26.03.2011 14:20

Piłkarskie kluby na giełdzie

Sport już dawno stał się dochodowym biznesem. Naturalną koleją rzeczy było zatem, że kluby zaczęły pojawiać się na giełdach. Ale nie wszystkie.

Piłkarskie kluby na giełdzie

Kluby piłkarskie stały się już dawno lepiej lub gorzej zarabiającymi przedsiębiorstwami. Te najlepsze oczywiście mogą liczyć na giełdowe notowania na rynkach akcji i w konsekwencji na wykupywanie ich udziałów przez prywatne firmy i samych kibiców. Są jednak i takie, które świadomie z  tego rezygnują.

Początek tradycyjnie dała Anglia

Ruch giełdowy rozpoczął się w Anglii w latach 90. Najpierw na parkietach giełdowych notowano akcje takich klubów, jak Manchester United, Chelsea Londyn, Leeds United i FC Liverpool. Centrum brytyjskiego biznesu, czyli Londyńskie City, na początku z dużą rezerwą odnosiło się do tych papierów, gdyż marketing sportowy nie był jeszcze tak rozwinięty, a i same kluby dopiero rozpoczynały swoje wielkie kampanie reklamowe i biznesowe. Oprócz świetnie sprzedających się karnetów na cały sezon i nieźle opłacanymi występami w europejskich pucharach, trudno było dostrzec kolejne ogromne źródła dochodu. Później pojawiła się dopiero złotodajna Liga Mistrzów, a za nią przyszli inni sponsorzy, reklamodawcy, telewizje i komercyjne turnieje towarzyskie oraz tournee zagraniczne.

Jednak zanim się pojawiły te źródła dochodu, pierwsi inwestorzy stracili sporo pieniędzy kupując akcje wspomnianych klubów. Na przykład posiadacze walorów Aston Vilii kupili je po 11 funtów za udział, następnie skoczyły do prawie 12 funtów, by gwałtownie spaść do ceny 1 funta i 2,5 pensa! To był prawdziwy krach! Podobny los spotkał posiadaczy akcji Leeds, który po fantastycznych występach w Pucharze Europy w sezonie 1999/2000, przeinwestował w drużynę, kupując takie gwiazdy jak Rio Ferdinand i Alan Smith. Po czym stacja BskyB obcięła fundusze za transmisje, w lidze Leeds grało słabo i stanęło na krawędzi bankructwa.

Obecnie na rynku znajduje się ponad 20 angielskich klubów, z tych znanych i zasłużonych dla brytyjskiego futbolu są m.in. Manchester City, Nottingham Forrest, Tottenham Hotspur, West Bromwich Albion, a z mniej znanych np. Millwall, Watford Bradford, Preston.

Hossa z rosyjskim lwem w tle

Ci, którzy zachowali zimną krew i nie sprzedali akcji Chelsea, mogli po kilku latach czuć się wygranymi. Wejście do klubu multimilionera, Romana Abramowicza (kupił akcje klubu za 223 miliony dolarów) spowodowało znaczny wzrost wartości akcji The Blues. Do tego przyszły sukcesy na angielskiej i międzynarodowej arenie, co ponownie spowodowało hossę na rynku akcji Chelsea. Kibice i właściciele papierów tego klubu byli zachwyceni.

Mniej powodów do radości mieli kibice Manchesteru United. Pomimo tego, że wyniki sportowe klubu były znakomite. Chociaż tam również pojawił się nowy właściciel, amerykański biznesmen Malcom Glazer, to jednak nie przełożyło się to na wzrost cen akcji, ani na przychylność ze strony inwestorów. Ceny papierów MU spadły, klub ratował się transferami (m.in. odejście Ronaldo do Realu, Teveza do Manchesteru City), podniesieniem cen biletów i obniżeniem zarobków nowych nabytków w zespole. Amerykanin nie jest popularny wśród kibiców, a także sponsorów.

Nowoczesny model Arsenalu

Arsenal Holdings Plc jest firmą od kilku lat notowaną na londyńskiej giełdzie. Władze The Gunners postawiły jednak na nową jakość biznesu i szacowania wartości klubu. Na cenę wartości posiadaczy akcji składa się kilka ważnych czynników. Przede wszystkim wartość zespołu i jego kontraktów reklamowych. Ale także inwestycje klubu w infrastrukturę stadionową i poza stadionową. Dla przykładu na Emirates Stadium zostały zbudowane specjalne loże dla zamożnych biznesmenów-kibiców, a w okolicy przy Highbury Square i Quuensland rote, powstały ekskluzywne osiedla apartamentów, których właścicielem administratorem jest klub. Poza tym, jest on postrzegany jako jeden z niewielu, który inwestuje w młodych piłkarzy, łączy się z nimi długoletnimi kontraktami, co gwarantuje stabilność składu i perspektywę sportowych sukcesów.

