24.09.2024 10:44

Równość płci i dyscyplin w sporcie akademickim w USA – na jak długo?

W czym kryje się magia rozgrywek akademickich w Stanach Zjednoczonych, że skłaniają one kibiców do tak zaskakujących decyzji? Gry video to tylko wierzchołek góry lodowej. Uniwersytety są nie tylko naukowym, ale i sportowym centrum USA. Do organizacji NCAA, która jest odpowiedzialna za nadzór akademickim sportem w kraju, należy ponad 1000 uczelni. Większość z nich znajduje się w miejscach, gdzie próżno szukać zawodowych ekip, zatem sportowcy-studenci stanowią chlubę lokalnej społeczności. Nie tylko tej, która ma coś wspólnego z daną uczelnią.

Caitlin Clark, gwiazda amerykańskiej koszykówki

Kosze warte setki milionów dolarów

NCAA prowadzi zmagania w 24 dyscyplinach sportu. Mistrzostwa prowadzone są również w podziale na dywizje uzależnione od zaangażowania danej uczelni w strukturę sportową. W najniższej, trzeciej dywizji, sportowcy nie dostają stypendiów ani nie mają ułatwionego wstępu na studia. Przychody wszystkich uczelni zaangażowanych w rozgrywki sportowe za ostatni przedpandemiczny sezon, rok 2019, wyniosły prawie 19 miliardów dolarów, z czego 16 miliardów przypadło szkołom będącym częścią pierwszej dywizji.

Korzyści finansowe z akademickiego sportu nie kończą się wyłącznie na murach uczelni. Badania przeprowadzone przez naukowców z Copenhagen Business School pokazały, że mają one pozytywne przełożenie na wskaźniki PKB dla całego stanu, gdzie umieszczona jest dana uczelnia. Miasta, w których koszykarzom przyszło grać podczas March Madness, trzytygodniowego turnieju wyłaniającego akademickiego mistrza Stanów Zjednoczonych w systemie „przegrywający odpada”, liczą zyski w dziesiątkach milionów dolarów. Władze Bostonu, gdzie rozegrano trzy mecze – (półfinały i finał regionu wschodniego) spodziewały się, że turyści zostawią w mieście około 18 milionów dolarów. W Memphis, czyli miejscu przeprowadzenia pierwszych rund, szacowano kwotę trzykrotnie niższą, ale i tak trudno znaleźć bardziej dochodowy turniej, szczególnie w przypadku początkowych faz.

Finały to już jedne z ważniejszych wydarzeń sportowych na świecie. W tym roku męskie półfinały i finał odbyły się w Glendale w Arizonie, a kobiece w Cleveland w stanie Ohio. Common Sense Institute wskazywał, że blisko 150 tysięcy osób odwiedziło Glendale w tym czasie, wydając 73 miliony dolarów na same noclegi. Przyjezdni mieli zostawić w miejscowości i jego okolicach blisko 300 milionów dolarów. Nie dziwi zatem, że o zaszczyt goszczenia finałowej czwórki amerykańskie miasta walczą w stopniu równym organizacji Super Bowl. Pod uwagę bierze się zdolności logistyczne danej lokalizacji: transport, bazę noclegową, współpracę z NCAA i zaangażowanie lokalnych władz w organizację. Hale/stadiony muszą gościć co najmniej 17 tysięcy kibiców (tegoroczny finał na stadionie State Farm zebrał prawie 75 tysięcy widzów). Gospodarze wszystkich Final Four są znani już do 2031 roku, do tego czasu zostanie zachowana praktyka rozdzielenia kobiecych i męskich finałów.

March Madness jest kobietą

Turnieje akademickie nie są jedynie lokalnym świętem, ale okazją do kibicowania, i co za tym idzie, wydawania pieniędzy przez wszystkich amerykańskich fanów sportu i nie tylko. Struktura March Madness przyczynia się do łatwego zrozumienia rozgrywek nawet przez laików. Stąd tak wiele osób próbuje swych sił w obstawianiu wyników w formie drabinek – przypuszcza się, że choć raz próbował tego nawet co piąty Amerykanin. Nikomu nie udało się dotąd wytypować poprawnie rezultatów 67 spotkań. Nie oznacza to jednak, że hazard nie kwitnie. Kolejne stany legalizują bukmacherkę, która świętuje rekordy zainteresowania właśnie w marcu. Odbija się to pośrednio na samych studentach. NCAA zwraca uwagę na to, że zawodnicy coraz częściej angażują się w obstawianie wydarzeń sportowych lub dostają nienawistne wiadomości od sfrustrowanych hazardzistów.

Organizacja nie utrzymałaby się jednak bez finansowej kroplówki, jaką zapewniają kontrakty telewizyjne March Madness. I vice versa – nawet runda wstępna emitowana na TruTV generuje niezwykle dużą oglądalność i przyciąga widownię znacznie inną od tej, śledzącej kolejne pokazywane tam sprawy sądowe. Nadawcy przynoszą NCAA łącznie 900 milionów dolarów rocznie. Współpraca Paramount i Warner Bros. Discovery z władzami akademickiego sportu trwa od 2011 roku, a NCAA jest z niej tak zadowolona, że przedłużyła kontrakt do 2032. Gdy go zawierano, nie myślano o uwzględnieniu w nim meczów pań. Ba, nawet wyżej wspomniane telewizje nie wyrażały takiej chęci.

