26.01.2011 20:51

Komentatorzy telewizyjni: Co słyszymy, a co widzimy?

Czasem oglądając dane wydarzenie sportowe, trudno się pogodzić nie tylko z jego poziomem, ale również z jakością komentarza.

Komentatorzy telewizyjni: Co słyszymy, a co widzimy?

\"\"
Warto się zastanowić i przedstawić, co oferuje nam dana stacja telewizyjna, jak inwestuje w swoje twarze i głosy. To ma duży wpływ na to, kto reklamuje się przed danymi zawodami i jaką one zdobywają popularność wśród widzów.

Tomaszewski, Ciszewski i Rzeszot

Pierwszymi rozpoznawalnymi twarzami polskiej telewizji byli w latach siedemdziesiątych Bohdan Tomaszewski, relacjonujący zmagania na trasach wyścigów kolarskich, z tenisowych kortów i z lekkoatletycznych stadionów, następnie Jan Ciszewski, komentujący piłkę nożną i żużel oraz Stefan Rzeszot, specjalista od hokeja na lodzie. Dwaj ostatni już dawno od nas odeszli, a Bohdan Tomaszewski wciąż jest z nami i jeszcze potrafi umiejętnie ocenić niejedno sportowe wydarzenie. Kto ich dzisiaj stara się zastąpić?

Najdłużej w zawodzie pracuje obecnie komentator Bohdan Chruścicki, z polskiej edycji Eurosportu. Zaczynał jeszcze w latach 70. I chociaż w wymienionej stacji komentatorzy są zdecydowanie na najwyższym poziomie wiedzy, to Chruścicki mimo sporych wiadomości, jest jednak jednym z najsłabszych ogniw. Bardzo często myli zawodników na trasach narciarskich, nie znając tych, którzy dopiero na nie wchodzą, a już są silni. Popełnia również niewybaczalny grzech wyrokowania wyników lub rywalizacji z góry. Do tego często się myli. Żaden widz tego nie lubi, gdyż sam chce ocenić prawdopodobieństwo zakończenia rywalizacji dwóch zawodników lub zawodniczek. Wspomaga go na szczęście Marek Rudziński, który często koryguje błędy starszego kolegi. Rudziński ponadto dysponuje chyba jednym z najbardziej rażących głosów wśród komentatorów i potrafi mówić nieustannie przez kilkanaście minut, co czasem zaczyna przeszkadzać. Do tego doskonale czuje lekką atletykę, gdzie przecież zabłysnął jako zdolny komentator telewizyjny.

Podobny grzech, jaki popełnia Chruścicki, obciąża komentarz szefa stacji Witodla Domańskiego. Szczególnie często zabiera się za to w tenisie, na którym zna się przeciętnie. Mówienie, że ten punkt wygrał zawodnik X zanim piłka spadnie na kort lub tenisista znalazł się w trudnej sytuacji, jest nadużyciem i dyskredytowaniem umiejętności walczącego zawodnika. Natomiast z przyjemnością słucha się jego komentarza do zawodów w narciarstwie alpejskim. Widać dużą wiedzę odnośnie tras, startujących zawodników, ich umiejętności w poszczególnych konkurencjach. W tej dyscyplinie czuje się bardzo dobrze. Bardzo dobrym fachowcem od narciarstwa alpejskiego jest były zawodnik Marcin Szafrański. Znakomicie potrafi ocenić umiejętności zawodniczek i zawodników, orientuje się w trudnościach trasy.

Sidor i Strączy – fachowo i zmysłowo

Tenis znakomicie komentuje Lech Sidor. Świetnie czyta grę, umie oceniać umiejętności taktyczne, wytknąć błędy techniczne. Bardzo szybko przyćmił Karola Stopę, który umie ciekawie opowiadać i stara się prezentować bogaty zasób słów i określeń, a także trudno nie doszukać się pewnych zwrotów i chwytów werbalnych, które stosował legendarny Bohdan Tomaszewski. Przez to jego komentarz jest czasem mało dynamiczny i wręcz melancholijny.

