26.10.2023 15:43

Kobiety/Sport/Biznes. Kobieta łagodzi obyczaje prezesów [WYWIAD]

Kobiet na stanowiskach prezesów czy trenerów jest mało. Czasami same rezygnują z kariery, ale kiedy już dostaną szansę, to pokazują, że znają się na zarządzaniu. Przykład? Aleksandra Jagieło przebojem weszła do "męskiego" świata prezesów klubów, miała też ogromny udział w zatrudnieniu trenera Stefano Lavariniego. Zawodniczkom pozwala ze sobą ćwiczyć rozmowy o pieniądzach. Materiał w ramach cyklu Kobiety/Sport/Biznes jest tworzony we współpracy z ORLEN.

Aleksandra Jagieło – bohaterka cyklu Kobiety, Sport, Biznes

Łukasz Majchrzyk, SportMarketing.pl: – Zna pani siatkówkę z perspektywy boiska i gabinetu prezesa klubu. Kobietom jest trudniej zrobić w sporcie karierę?

Aleksandra Jagieło, była reprezentantka Polski, prezes BKS BOSTIK Bielsko-Biała: – Jeszcze na etapie młodzieżowym nie widać żadnej różnicy. Dzieci tak samo muszą dzielić czas na naukę, sport, życie rodzinne. Im jednak jesteśmy starsi, tym różnice się zwiększają. Kobiety muszą mocniej walczyć o swoje, udowadniać, że warto na nie stawiać, inwestować w nie. Kiedy przychodzi czas na założenie rodziny, to dochodzą dodatkowe dylematy, jak choćby takie, kiedy zdecydować się na dziecko, bo akurat jest się w szczytowej formie. Sama taką decyzję odkładałam przez dwa, trzy sezony.

– A kiedy szatnię zamieniła pani na gabinet to w „męskim” świecie działaczy było jeszcze więcej wyzwań?

– Nikt wprost mi tego nie powiedział, ale odczułam taką postawę i niewypowiedziane pytania: co ty wiesz o zarządzaniu? Kiedy przejmowałam stery, klub znajdował się w trudnej sytuacji finansowej, a ja od razu chciałam wszystko wywrócić do góry nogami. To było takie zderzenie ze ścianą. Wiele osób  przyjmowało postawę: grałaś sobie w siatkówkę, odbijałaś piłeczkę, a teraz przychodzisz i „dymisz”. Cieszę się, że pracą i realizacją celów udowodniłam, że miałam rację.

– Ludzie z doświadczeniem, „zasłużeni działacze” oferowali pomoc?

– Od początku miałam ogromne wsparcie w strukturach miasta, ale były też takie osoby, które uważały, że wszystko działa, jak należy, a ja chcę jakąś rewolucję wprowadzać. Do klubu przychodziły całe wycieczki osób zasłużonych, które chciały mi doradzać, mówić, jak prowadzić klub, zapewniały, że będą pomagać. Czas pokazał, że mało kto został.

– To pani dziękowała za chęci, czy raczej sami znikali?

– Nagle się jakoś rozmywali we mgle i nigdy więcej nie pokazywali.

– Pierwsze spotkania w gronie prezesów klubów były trudne? Łagodnie rzecz ujmując, dominują w tym środowisku mężczyźni.

– Na spotkaniach słyszałam od kolegów, że gdyby wcześniej pojawiła się w ich gronie kobieta, rozmowy byłyby łagodniejsze, a tak, to zdarzały się ostre dyskusje. Nie ma przesady w powiedzeniu, że kobiety łagodzą obyczaje. Pierwsze spotkanie było stresujące. Z poprzednim prezesem klubu wszyscy się kolegowali, a teraz przyjechałam ja, nie dość, że kobieta, to jeszcze była zawodniczka. Na początku była pewna bariera, ale z czasem zniknęła. Szanują moją pracę, a to, że kiedyś grałam, byłam w reprezentacji Polski i odnosiłam sukcesy, jest moim atutem.

– Nie każdy prezes był wybitnym reprezentantem Polski.