Tymczasem po znakomitym okresie w latach 2008-2009, w 2010 papiery The Gunners straciły na wartości, a dług klubu wzrósł. Były to jednak spodziewane spadki, gdyż inwestycje jakie poczynił właściciel klubu, związane z wybudowaniem nowego stadionu oraz całej infrastruktury dookoła, musiały pociągnąć za sobą duże odsetki od kredytu.

27 procent akcji Arsenalu ma jeden z najbogatszych Rosjan, wywodzący się z Uzbekistanu, król rosyjskiego przemysłu metalowego Alisher Usmanov. Po tym, jak Rosja otrzymała organizację Igrzysk Olimpijskich w Soczi, a następnie organizację piłkarskiego mundialu, akcje jego firmy skoczyły gwałtownie do góry. Usmanov zamierza dokupić jeszcze akcje klubu z północnego Londynu i stać się większościowym udziałowcem.

Szkoci nie chcą być gorsi

Znani z oszczędności i sprawnego zarządzania finansami Szkoci, również zaryzykowali i wprowadzili na giełdę swoje kluby. Już w 1998 roku zadebiutował na londyńskim parkiecie Glasgow Rangers, a w jego ślady poszły niebawem Celtic Glasgow, Aberdeen, Hearts of Middlotonian.

W Szkocji sprawa jest o tyle korzystniejsza, że wspomniane kluby z Glasgow mają ogromne wsparcie w swoich kibicach i lokalnych biznesmenach. Rywalizacja trwa tam nieustannie, a zespoły – pomimo braku spektakularnych sukcesów – w ostatnich latach wciąż notują wzrost popularności w tym kraju, należącym do Zjednoczonego Królestwa. Natomiast Aberdeen i Hearts miały swój dobry czas w latach 2003-2007, kiedy to zmieniały właścicieli i były odpowiednie dokapitalizowane. Od trzech lat walory tych klubów nie są notowane.

Borussia pionierem w Niemczech

Inaczej wygląda sprawa u naszych zachodnich sąsiadów. Tam po raz pierwszy na frankfurckiej giełdzie pojawiły się papiery wartościowe spółki Borussia Dortmund GmbH & Co. KGaA. Na początku wieku Borussia stała się pierwszym klubem Bundesligi, który zadebiutował na niemieckim rynku papierów wartościowych. Klub właśnie wtedy zdobył swój trzeci tytuł mistrzowski, słynną srebrną tarczę, wyprzedzając rzutem na taśmę Bayer Leverkusen.

Jednak następnie przyszły ciężkie dni. Najpierw porażka w finale Pucharu UEFA z Feyenoordem Rotterdam, następnie nieudana próba awansu do Champions League (porażka po karnych z FC Brugge) i nad klubem zapanowało widmo krachu. Ratowano się sprzedażą najlepszych zawodników i terenów, na których znajduje się słynny stadion Westfalenstadion, nazwany niemieckim kotłem czarownic. Zredukowano także o 20% zarobki zawodników. Do dzisiaj mimo, że klub lideruje w niemieckiej Bundeslidze, akcje Borussii, które kosztowały po emisji 11 euro, nie odzyskały swojej ceny, do której jeszcze bardzo dużo im brakuje.

Najpotężniejszy finansowo a jednocześnie najbardziej utytułowany klub Bundesligi monachijski Bayern już dawno mógłby wejść na giełdę, jednak w jego przypadku nie jest to potrzebne. Spółka FC Bayern München AG, gdzie skrót AG – Aktiengesellschaft – oznacza prestiżowe towarzystwo akcjonariuszy tego klubu, aż w 81% należy do klubu, 9 procent posiadają kibice monachijczyków, a reszta jest podzielona pomiędzy producenta strojów, firmę Adidas i głównego sponsora klubu, którym jest koncern samochodowy Audi.