Za to ogromnym atutem estetycznym i ekspresyjnym jest głos Katarzyny Strączy. Oprócz tego, że zna się na tenisie, była kiedyś zawodniczką, ma niesamowicie ogniskujący uwagę głos. Bardzo kobiecy i niesamowicie dźwięczny. Kiedy jest w studiu razem z Lechem z Sidorem, wówczas tworzą najbardziej fachową i ekspresyjną parę komentatorów w polskiej telewizji.

Trzeba docenić też fachowość i znakomite wyczucie, jakim dysponują komentujący snooker Przemysław Kruk i Rafał Jewtuch. To nie jest łatwa dyscyplina do relacjonowania. Kameralne sale, ścisłe przepisy, rzadkie wybuchy entuzjazmu wśród publiczności i graczy. Wtedy warto się skupić na detalach i zawiłościach tej gry. To świetnie robią dwaj komentatorzy, z których jeden, Przemysław Kruk jest zawodowym snookerzystą, jednym z najlepszych w Polsce. Na forach internetowych opinie ludzi oglądających snooker są często zbliżone do siebie. Piszą, że… często odpoczywają patrząc na rywalizację przy stole, wzrok im się nie męczy, a dodatkowo dobrze dobrany komentarz coraz bardziej wciąga ich w tą wciąż mało znaną w Polsce dyscyplinę sportową. Obaj panowie w lot potrafią policzyć punkty, jakie potrzebuje zdobyć zawodnik będący przy stole, żeby jego partner musiał postawić snookera. A to nawet dla ludzi oglądających długo tę dyscyplinę, nie jest łatwym zadaniem.

Królowie biathlonu i kolarstwa

Jednak zdecydowanie najbardziej barwną parę tworzą specjaliści od biathlonu i kolarstwa szosowego: Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski. Obaj potrafią zainteresować nawet kompletnie nie zorientowanego widza dyscypliną, którą komentują. Podczas zawodów nie skupiają się tylko na tym, co jest na ekranie, ale wychodzą poza te wydarzenia, przytaczając ciekawe wydarzenia i anegdoty, związane z zawodnikami i zawodniczkami. Poza tym są bardzo kompetentni zarówno w biathlonie jak i w kolarstwie.

Tomasz Jaroński szczególnie zaimponował, kiedy sensacyjne złoto olimpijskie w Vancouver zdobywała Anastasia Kuzmina ze Słowacji. Wiadomo, że to Rosjanka, która będąc w konflikcie z trenerami kadry, wyszła za Słowaka i wybrała starty dla tego kraju. Wówczas Krzysztof Wyrzykowski spytał rezolutnie: – Jak myślisz Tomku, czy Rosjanie cieszą się z medalu Kuzminy? Odpowiedź nasuwała się sama, są raczej wściekli. Jednak Jaroński szybko sięgnął do swojej wiedzy i przytomnie odparł: – Na pewno się cieszy Anton Szipulin, jej rodzony brat. Bo wcześniej Kuzmina nazywała się Szipulina. Któż z dziennikarzy publicznej łącznie z Magdaleną Grzywą mógłby to wiedzieć?!

Krzysztof Wyrzykowski to w ogóle człowiek bardzo z biathlonem związany, był jednym z członków francuskiej federacji w tej dyscyplinie sportu. Obaj panowie potrafią żartować, czasem z siebie samych, ale nie obrażają się niemal nigdy. Znajdą czas dla kibiców z całej Polski, którzy do nich piszą i serdecznie ich pozdrawiają. Czasem wychodzi z nich trochę styl loży szyderców, ale najczęściej nie jest to złośliwość, ale sytuacja w jakiej znajdzie się sportowiec.

