Hokejowy czas ołowiu
Niklas K., Danny B., Ricky N., Louie E. To tylko kilku z mniej lub bardziej poważnie kontuzjowanych ostatnio zawodników NHL. W lidze tej nastał istny czas ołowiu i trudno uwierzyć, że trwająca ponura seria nie zniechęca przynajmniej niektórych kibiców do
Niklas K., Danny B., Ricky N., Louie E. To tylko kilku z mniej lub bardziej poważnie kontuzjowanych ostatnio zawodników NHL. W lidze tej nastał istny czas ołowiu i trudno uwierzyć, że trwająca ponura seria nie zniechęca przynajmniej niektórych kibiców do hokeja na lodzie.
Od kilku lat wydaje się, że w hokejowym światku największych emocji nie wywołują już strzelane bramki, czy efektowne parady bramkarzy, ale dyskusje nad długością kolejnych zawieszeń nakładanych na sprawców co bardziej bandyckich “zagrań”. Nie ma tygodnia, by nie debatowano nad kolejnym brutalnym zachowaniem i nie zażegnywano się, że “teraz gorzej być już nie może”. Co tydzień okazuje się też, że rację mają rasowi optymiści, którzy twierdzą, że owszem, może.
Nie odmawiając “zasług” co bardziej kreatywnym lodowiskowym bandytom, zazwyczaj oglądamy dwa typowe zagrania. Pierwsze to wbicie nieprzygotowanego do obrony przeciwnika twarzą w bandę, zwykle poprzez uderzajenie prosto w numer na plecach, czyli w sytuacji, w której nie ma się najmniejszej szansy na reakcję. W ten sposób wycieczkę do szpitala na noszach zafundowano m.in. Danowi Boyle (San Jose Sharks) i Niklasowi Kronwallowi (Detroit Red Wings). Druga metoda to wparowanie z impetem w głowę rywala – ostatnio potraktowany tak został Loui Eriksson (Boston Bruins). I chociaż zdarzają się w NHL umysły nietuzinkowe, pracujące na to, by kibic się nie nudził – chociażby Ray Emery okładający pięściami odmawiającego walki Braydena Holtby z Washington Capitals – to większość kontrowersyjnych sytuacji kwalifikuje się do jednej z dwóch opisanych wyżej kategorii.
Oczywiście, wiele takich zdarzeń należy do szarej strefy i można długo debatować nad tym, czy i na ile powinno się zawiesić winowajcę. Może ofiara w ostatniej chwili zmieniła kierunek jazdy? Może atakowany zawodnik zbyt nisko pochylił głowę? Może obaj gracze po prostu się nie zauważyli i doszło do nieszczęśliwej kolizji? Niestety, coraz częściej osoba chcąca bronić winowajcy ustawia się na pozycji zwyczajnie nie do obrony. Niewiele bowiem można powiedzieć na korzyść Johna Scotta, który w poniższej sytuacji niemal urywa głowę Erikssonowi. Czyżby zawodnik Buffalo chciał odfrunąć na trybuny i nie zauważył przeszkody na skraju pasa startowego?
http://wp.streetwise.co/content/uploads//2013/10/9075076.jpg
NHL próbuje walczyć z plagą niebezpiecznego chamstwa, jednak przy obecnym kształcie regulaminu niewiele może zrobić. Wspomniany wyżej Scott został ukarany zawieszeniem na siedem spotkań, jednak co trzeźwiejsi obserwatorzy natychmiast zaczęli zadawać pytanie: “I co z tego?”. Napastnik Sabres przeciętnie gra niecałe pięć minut na mecz, wychodząc na lód jakieś siedem razy. Opuszczenie siedmiu spotkań będzie kosztować go ponad 26 tysięcy dolarów, co wydaje się znaczną sumą, dopóki nie przypomnimy sobie, że 31-latek w tym sezonie zarabia 750 tys. USD. Strata dla jego klubu również jest znikoma – nietrudno jest umieścić w składzie kolejnego wielkoluda, który jakoś trzyma się na łyżwach i potrafi okładać innych pięściami. Drużyna nie ponosi żadnych dodatkowych konsekwencji, a w dodatku od każdego zawieszenia dłuższego niż pięć meczów przysługuje prawo apelacji. Z tego prawa skorzystał już, nieskutecznie zresztą, klubowy kolega Scotta, Patrick Kaleta.