– Miałam to szczęście, że najpierw grałam, a potem mogłam zostać prezesem klubu Tauron Ligi. Gdyby mi wcześniej ktoś powiedział, że tak się stanie, to bym się zaśmiała.

– Dlaczego?

– Nigdy nie widziałam się w roli trenera. Nie miałam też „prezesowskich” aspiracji i nigdy bym nie pomyślała, że to może być moja wymarzona praca. Jestem przy siatkówce, robię to, co kocham, spełniam się, a to, że sama uprawiałam sport, bardzo mi pomaga w pracy. Można zdobyć odpowiednie wykształcenie, ale tego wszystkiego, co jest potrzebne, nauczył mnie sport. Przez wiele lat byłam kapitanem drużyny, musiałam się dogadywać z trenerami, zawodniczkami, ludźmi o różnych charakterach. Wiem, że nie wszystkich się uda zadowolić, bo tak się po prostu nie da, ale współpraca układa się dobrze.

– Rozmowy z prezesami, choćby o podwyżce, dobrze pani przećwiczyła. Przez wiele lat nie miała pani menedżera i chyba nie zawsze było łatwo?

– Na podpisanie pierwszego kontraktu w Bielsku-Białej poszłam z mamą. Na drugą rozmowę wybrałam się już sama. Znałam prywatnie człowieka, z którym miałam rozmawiać, nabrałam odwagi, więc wydawało mi się, że będzie łatwiej. Powiedziałam, że chcę podwyżkę, która była śmieszna jak na tamte czasy. W odpowiedzi usłyszałam: „nie za wysoko się dziewczynko, cenisz”? Momentalnie skurczyłam się, wtopiłam w fotel, ale tamta rozmowa wiele mnie nauczyła. Po takim „gongu” już nie miałam problemów z rozmowami o pieniądzach. Wiele koleżanek nie lubi podejmować tego tematu. Stąd otaczają się menedżerami.

– Zapamiętała pani tę sytuację na całe życie. Najbardziej zabolało słowo „dziewczynko”?

– Chyba najbardziej bolesne było to, że znałam tę osobę prywatnie i nie spodziewałam się, że to usłyszę. Gdyby to była relacja przełożony-zawodniczka, to bym to łatwiej zrozumiała. W tamtym czasie pieniądze, które zarabiałam i tak były dla mnie ogromne, bo wcześniej za grę w siatkówkę nic nie dostawałam. W pierwszym sezonie wywalczyliśmy brąz, a w kontrakcie znajdował się zapis, że mogę usiąść w takiej sytuacji do negocjacji. Uderzyło mnie to, że kwota, o której rozmawialiśmy, była nieduża, a tak ostro zostałam potraktowana.

– Prezesami klubów żeńskich są na ogół mężczyźni, kobiet na stanowiskach trenerów też jest jak na lekarstwo. Coś się zmienia?

– Od kiedy działam w Polskim Związku Piłki Siatkowej, to walczę o to, by kobiety pracowały przy reprezentacjach. Tutaj też jednak trafiamy na pewien opór. Trenerzy, jeśli mają brać kobiety, to na stanowisko fizjoterapeuty czy kierownika drużyny. Kobieta w sztabie żeńskiej drużyny to ogromny plus, bo mężczyzna pewnych rzeczy nie zrozumie. Co ciekawe, czasami kobiety same nie chwytają okazji. Kiedy dostajemy szansę, to pojawiają się wątpliwości, przecież są dzieci, trzeba zadbać o dom, o rodzinę. Zanim przyszła propozycja z PZPS, to ustaliliśmy z mężem, że po zakończeniu kariery zawodniczej nie będę już tyle wyjeżdżać, w końcu mamy małe dzieci. Pomyślałam jednak, że znowu my kobiety będziemy mówić, że nas nie chcą, a nie korzystamy z szans. Wiedziałam, że jeśli nie będę w stanie wszystkiego pogodzić, to zrezygnuję. Na szczęście okazuje się, że się da.

– Jak się współpracuje z prezesem PZPS Sebastianem Świderskim?

