29.04.2024 06:01

Katarzyna Ziobro: idziemy za sobą w ogień [WYWIAD]

Prezes Ślęzy Wrocław jest obecnie jedyną kobietą w zarządzie zespołu startującego w ORLEN Basket Lidze Kobiet. Zastała Ślęzę "drewnianą", a zostawi (kiedyś) "murowaną", ale jak podkreśla, nie zrobiła tego sama, tylko dzięki pomocy dobrych i oddanych ludzi. A to, że umie ich przyciągnąć do klubu, uważa za swoją największą zaletę.

Katarzyna Ziobro: idziemy za sobą w ogień [WYWIAD]

Łukasz Majchrzyk, SportMarketing.pl: Na spotkaniach klubów ORLEN Basket Ligi Kobiet dominują mężczyźni?

Katarzyna Ziobro, prezes Ślęzy Wrocław: – Jest to niemal w pełni męski świat, jedyny wyłom robię ja (śmiech). Na zebraniach pojawia się pani dyrektor klubu z Torunia. Natomiast jeśli już mówimy wyłącznie o zarządach, to jestem jedyna w chwili obecnej.

Czemu kobiet na takich stanowiskach jest tak mało?

– Zacznę od tego, że nie jestem zwolenniczką parytetów, kobiety są na tyle silne i mądre, że w mojej opinii nie potrzebują torowania ścieżki czy rozkładania czerwonego dywanu tylko ze względu na płeć. Jeśli ktoś się do czegoś nadaje, to niech działa, niech bierze sprawy w swoje ręce. Podobnie jest z ułatwieniami dla zawodniczek czy zawodników. Jestem za promowaniem młodych, dopiero wchodzących do sportu, ale potem ma decydować poziom gry. Jeśli ktoś obroni się jakością, to zawsze znajdzie pracę.

Mocne słowa. Zero ułatwień dla kobiet?

– Jestem za tym, żeby ułatwiać kobietom powrót do pracy, na ścieżkę kariery, po urodzeniu dziecka. To powinien być wręcz nasz państwowy obowiązek. Gdyby wszystkie kobiety zrezygnowały z macierzyństwa, świat by zginął. Jestem również za tym, aby stworzyć efektywny system wsparcia dla mam i pracodawców, tak aby w procesie rekrutacyjnym decydowały kompetencje, a nie strach przed tym, że młoda matka będzie nieobecna w pracy ze względu na nagłe sytuacje, które przecież prawie każdą z nich spotykają. Takie wsparcie kobiet popieram obiema rękami.

Kobieta łagodzi obyczaje. Szefuje pani Ślęzie Wrocław już ponad 10 lat, koledzy już przywykli?

– Trochę się opatrzyłam (śmiech). Mój tato był strażakiem, więc od małego rosłam w męskim świecie, bawiłam się z kolegami, więc nie jestem wybitnie wrażliwa na twarde słowa. Kiedyś dziewczynki miały się uczyć, być ładnie ubrane i uczesane, a chłopcy mogli sobie grać w piłkę i dokazywać. Dziś dziewczęta na równi rywalizują sportowo z chłopcami, jest ich w sporcie bardzo dużo. Dlatego uczciwie wierzę, że za jakiś czas kobiet zarządzających w środowisku sportowym będzie coraz więcej.

CZYTAJ TEŻ: AGNIESZKA KOBUS-ZAWOJSKA: NIE MAM PROBLEMU Z MYŚLĄ O KOŃCU KARIERY. MOJE ŻYCIE JEST OBFITE W RÓŻNE ZAJĘCIA

Mówi się, że mężczyźni uwielbiają rywalizować i dlatego trafiają do sportu, a co pcha dziewczyny?

– Kiedy patrzę na rywalizację dziewczyn, to nie obrażając nikogo, widzę różnicę. Chłopcom sport od zarania dziejów był „dany”, a przed dziewczynkami wreszcie „wrota się otworzyły” i chcą pokazać, że im zależy. Ponadto uważam, że chłopców oprócz pasji, pcha jeszcze wizja wielkiej kariery, wielkich pieniędzy, autografów, wielkich stadionów. Sport kobiet nie jest aż tak spektakularny. Pełne światowe stadiony na meczach np. piłki nożnej mężczyzn są czymś naturalnym. Gdy to na kobiety przyjdzie taki tłum, pół świata o tym mówi, jak o zjawisku. Te dwa sportowe światy dzieli nadal ogromna przepaść. Ale czy jest sens się na to obrażać?

W takim razie nie wiem, czy życzyć kobietom większych pieniędzy…

– Życzyć (śmiech), ale wszędzie trzeba zachować równowagę. Akademie nie tylko szkolą, a przede wszystkim wychowują. Może dziecko będzie sportowcem, a może nie.

Coraz więcej dorosłych piłkarzy bardzo dba o swój wygląd, a jak kobiety podchodzą do „wyglądania” w trakcie meczu?