Tak naprawdę najmocniej poszkodowani to ofiary oraz wizerunek ligi – ten konkretny incydent zaowocował tym, że Loui Eriksson, jeden z cenniejszych graczy Boston Bruins, nie wyszedł na lód od 23 października. Z frustracji spowodowanej faktem drastycznego osłabiania drużyn wynika jeden z pomysłów przedstawionych niedawno w prasie za Oceanem. Otóż klub winowajcy oprócz zawieszanego zawodnika musiałby wysłać na przymusowe wakacje gracza o podobnym zestawie umiejętności, jak ofiara. Jego przerwa miałaby trwać tak samo długo, jak rekonwalescencja kontuzjowanego hokeisty. Chociaż ten pomysł to istna puszka Pandory (kto decyduje o tym, kogo wybrać? Co z umyślnym przeciąganiem okresu leczenia?), to pokazuje, że fani oraz hokejowi eksperci coraz głośniej domagają się zmian.
Czy zmian chce jednak sama liga? Związek graczy od lat nie zgadza się na jakiekolwiek drastyczne zwiększenie kar – czy to w długości zawieszeń, czy finansowych. NHL parę lat temu zapowiedziała walkę z atakami na głowy zawodników oraz bardziej rygorystyczne procedury sprawdzające, czy poszkodowany hokeista nie doznał wstrząśnienia mózgu. Dość szybko cała akcja rozeszła się jednak po kościach – zwłaszcza protokół oceny medycznej stanu poszkodowanych właściwie od początku był martwym prawem i nie zapobiegał przedwczesnym powrotom graczy na lód. W innych przypadkach wprowadza się przepisy zwyczajnie komiczne i nieprzemyślane. Od tego roku dodatkowo karani są zawodnicy, którzy przed bójką zdejmą z głowy kask. Rozwiązanie to zostało ośmieszone już pierwszego wieczoru sezonu, gdy hokeiści zaczęli zdejmować kaski… sobie nawzajem. W dodatku George Parros (Montreal Canadiens) doznał wstrząśnienia mózgu uderzając twarzą o lód – oczywiście miał na głowie kask.
Gdy w 2008 roku w Rosji podczas meczu w wyniku fatalnej reakcji służb medycznych zmarł Aleksiej Czerepanow, KHL okryła się złą sławą, której całkowicie nie udało jej się pozbyć do dziś. Pomimo to, obecnie to Rosjanie wydają się bardziej zdecydowani i energiczni w karaniu lodowiskowych bandytów – niedawno zapowiedzieli, iż najbardziej drastyczne przewinienia będą o wiele surowiej karane, jednocześnie podkreślając, że za bezpieczeństwo na lodzie odpowiadają przede wszystkim sami zainteresowani, czyli zawodnicy.
I tak naprawdę wszystko rozbija się o to ostatnie stwierdzenie. Tak długo bowiem, jak związek zawodników będzie chronił graczy polujących na innych oraz tak długo, jak bramkarz tłukący na kwaśne jabłko zupełnie niewinnego przeciwnika będzie chwalony za “pokazywanie charakteru”, żadne zawieszenia nie będą w stanie wiele zmienić. Nie jest w porządku atakowanie pleców innego zawodnika i nie jest w porządku uderzanie czyjejś głowy barkiem, czy łokciem. Dopóki sprawcy takich zdarzeń nie znajdą się tam, gdzie ich miejsce, czyli poza NHL i na marginesie hokejowego światka, dopóty oglądając mecz trzeba się będzie liczyć z tym, że zobaczymy wyjeżdżające na lód nosze. Skoro jednak gracze sami nie potrafią nabrać szacunku do siebie nawzajem, to kibicom pozostaje jedynie mieć nadzieję, że hokejowy czas ołowiu przeminie nie zabierając ze sobą nikogo na “tamtą stronę”.