa w obie strony. Dzięki temu, że im pomagamy poza klubem czują się bardziej zobligowani do tego, żeby w sposób medialny podejść do tematu. Piłkarze Wisły są bardzo świadomi tego w jakim miejscu są i wiedzą, że wymagania są duże. Nie jest to łatwe miejsce do pracy, ponieważ presja jest bardzo duża, ale trzeba sobie z tym radzić.
Sądzisz, że znalazłyby się chętne osoby, które chciałyby przejąć twoje obowiązki?
– Żartuję sobie, że ktoś, kto miałby mnie zastąpić na trzy dni, uciekłby już po kilku godzinach. Nie jest to wszystko takie łatwe. Jest mnogość działań, musisz robić kilka, jak nie kilkanaście rzeczy na raz. Przy europejskich pucharach już w ogóle był jeden wielki sajgon. Przy jednoczesnej organizacji meczów ligowych ze spotkaniami w europejskich pucharach wpadliśmy w kołowrotek działań. Doszło do tego, że w pewnym momencie do naszych bliskich mówiliśmy po angielsku zamiast po polsku, bo większość zadań tego od nas wymagała (śmiech).
Jesteś wnuczką legendarnego piłkarza Wisły – Władysława Kawuli. W związku z tym nazwisko Kawula bardziej ci pomogło czy ciążyło, gdy pojawiłaś się w klubie z Reymonta?
– Kiedy chciałam dostać się na praktyki do Wisły, poprosiłam pana Kazimierza Kmiecika, żeby skontaktował mnie z Adrianem Ochalikiem, ówczesnym rzecznikiem prasowym Wisły. Dzwoniąc do Adriana, specjalnie zaaranżowałam rozmowę w taki sposób, żeby nie użyć nazwiska. Powiedziałam, że jestem studentką, która chce dołączyć do Wisły. Dopiero na spotkaniu przedstawiłam się jak się nazywam, gdy Adrian poprosił mnie o podanie danych osobowych. Wtedy zapytał: – czy jestem z tych Kawulów? Odparłam: – ale z jakich? – Z piłkarskich. Przyznałam, że specjalnie nie zdradziłam na początku mojego nazwiska, ponieważ nie chciałam być postrzegana przez pryzmat mojego dziadka. Miałam pewne doświadczenie w tworzeniu tekstów piłkarskich, do tego z łatwością posługuje się językiem polskim, a tata przez lata zdążył wtajemniczyć mnie w futbol, dzięki czemu poznałam jego tajniki. Chciałam pokazać, że nie trafiłam tu przez przypadek, tylko mam odpowiednie predyspozycje do tego, aby się rozwijać i realizować w tej branży.
Piłką nożną interesowałaś się od zawsze?
– Od kiedy pamiętam. Futbol w moim życiu był obecny od zawsze. Mój tata, gdy miałam pięć lat oglądał ze mną mecze. Analizował je i opowiadał mi o tym jak dany zawodnik w określonej sytuacji powinien się zachować. Miłość do piłki przekazał mi tata oraz dziadek. Do dwunastego roku życia nie byłam jednak świadoma jak wielkim piłkarzem był mój dziadek.
Z czego to wynikało?
– W naszej rodzinie nie wynoszono go na piedestał. Nie chwalono się tym co osiągnął. Oczywiście wiedziałam, że w przeszłości był piłkarzem Wisły, ale szczegółów nie znałam. Wraz z rozwojem Internetu zgłębiałam wiedzę i dowiedziałam się jakiej klasy był zawodnikiem. Wtedy dopytywałam rodziców o dziadka Władysława. Jego kult w rodzinie nie był oczywisty. Był bardzo skromnym człowiekiem. Mój tata także grał w piłkę, ale nie występował na najwyższym poziomie, ponieważ nie miał predyspozycji psychologicznych do tego, żeby sprawdzić się wyżej. Uważam, że ja to mam, ponieważ nie przejmuję się presję i brnę do przodu pokonując kolejne przeszkody. Mnie presja motywuje, a nie demotywuje.
Kto jest twoim piłkarskim idolem?
– Arkadiusz Głowacki. Co ciekawe, Arek przypominał stylem gry mojego dziadka. Gdy opowiadano mi jak na boisku prezentował się dziadek, miałam przed oczami „Głowę”. Gdy patrzyłam na jego grę wtedy wizualizowałam sobie mojego dziadka na murawie. Wedle opowieści różnych ludzi Głowacki i dziadek Władek prezentowali taki sam styl gry jako obrońcy. Dodatkowo obaj pełnili przez lata rolę kapitana, co było dla mnie kolejnym wspólnym elementem. Cieszę się, że mogłam osobiście poznać Arka i pracować z nim – to kolejne ze spełnionych marzeń.