Jeszcze trzy lata temu „marcowe szaleństwo” opisane w powyższych akapitach towarzyszyło wyłącznie zmaganiom mężczyzn. Stacja ESPN za możliwość pokazywania kobiecego turnieju do tego sezonu płaciła trzydziestokrotnie mniej niż konkurenci transmitujący mecze koszykarzy. Dopiero w 2021 roku zdecydowała się na emisję wszystkich spotkań, a rok później pozwolono koszykarkom na używanie nazwy March Madness. Wielokrotnie mówiono o konieczności zrównania turnieju mężczyzn i kobiet pod tym względem, ale to, co wydarzyło się organicznie, bez żadnej interwencji NCAA, przerosło oczekiwania wszystkich.

W 2023 ESPN podzieliło się danymi na temat liczby reklamodawców przy kobiecych meczach. Zdecydowało się na to 100 firm, ponad pięć razy więcej niż w poprzedniej edycji. Wtedy to również po raz pierwszy finał turnieju pań przyciągnął przed ekrany więcej osób niż męski, a tendencje w wyniku oglądalności obu są diametralnie przeciwne. Sytuacja niemal niespotykana, ale ma solidne uzasadnienie. A jest nią jedna postać.

Caitlyn Clark Effect

Każde rozgrywki sportowe potrzebują mocnych osobowości, a Caitlyn Clark niewątpliwie do takich należy. I to ze względu na niebywałą klasę na parkiecie. Obrała studia na uczelni Iowa położonej w jej rodzinnym stanie, choć początkowo rodzina zachęcała ją do obrania studiów w college’u Notre Dame, znanym z wybitnie sportowej i katolickiej natury. Clark na etapie licealnym uczęszczała do katolickiej placówki, gdzie grała też w piłkę nożną, ale ostatecznie obrała kurs na koszykówkę. I był to najlepszy ruch, jaki mogła wykonać.

Clark pobiła wszystkie możliwe rekordy kobiecej koszykówki akademickiej, szybko zaczęto ją porównywać do Sabriny Ionescu i Stephena Curry’ego. Rozgrywająca swymi licznymi skutecznymi rzutami za trzy punkty zachwycała kibiców, bijąc rekordy wyżej wymienionej dwójki. Te wyczyny przyczyniły się do sukcesów drużyny uniwersyteckiej Iowa niewidzianych od 30 lat. Wieści o wyczynach Clark zaczęły się szerzyć po mediach społecznościowych, co przysporzyło jej i całej koszykówce akademickiej mnóstwo nowych fanów. Nadawcy telewizyjni stworzyli nawet specjalny przekaz zwany Caitlyn Clark Cam, w którym skupiano się tylko na niej. Specyficzne transmisje przyciągały na profil stacji Fox na TikToku po 800 tysięcy widzów. Clark pojawiła się w filmach dokumentalnych, serialach oraz jednym z najważniejszych programów telewizyjnych w USA, w „Saturday Night Live”. Wystąpiła tam bez wcześniejszej zapowiedzi, reagując z refleksem na stereotypy dotyczące kobiecego sportu.

Oczywiście w tej historii nie mogło zabraknąć antagonistki. W tę rolę idealnie wpisała się Angel Reese z Louisiana State, zespołu, który pozbawił Iowę z Clark w składzie mistrzostwa w 2023 roku. Reese w końcowym momencie finałowego spotkania wykonała pogardliwy gest w kierunku Clark świadczący o jej wielkości. Po meczu tłumaczyła się podobnym zachowaniem Clark wobec innych zawodniczek w poprzednich rundach. Spór między dwiema wybitnymi koszykarkami nie był jednak tak ostry, jak próbowały przedstawiać to media, obie wyrażały szacunek do siebie nawzajem.

Kolejnym rozdziałem tej historii był ćwierćfinał tegorocznego turnieju. Mówiono nie tylko o dwójce Clark – Reese, ale i o innych młodych talentach: debiutującej w uczelnianej koszykówce JuJu Watkins z USC Trojans, która pobiła rekordy Clark pod względem liczby punktów w debiutanckim sezonie, czy o Flau’jae Johnson z Louisiana State. Iowa wygrała tę rywalizację 94-87, a Clark zdobyła 41 punktów. Finał z jej udziałem oglądało prawie 19 milionów widzów, co było niespotykane w przypadku meczu koszykarskiego od czasu wybuchu pandemii COVID-19. Nie udało jej się jednak sięgnąć po mistrzowski tytuł (ten przypadł zespołowi South Carolina Gamecocks), ale i tak wywarła większy wpływ na dyscyplinę niż większość dotychczasowych mistrzyń. Bez podziału na płeć i status zawodowy, NBA również jest daleko do takich wyników. Podobnie było z cenami biletów na mecz, które sięgnęły niebotycznych poziomów.