– Jest coś w tym, że kobiety chcą dobrze wyglądać. Kiedy wychodziłam pomalowana na mecz, to się dobrze czułam. Kobiety czują się wtedy pewniejsze siebie, a co za tym idzie – odważniejsze na boisku. To ma znaczenie. Dziewczynki dbają nie tylko o osobisty wygląd, ale chcą dobrze wyglądać jako drużyna.

A jak jest w przypadku urazów? Nastolatkom nie przeszkadza rozbita warga?

– Warga się zrośnie, limo zejdzie, a paznokcie krótkie, też mogą być ładne. Dziewczynki mimo że dbają o swój wygląd, nie są infantylne. Wręcz przeciwnie. To mądre, fajne młode kobiety. Pełne pasji, zaangażowania.

A jak wygląda budowanie ducha kobiecej drużyny?

– Działamy na emocjach, takie jesteśmy i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Jeśli w kobiecym zespole jest dobre flow, to drużyna mimo czasem niższych umiejętności sportowych, potrafi osiągać wielkie sukcesy. Nie przeszkadzają w tym chwilowe kłótnie, bo jeśli koniec końców atmosfera jest dobra, to możemy przenosić góry. Z drugiej strony, trzeba uważać, żeby tej delikatnej równowagi nie zaburzyć. Trzeba też zawsze pamiętać, że zawodnik czy zawodniczka to tylko człowiek. W jednym z  sezonów mieliśmy w drużynie dwie matki. Zarządzanie w tym przypadku wymaga już mistrzowskich umiejętności. Kobiety wszystko przeżywają i jeśli dzieci nie spały w nocy, a trening jest o 10 rano, to zawodniczka będzie wyczerpana. Innej dziecko dostało gorączki i cały czas była na łączach z ojcem. To wszystko ma ogromne znaczenie.

POLECAMY: KATARZYNA KOPEĆ-ZIEMCZYK: KAŻDY MUSI UWAŻAĆ NA DOPING [WYWIAD]

Macie siedzibę we Wrocławiu, gdzie silne tradycje ma Śląsk. To koszykarze przykuwają uwagę.

– Trzymam kciuki za Śląsk i za prezesa Michała Lizaka. Jest to naturalne, że sport męski jest bardziej efektowny i kibice chętnie go oglądają. Są wsady, akcje są dynamiczniejsze, fizyczności się nie oszuka. Na szczęście każdy klub ma swoich kibiców. My postawiliśmy na akademie i naszymi kibicami w zdecydowanej większości są dzieci tam trenujące wraz z rodzinami. Od kiedy przenieśliśmy się do nowej hali, to tylko kilka meczów miało ciut słabszą frekwencję. Zdecydowana większość spotkań przyciągała pełne trybuny. Pamiętam, że gdy walczyliśmy o złoto mistrzostw Polski, to kolejka do kasy była o 10 rano i nie było widać jej końca.

Znaleźliście swój pomysł na biznes?

– Postawiliśmy na budowę obiektów. Powstała nowa hala KGHM Ślęza Arena, centrum piłkarskie. Szykujemy się do budowy kolejnych obiektów, które uzupełnią nasz kampus. Dzięki temu Ślęza nigdy nie zginie, nawet jeśli wyniki sportowe będą słabsze. Stawianie na drużynę może przynieść sukcesy na krótką metę: skończą się pieniądze, to skończy się klub.

To pani największy sukces jako prezesa?

– To nasz wspólny sukces, a nie tylko mój. Współpracowało przy tym wiele osób, włączali się ci, którzy kiedyś byli związani ze Ślęzą, pożyczyli pieniądze na zakup ziemi. Po drodze pojawiali się nowi. Gdybym próbowała sobie przypisać zasługi, to byłoby komiczne. Utrzymanie ludzi przy Ślęzie, to mój sukces.

Umiejętność budowania zespołu to pani największa siła jako prezesa? Nie wszystko musi pani załatwić sama, ważne, żeby przyciągnąć wartościowych współpracowników?

– Zdecydowanie, tym się mogę pochwalić. Są tacy, którzy nie za bardzo mnie lubią, ale to poczytuję sobie za komplement. Mam taką cechę, że mimo różnic zdań nie dzielę, tylko łączę i umiem zarządzać emocjami. Z wieloma osobami współpracuję od kilkunastu lat. Czasem oczywiście, są kłótnie, ale one nie mają żadnego znaczenia, gdy ktoś z nas potrzebuje wsparcia lub gdy mamy wspólny problem.

Kiedy przychodzą problemy, to wszystkie ręce na pokład?

– Gdy pojawia się problem, to idziemy ze sobą w ogień, taką zbudowaliśmy tutaj, jak to się ładnie biznesowo mówi „kulturę organizacji”. Oczywiście czasem latają talerze, jak we włoskiej rodzinie, ale jak trzeba, to działamy. Sprawdziliśmy się już nie raz w boju i wiemy doskonale, że możemy sobie ufać.

Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.

Udostępnij
Łukasz Majchrzyk

Łukasz Majchrzyk