Potrafią zawsze informować na żywo o rezultatach Polaków, chociaż komputer nie pokazuje ich, a przecież nie każdy widz korzysta dodatkowo z internetu. Komentując wyścigi kolarskie, świetnie orientują się w historii wyścigów, w tym, z czego słyną miasta i regiony przez które przejeżdżają kolarze. Dlatego oglądając taką relację, widz dowiaduje się nie tylko kto ucieka z peletonu, ale otrzymuje sporą porcję innej wiedzy.

W Eurosporcie ciekawie komentują także Sylwester Sikora (pływanie) oraz Marek Szewczyk, który skupił się na jeździectwie i łyżwiarstwie figurowym, co dało dość dobry skutek, bo stał się już doświadczonym komentatorem, nie popełniającym tylu błędów, co przydarzało mu się wcześniej bardzo często. Jest również zdolny Igor Błahut, który zastępuje w sportach zimowych Chruścickiego i Rudnickiego.

Marni showmeni w telewizji publicznej

Inaczej wygląda zespół telewizji publicznej. Tam bardzo ważna jest prezencja, wzniosłe słowa i kwieciste określenia, a także pieszczenie naszych sportowców, niezależnie od wyniku. Jak dziś nie jest dobrze (ale nigdy źle) to jutro będzie na pewno lepiej. TVP1 i TVP2 próbują narzucić widzowi obraz polskiego sportu. Wystarczy, że zespół zdobędzie trofea na mistrzostwach świata lub Europy (patrz dokonania siatkarzy i piłkarzy ręcznych), a już otrzymuje kredyt zaufania na kilka lat. To jest telewizyjny marketing, przekonajmy najpierw widzów, że jesteśmy potęgą w sporcie. Później wzrośnie oglądalność, ludzie zaczną o tym mówić i przyjdzie więcej sponsorów.

Niestety, ekipa dziennikarska tej stacji ma często małą wiedzę o dyscyplinie, ale duże skłonności do robienia wspaniałego show w ich mniemaniu oczywiście. Żaden ze złotoustych komentatorów publicznej, szczególnie Maciej Kurzajewski, Piotr Dębowski, nie byliby w stanie powiedzieć, tak jak zrobił to Tomasz Jaroński, kiedy biathlonistka Agnieszka Cyl, mając szansę na świetny wynik w biegu na 15 kilometrów w Pucharze Świata, spudłowała trzy razy na ostatnim strzelaniu. Jaroński przyznał, że chciałoby się czymś rzucić z wściekłości, a później dywagował, a może Państwo już też czymś rzucili?

Adam Małysz pociągnął całe polskie skoki, a do tego jeszcze dał etat kilku dziennikarzom-trubadurom z TVP, którzy biegają pod skoczniami całego świata, robiąc głupawe rozmówki. Stworzyła się taka wesoła gromadka dziennikarsky, żyjących na koszt płacących abonament. Przykładem takiej niekompetencji jest reporter Bartosz Heller. Zapytał on tak polskiego skoczka Krzysztofa Miętusa podczas PŚ w Zakopanem: – Czuł pan ten wiatr pod narty? Odpowiedź: – Nie, nie czułem, a ile miałem tego wiatru? Na co pytający: – Nie wiem…

Natomiast czołobitne rozmowy, jakie prowadzi nadredaktor wesołej gromadki Kurzajewski z prezesem Polskiego Związku Apoloniuszem Tajnerem, już nawet nie budzą irytacji, ale uśmiech politowania. Kurzajewski wyróżniał się do tej pory szczególnie różnego rodzaju czapkami na tle skoczni. Z fryzurami jest już słabiej, bo czasem po prostu się pomyli i zafunduje sobie taką sprzed 10 lat…

Jeszcze gorzej jest w dyscyplinach, które z powodu ostatnich sukcesów polskich sportowców, trzeba było na antenę TVP wprowadzić. Mowa tutaj przede wszystkim o biegach narciarskich i biathlonie. Pan Mark Jóźwik, naprawdę znający się na lekkiej atletyce, stwierdził, że w biegach narciarskich wcale nie będzie gorszy, niż ekspert od ścigania się po bieżni. Jednak zarzyna swym komentarzem cały ten sport, wygadując niesamowite głupstwa, wykazując wielki brak wiedzy, myląc zawodników i zawodniczki. Tak to jest, jeśli skupia się uwagę tylko na Justynie Kowalczyk i najbliżej biegnących rywalkach.