Bogata Rosja giełdy nie potrzebuje

Wschodzące od połowy lat 90 rynki rosyjskie niezbyt chętnie patrzyły na inwestycje sportowe. Dopiero przed przełomem wieków zrozumiano, że sport jest doskonałym nośnikiem reklamowym, szczególnie w dyscyplinach, które bardzo interesowały Rosjan. Piłka nożna, hokej i sporty zimowe są tam najbardziej popularne do dzisiaj.

Budżety klubów z Moskwy i z Petersburga wzrastały błyskawicznie. Budżet najbogatszego Zenitu St. Petersburg wynosi ponad 100 milionów dolarów. Sponsorowany przez Gazprom klub zdecydowanie wyprzedza innych konkurentów. Spartak Moskwa dysponuje budżetem 65 milionów dolarów, a Dynamo Moskwa – 63 milionów. Za każdym klubem stoi gigant z przemysłu paliw, energii bądź surowców. Ostatnio jednak kryzys na rynku rosyjskim zmusił sponsorów do ograniczenia wydatków na kluby.

Mimo, że oligarchowie rosyjskiego biznesu zdecydowali się na duże finansowe wsparcie tamtejszych klubów, to akcje tych drużyn nie są dla nich wartościowe. Nikt nawet nie namawia właścicieli znanych marek piłkarskich, żeby wprowadzać je na giełdę. Same kluby też są zadowolone z roli pijawek, które przyczepionych do cielska takich gigantów jak np. Gazprom i Lukoil, nie muszą się wiele martwić o swoją przyszłość i dbać o ewentualne wyniki spółki, dodatkowe emisje akcji i dywidendy.

Stara Dama dobrze się trzyma

Najlepszym przykładem dobrego wejścia giełdę był udany debiut na mediolańskim parkiecie akcji Juventusu Turyn. Klub bardzo rozsądnie ustawił swoje finanse, znacznie zmniejszając wydatki na funkcjonowanie zespołu w stosunku do swoich rywali z serie A – mediolańskich zespołów Interu i Milanu, a także rzymskich Lazio i Romy. Przyniosło to wzrost wartości akcji klubu w ostatnim pięcioleciu.

Juventus ma również inny, ogromny atut, w postaci zadeklarowanych 17 milionów kibiców na całym świecie. To jeden z najlepszych wyników wśród piłkarskich klubów. Podobnymi wynikami mogą pochwalić się jeszcze tylko FC Barcelona, Liverpool i Ajax. Taka siła nabywcza dla papierów wartościowych robi wrażenie. Wystarczy, że 10 procent z nich zainteresuje się akcjami, a kupi je niecałe 4, by już zrobiła się ogromna kwota. Klub i tak zręcznie wykorzystał rzesze fanów na całym świecie i z pomocą nowoczesnych technologii zarabia już spore pieniądze na usługach WAP i SMS.

Roberto Bettega, były znakomity napastnik Starej Damy, potwierdza, że klub jest w świetnej kondycji finansowej. Co ciekawe nawet kiepskie wyniki zespołu w tym sezonie nie wstrząsnęły jego papierami. Drużyna odpadła w z Ligi Europejskiej, jest dopiero 7. w Serie A. Martwią się kibice, ale zupełnie nie przejmują się tym posiadacze akcji. Stabilnie finansowy „Juve” czeka teraz tylko na lepsze wyniki drużyny.

Lyon inwestuje w infrastrukturę

Na paryskiej giełdzie pierwszy zadebiutował Olympique Lyon. Jest notowany na niej od lutego 2007 roku. Klub spodziewał się doinwestowania i zysków w granicach 100 milionów euro, dzięki inwestycjom w nowe tereny wokół stadionu, na których zamierzano zbudować nowe boiska dla adeptów futbolu, a także park rozrywki i sportu. Pod budowę przeznaczono prawie 70 hektarów terenu, które klub wcześniej już kupił od miasta i może nimi rozporządzać. Do tego OL planuje przebudowę stadionu, tak, aby stał się on bardziej nowoczesny i mógł generować większe zyski z meczów oraz innych imprez masowych.

Na koniec 2010 roku akcje klubu zanotowały nieznaczny wzrost w stosunku do roku 2009. Wyniósł on lekko ponad 7%. Perspektywy na następny rok są jednak znacznie lepsze. Klub wspierają finansowo potężne korporacje finansowe; Credit Agricole Corporate & Investment Bank i Lazard-Natixis.