– Bardzo dobrze mi się pracuje. Sebastian to człowiek z klasą, szanowałam go już jako zawodnika. Mamy prezesa, którym możemy się chwalić. Nasza siatkówka miała najlepszy sezon od wielu lat. Mamy dwie drużyny na Igrzyskach Olimpijskich, pierwszy medal mistrzostw świata w siatkówce plażowej. Widać, że  podejmowane są dobre decyzje.

– Ma pani w tym swój udział, bo to na pani biurko trafiały oferty od trenerów, którzy chcieli pracować z kadrą kobiet.

– Sebastian podjął decyzję, żeby powołać w PZPS kogoś od siatkówki kobiet. Na razie mamy na koncie trafny wybór Stefano Lavariniego. Nowy selekcjoner odniósł już dwa sukcesy, zdobywając brązowy medal Ligi Narodów i awansując na IO.

– Więcej kobiet na stanowiskach to jedno, ale są też różnice w zarobkach między siatkówką męską i żeńską.

– To jest trudny temat. Cieszę się, że to idzie w dobrym kierunku w siatkówce kobiecej. Pamiętam, że po zdobyciu złotego medalu mistrzostw Europy, w lidze pojawiło się więcej sponsorów i większe pieniądze. Uważam, że męska liga będzie bardziej popularna, a co za tym idzie, zarobki tam będą wyższe.  Jednak fajnie byłoby, gdybyśmy na naszym podwórku ligowym dążyli do wyrównania, szczególnie premii za zdobywanie medali i pucharów.

– A jak pani jako prezes rozmawia z zawodniczkami o podwyżkach? Trudno panią przekonać? A może ma pani od tego ludzi?

– Wszystko załatwiam tutaj sama, rozmawiam z zawodniczkami. Wiem, że niektóre kosztuje to dużo wysiłku, to nawet maluje się na ich twarzach. Powtarzam im, że mogą sobie „na mnie” ćwiczyć takie rozmowy, bo jak staną kiedyś przed innym prezesem, to będzie im łatwiej.

– I co pani mówi po takich ćwiczeniach? Nie przekonałaś mnie, do następnego razu?

– Tak mi się nie zdarzyło (śmiech). Pamiętam sytuację, że jednej zawodniczce odchodzącej z klubu coś nie zgadzało się w wypłatach i chyba ze dwa tygodnie się zbierała, żeby do mnie w tej sprawie zadzwonić. Powiedziałam jej: teraz idziesz do klubu, gdzie takich sytuacji może być więcej. Jeśli będziesz miała problem, to zadzwoń do mnie, przećwiczymy rozmowę J.

– Decyzja o urodzeniu dziecka też na pewno nie jest łatwa, bo oznacza wiele miesięcy przerwy w karierze.

– To jest decyzja indywidualna, ale trzeba pamiętać, że jeśli zawodniczka nie będzie miała wtedy kontraktu, to zostanie bez wynagrodzenia. Trzeba wziąć pod uwagę wiele rzeczy, wiem to na swoim przykładzie. W trakcie jednego sezonu już planowałam urodzenie dziecka, ale trener przekonał mnie do odłożenia decyzji wyższym kontraktem. Za drugim i za trzecim razem było tak samo. W końcu powiedziałam sobie, że jak będę tak odkładać, to się nigdy nie zdecyduję. Poszłam i powiedziałam, że żadne pieniądze mnie już nie skuszą. Robię przerwę. Tak się u mnie składało, że kiedy podjęłam decyzję o dziecku, to wszystko poszło płynnie. Drugą córkę urodziłam już po zakończeniu kariery.

– Przydałyby się też kobiety menedżerki?

– Byłoby fajnie, bo kobiety, chociaż są stanowcze i zdecydowane, to potrafią łagodzić wiele sytuacji i rozmowy byłyby spokojniejsze. Poza tym patrzą na wiele spraw inaczej. Wybory parlamentarne, w których wzięło udział wiele pań, pokazały, że siła kobiet jest duża. Nie chodzi o to, żeby było idealnie równo, ale dzięki różnemu spojrzeniu na wiele spraw można uzyskać lepsze rozwiązania.

Udostępnij
Łukasz Majchrzyk

Łukasz Majchrzyk