Mniej aktywny w komentarzu jest Piotr Sobczyński, kompletnie nie radzący sobie z biathlonem, ale czasem w sukurs przychodzi mu była zawodniczka Magdalena Grzywa. Ona jednak i tak zbyt często myli nazwiska i miejsca zawodników, a zbyt mało zwraca uwagę na techniczne detale tego sportu, które są w nim bardzo ważne.

Z zasłużonych komentatorów bardzo dobrze trzyma się Włodzimierz Szaranowicz. Nie brakuje mu potknięć językowych lub pomyłek, ale jest dziennikarzem mającym wysoki poziom kultury osobistej, umiejącym rozmawiać ze sportowcami, a także potrafiącym celnie skomentować dane wydarzenie. Dariusz Szpakowski z wiekiem popełnia coraz mniej błędów, rzadziej opowiada o rzeczach nie związanych z meczem. Na piłce nożnej, mimo szeregu lat spędzonych w kabinie komentatora, nadal się nie zna, ale widzowie się już do niego przyzwyczaili, a w zestawieniu z innymi, młodymi partaczami i tak wypada całkiem nieźle.

Przyzwoicie wypada również Tomasz Swędrowski zajmujący się siatkówką, chociaż często ma nieocenione wsparcie ze strony byłego siatkarza Wojciecha Drzyzgi.

Ostatnio telewizja publiczna przechwyciła od Polsatu mecze polskiej reprezentacji w piłce ręcznej. Akurat wtedy, kiedy koniunktura na chłopaków Wenty się skończyła. Potwierdziły to mistrzostwa świata w Szwecji, po których niektórzy fani szczypiorniaka mają serdecznie dość. Oliwy do ognia dolał jeszcze komentator Piotr Dębowski vel Piotr Wielka Szkoda, który zamiast zganić Polaków za prymitywny i archaiczny sposób rozgrywania piłki w ataku, po każdej niewykorzystanej sytuacji powtarzał jak zepsuty gramofon: – Proszę państwa wielka szkoda.

Strategia telewizji publicznej tym różni się od stacji Eurosport, że najważniejsze są występy polskich gwiazd. Jeśli one zawodzą, prowadzący mają niewiele do zaoferowania. W Eurosporcie wszystkich traktuje się równo, oczywiście cieszą się tam z dobrych wyników Polaków.

Polsat stawia na siatkówkę i Formułę 1

Telewizja Polsat zawsze kojarzyła się widzom z wygranymi i sprzątniętymi sprzed nosa Telewizji Publicznej atrakcyjnymi imprezami sportowymi. Tak było często z mistrzostwami świata w piłce nożnej, w piłce ręcznej, w siatkówce. Polsat wyczuł też koniunkturę na Formułę 1, ale lata świetności tej dyscypliny już trochę mijają.

Sportem numer jeden jest zdecydowanie siatkówka. Ale na pewno komentujący ją dziennikarze nie są numerami ani jeden ani dwa ani nawet pięć w tej stacji. Całe trio Przemysław Iwańczyk, Marek Magiera i Jerzy Mielewski to po prostu grzeczni chłopcy, pozujący trochę na fachowców, ale często sprowadzani na ziemię przez  zapraszanych do studia ekspertów.