Tymczasem w Hiszpanii brakuje większego zainteresowania ruchami giełdowymi. Kibice Realu Madryt są udziałowcami tego klubu I jednocześnie jego nominalnymi właścicielami. Jest ich 55 tysięcy, ale chętnych nie brakuje i władze klubu zastanawiają się nad zwiększeniem puli dla nowych członków. Mimo, że Królewskich uważa się za najbogatszy klub świata, to głównie dzieje się tak ze względu na kolosalne zarobki piłkarzy i potężne wsparcie sponsorów. Brakuje wciąż wyników sportowych (regularne porażki w wyścigu o tytuł mistrza kraju z Barceloną i przegrane w europejskich pucharach), a bez nich trudno myśleć o udanym debiucie na rynku papierów wartościowych.

Niebieski Ruch na giełdzie

Jako pierwsze na polską giełdę zostały wprowadzone akcje piłkarskiego klubu Ruch Chorzów. Podczas swojego debiutu na parkiecie New Connect w grudniu 2008 roku od razu zanotowały wzrost aż o 35,29 procent i osiągnęły cenę 2,3 złotego. Przed debiutem Ruch Chorzów podwyższył kapitał zakładowy emitując w ramach subskrypcji prywatnej 1 712 500 akcji serii G oraz 1 064 516 akcji serii H. Emisję akcji serii G objęło dwóch dotychczasowych akcjonariuszy, a akcje serii H zostały objęte przez 14 inwestorów.

Większościowym udziałowcem w klubie jest Mariusz Klimek, właściciel firmy odzieżowej Reporter. Drugim pod względem wielkości jest Dariusz Smagrowicz, wiceprezes i jeden z głównych akcjonariuszy giełdowego Pronoksu, a trzecim – Mariusz Śrutwa, legenda chorzowskiej piłki.

Według prezes klubu, Katarzyny Sobstyl, wejście na giełdę miało pomóc klubowi w dalszym promowaniu silnej marki i wzmacnianie finansów klubu przez różne działania komercyjne. Zaliczyła do nich wpływy z biletów, sprzedaż klubowych gadżetów i praw do transmisji. To akurat nic nowego. Ale pani prezes miała coś w zanadrzu, stwierdzając, że za kilka lat widzi klub jako przedsiębiorstwo działające nie tylko w branży sportowej, ale także w szeroko rozumianej rozrywkowo-medialnej.

Analitycy giełdowi mają jednak wątpliwości, czy Ruch może osiągnąć sukces, ponieważ dysponuje on skromnym budżetem (w granicach 10 milionów złotych), a takie drużyny, jak Legia, Wisła czy Lech mają do dyspozycji niemal cztery razy większą sumę. Na wyniki spółki duży wpływ mają jej wyniki sportowe, a tych popularnym „Niebieskim” na razie brakuje. Ostatnio akcje spółki zwyżkowały, po tym jak Ruch sprzedał do Polonii Warszawa napastnika Artura Sobiecha i obrońcę Macieja Sadloka.

Za klubem stoi piękna tradycja i liczne grono sympatyków, ale również kibice o kiepskiej reputacji. Według analityków giełdy, dopóki klub nie upora się z problemem chuliganów, nie zyska szerokiego poparcia ze strony ludzi biznesu, którzy nie będą chcieli, by ich firmy kojarzyły się z przemocą.

To wciąż dziewiczy teren

Wydaje się, że inwestowanie w notowane na giełdzie spółki piłkarskie jest wciąż ryzykownym interesem. Nieprzewidywalność i brak stabilizacji w wielu klubach nie pozwala im zaistnieć na parkietach. Te, które się tam znalazły i zdołały umocnić swoją pozycję, nie osiągnęły wielkich wyników.

Najlepszym przykładem jest rok 2007. Wtedy to branżowy indeks Stoxx Football, w skład którego wchodzi 27 spółek zarządzających europejskimi klubami piłkarskimi, zyskał ponad 9 procent. Uwzględniając, że był to szczyt hossy na świecie, trzeba przyznać, że nie wygląda to imponująco.

Być może w momencie, gdy rynek nasyci się tradycyjnymi spółkami i minie boom na firmy z sektora IT, inwestorzy spojrzą przychylniejszym okiem w kierunku klubów piłkarskich. Na razie parkiet giełdowy jest wciąż dziewiczym terenem dla klubów.

Udostępnij
Redakcja Sport Marketing

Redakcja Sport Marketing