Reese i Clark mogły jeszcze pozostać w uniwersyteckiej koszykówce, ale uznały, że jest to dla nich odpowiedni moment na przejście do profesjonalnych rozgrywek. W WNBA odnajdują się znakomicie, tocząc walkę o tytuł debiutantki sezonu. Obie należą do najlepiej rozpoznawanych koszykarek w lidze. Reese postrzegana jest jako antybohaterka, szczególnie po jej faulu na Clark w jednym ze spotkań ligowych. Kontuzja nadgarstka wyeliminowała ją z reszty sezonu.

Nie brakuje porównań do rywalizacji Magica Johnsona z Larry’m Birdem sprzed czterdziestu lat, tu też podziały klarują się według światopoglądu i rasy. Porównanie dotyczące tej ostatniej kwestii wygłosiła komisarz ligi, Cathy Engelbert. Spotkała ją fala krytyki oraz oskarżenia o rasizm. Jeśli rywalizacja Reese i Clark będzie miała taki sam wpływ na popularność ligi jak ta z początku akapitu, to WNBA tylko na tym zyska. Większy problem będą miały rozgrywki akademickie.

Równość płci i igrzyska

Kobiecy sport rozwinął się w niezwykłym stopniu właśnie dzięki amerykańskim przepisom. Title IX uchwalone w 1972 zakazuje dyskryminacji ze względu na płeć w placówkach edukacyjnych. Przed jego wprowadzeniem kobiety stanowiły zaledwie 7% osób zaangażowanych w działalność sportową na uczelniach. W sezonie 2021/22 było to 43%. Równość jednak nie przejawia się wyłącznie w tych liczbach. Kobiecym rozgrywkom wciąż towarzyszy mniejsza ekspozycja medialna, przejawiająca się w mniejszej liczbie postów w mediach społecznościowych czy przeznaczaniu mniejszych środków przez uczelnie. O tą ostatnią rzecz toczą się spory sądowe, a przedstawione tego lata stanowisko departamentu edukacji USA sprawia, że jest ona coraz bliżej rozwiązania.

Aż trzy czwarte z 592 amerykańskich olimpijczyków startujących w Paryżu pod miało za sobą bądź jest w trakcie uczestnictwa w rozgrywkach akademickich NCAA. Największą reprezentacją mógł poszczycić się Stanford, skąd pochodziło aż 37 amerykańskich zawodniczek i zawodników. Nie mówiąc już o 22 sportowcach reprezentujących inne państwa. Cała ta gromada zdobyła aż 39 medali, w tym 12 złotych. Owszem, niektóre konkurencje są liczone po kilka razy, bo w części medalowych załóg, sztafet lub drużyn było kilku studentów z uniwersytetu, w którym „wieje wiatr wolności”, ale i tak nie ujmuje to jego zasługom. Stanford był najlepszy wśród amerykańskich uczelni w tej klasyfikacji również podczas igrzysk w Tokio.

Drugie miejsce zajęło UCLA. Co ciekawe, baza tego uniwersytetu już za cztery lata będzie gościła igrzyska. W kampusie zlokalizowana zostanie wioska olimpijska, co miało miejsce już podczas igrzysk przed czterdziestu laty. W olimpijskich planach znajduje się też wykorzystanie obiektów innych uczelni, jak chociażby hala Galen Center należąca do Uniwersytetu Południowej Kalifornii, gdzie przeprowadzony zostanie turniej badmintonowy, czy cały kampus California State University z głównym stadionem z zawodami rugby 7 i pięcioboju nowoczesnego, kortami tenisowymi, welodromem kolarskim czy meczami hokeja na trawie. Los Angeles szykuje zatem igrzyska na wskroś akademickie.

W czołówce krajów poza USA, w których szeregach olimpijskich znajdowali się studenci lub byli studenci amerykańskich uczelni, jest Kanada, Australia, Nigeria, Niemcy i Jamajka. Wśród polskich olimpijczyków było 10 osób z takimi doświadczeniami, w tym połowa w pływaniu. Owszem, większość zawodów w dyscyplinach olimpijskich nie przynosi NCAA zysków, ale programy treningowe na amerykańskich uczelniach należą do najlepszych na świecie. I przynoszą masę medali.

Istnieją obawy, że wraz ze zmianami w finansowaniu studentów i poszczególnych sportów uczelnie zaczną wygaszać mniej dochodowe dyscypliny kosztem jeszcze większych wydatków na futbol amerykański oraz koszykówkę. Rywalizacja między uczelniami na tej niwie pogrąży inne olimpijskie sporty, skłaniając młodych adeptów do pójścia bardziej opłacalną ścieżką. Genialnie działający system może całkowicie podupaść, wymagając od Amerykanów nowego pomysłu na wspieranie niemedialnych dyscyplin.

fot. Olympics

Udostępnij
Sebastian Muraszewski

Sebastian Muraszewski

Reklama