Gwiazdą stacji jest wedle jej samej Mateusz Borek, a sekunduje mu były naczelny Przeglądu Sportowego – Roman Kołtoń. Tak jak Maria Czubaszek wolała Krzysztofa Ibisza kiedy był starszy, tak i ja wolałem dawnego Kołtonia. Skupionego, refleksyjnego i z dużą wiedzą na temat Bundesligi. Dzisiaj jest już niestety trochę showmanem, zbliżającym się do wyczynów Borka. Ani jeden, ani drugi ekspertami od futbolu nie są, mają natomiast świetny kontakt z piłkarzami, trenerami i wiele wiedzą z pierwszej ręki. Potrafią to świetnie wykorzystać w relacjach z meczów i widz ma wrażenie, że słucha komentarza wyjątkowych fachowców. Prawdę mówiąc, piłka nożna to bardzo prosty sport do relacjonowania.

Tajemnicze zniknięcie Sokoła

Bardzo ciekawie i w dość przejrzysty sposób relacjonowali wyścigi Grand Prix Formuły 1 Andrzej Borowczyk i Mikołaj Sokół. Co rzadko się zdarza, to właśnie Sokół, człowiek drugiego planu, potrafił znakomicie uzupełniać komentarz Borowczyka, a nawet przebijał go celnością uwag i szybkością reakcji. Świetnie czytał wyścig i odpowiednio reagował na wydarzenia. Niespodziewanie jednak zniknął ze studia Formuły 1 i zastąpił go Maurycy Kochański, który nawet jeździł jako kierowca wyścigowy, ale raczej nim pozostał, niż stał się komentatorem. Prowadzący studio Włodzimierz Zientarski zdecydowanie przesadza ze swoją emfazą względem doniosłości wydarzenia, jakim są zawody Grand Prix i generalnie nie potrafi stworzyć ciekawej i dowcipnej atmosfery.

W Polsacie rewelacyjnie komentuje walki pięściarskie Janusz Pindera. Stara się wystrzegać wszystkich banałów i do tego ma zdolność takiej trzeźwej, rzeczowej oceny sytuacji. Potrafi stworzyć atmosferę widowiska, co w takim sporcie jak boks, nie jest łatwe. Wielu sympatyków boksu ogląda nawet mniej atrakcyjne pojedynki ze względu na komentarz
Pindery. Ostatnim z wielkich komentatorów tego sportu był Jerzy Zmarzlik, a przecież to było niemal ćwierć wieku temu.

Canal+ trzyma się mocno

Komentatorzy Canal+ od kilku lat trzymają się mocno, bo przez pierwsze 5-6 lat zdobywali zaufanie widzów. Komercyjna stacja dobrze płaci i wymaga w zespole profesjonalnych dziennikarzy. Nie wszyscy nimi są i niektóre etaty lotnych reporterów z boisk ekstraklasy budzą wątpliwości. Na pewno postępy zrobili Cezary Olbrycht, Rafał Dębiński i Marcin Rosłoń, ale już inni bądź się zatrzymali lub plotą często trzy po trzy.

Biletami wizytowymi tej stacji są jednak nadal Tomasz Smokowski (na zdjęciu) i Andrzej Twarowski. Wizualnie niemal się nie zmienili. Mogą liczyć na silne wsparcie Jacka Laskowskiego, Rafała Nahornego a w relacjach z zawodów żużlowych nieźle się czuje Daria Kabała-Malarz.

Komentatorzy zajmujący się ligami zachodnimi są świetnie zorientowani w swoim terenie. Zdecydowanie brylują Andrzej Twarowski z Rafałem Nahornym. Oboje tak wrośli w futbol angielski, że jeśli ten pierwszy musi komentować polską ligę to wypada zdecydowanie słabiej. Warto wspomnieć o Grzegorzu Milko, który oprócz dużej wiedzy na temat ligi włoskiej, posiada mniejszą w kwestii speedwaya.

Strategia Canal+ jest dość czytelna. Pokazać profesjonalnie futbol w Polsce i zagranicą. Dopieścić swój pomysł czyli Grand Prix na żużlu (wykupione prawa do transmisji do 2017 roku) i pokazywać go w jak najlepszej formule. Na razie się to im bardzo dobrze udaje.

Udostępnij
Redakcja Sport Marketing

Redakcja Sport Marketing