NHL i polowanie na czarownicę
Trwający już około sto dni lokaut NHL to trudna próba dla północnoamerykańskiego hokeja.
Liga po raz czwarty w ciągu ostatnich dwudziestu lat przerywa grę z powodu sporów finansowych i istnieje poważna groźba, że tak jak osiem lat temu, tym razem również dojdzie do odwołania sezonu. Naturalne jest więc, że zarówno kibice, jak i dziennikarze, czy gracze szukają winnego – chociaż wypadałoby raczej powiedzieć „kozła ofiarnego”.
Winnym został uznany komisarz ligi, Gary Bettman – prawdopodobnie najbardziej znienawidzony człowiek w hokeju. Był centralną postacią trzech dotychczasowych lokautów, a wielu fanów ma mu za złe idee fixe na punkcie rozwoju hokeja na południu Stanów Zjednoczonych. W wielu przypadkach zaowocowało to stworzeniem kiepskich, niestabilnych finansowo drużyn, które zmniejszają zyski nieźle prosperującej ogółem NHL. Kanadyjczycy pamiętają Bettmanowi dwie „skradzione” ekipy – Quebec Nordiques i Winnipeg Jets, podczas gdy gracze odbierają go jako człowieka, który porywa się na ich ciężko wynegocjowane kontrakty i odbiera źródło utrzymania. Wszystko to doprowadza do sytuacji dość groteskowych – Bettman jest rok w rok wygwizdywany podczas ceremonii wręczania Pucharu Stanley’a, a podczas obecnego lokautu zawodnicy w coraz mniej parlamentarnych słowach mówią, co myślą na temat szefa NHL. Jeden wprost nazwał go „idiotą”, a hokeiści Montreal Canadiens na jeden z treningów wyszli w czapeczkach z napisem „Puck Gary”. Niezwykle dojrzała i wyrafinowana gra słów polega na podobieństwie słów „krążek” („puck”) i pewnego bardzo popularnego przekleństwa.
Czego złego by o Bettmanie nie powiedzieć – słabo zna się na hokeju (jego podstawowe zainteresowanie to koszykówka) i jest koszmarnym mówcą, nierzadko sprawiającym wrażenie oderwanego od rzeczywistości – to trudno zaprzeczyć, że liga przed lokautem przeżywała prawdziwy boom. Doroczny Winter Classic – mecz na otwartym lodzie w Nowy Rok – stał się jednym ze znaczących wydarzeń w północnoamerykańskim światku sportowym, a wzrost popularności hokeja potwierdził bajoński kontrakt z NBC opiewający na 2 miliardy dolarów w ciągu 10 lat. Bettman nie jest więc może najwybitniejszym sternikiem w historii hokeja, jednak może się pochwalić osiągnięciami, które trudno byłoby przypisać pierwszemu lepszemu „idiocie”. Ponadto, i tutaj dopuszczę się prawdziwego bluźnierstwa, uważam, że przypisywanie mu całkowitej winy za lokaut jest klasycznym przykładem szukania kozła ofiarnego – bardzo zresztą wygodnego dla wszystkich zainteresowanych stron.
Kluczem do zrozumienia sytuacji w NHL jest drabinka organizacyjna ligi. Wbrew temu, co sądzi większość kibiców i, najwyraźniej, spora część graczy, komisarz ligi nie jest jej prezydentem ani „szefem”. Jest zatrudniany i może być zwolniony przez stojące ponad nim ciało w postaci Rady Właścicieli (Board of Governors), złożonej z – jak nazwa wskazuje – właścicieli klubów. Komisarz jest w tym układzie nie tyle prezesem, czy królem ligi, ale raczej menedżerem, dbającym o interesy swoich pracodawców. Obecnym prezesem Rady jest właściciel Boston Bruins, Jeremy Jacobs – jest więc nieco bardziej odpowiednim celem pretensji. Gary Bettman prawdopodobnie nie jest wielkim negocjatorem i zarówno teraz, jak i osiem lat temu pojawiają się głosy, że starcie z NHLPA traktuje jako osobistą wojenkę. Wiedząc jednak, że nie do niego należy ostateczny głos, trudno nie dziwić się skali nienawiści skierowanej w jego stronę.
Zastanówmy się, jakie grupy są zainteresowane wydarzeniami w NHL. Z jednej strony mamy właścicieli, dbających o to, by ich drużynom powodziło się możliwie jak najlepiej – by osiągały sukcesy na lodzie i by po zakończeniu lokautu przyciągały fanów. Po drugiej stronie barykady stoją zawodnicy, zainteresowani swoimi zarobkami oraz dobrymi warunkami gry/pracy. Wreszcie, mamy kibiców, którzy nie mają w batalii prawnej głosu, jednak chcą oglądać hokeistów w akcji i chcą identyfikować się z własną ulubioną drużyną. Moim zdaniem, dla każdej z tych trzech grup wygodnie jest uznać za największego winnego Gary’ego Bettmana i, ewentualnie, Donalda Fehra – prawnika, szefa związku zawodników.
Z punktu widzenia graczy komisarz NHL jest celem zastępczym – laleczką voodoo, w którą można względnie bezkarnie wbijać szpilki przeznaczone tak naprawdę dla własnych pracodawców. Stawiam, że wyjście na trening w czapce z napisem obrażającym właściciela własnego klubu mogłoby doprowadzić do znacznego ochłodzenia stosunków z człowiekiem płacącym rachunki zawodników. O wiele łatwiej, i bezpieczniej, skierować wyzwiska w stronę osoby, która tak naprawdę ma nas niewielki wpływ – nie negocjuje z nami kontraktu na przyszły sezon i nie będzie mieć żadnego udziału w decyzji chociażby na temat hoteli, w których będziemy spać w trakcie wyjazdów. Jednocześnie gracze pokazują w ten sposób kibicom, że się z nimi solidaryzują i też chcą jak najszybszego powrotu NHL na lodowiska.
Sami kibice też wolą myśleć o Bettmanie, jako źródle wszelkiego zła – jest to również znacznie łatwiejsze, niż przyznanie że to ich ulubieni zawodnicy i zarząd ich własnego klubu mają udział w tym, że najlepszej ligi na świecie po prostu w tej chwili nie ma. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo fani potrafią być zaślepieni barwami własnej drużyny, taka postawa wcale mnie nie dziwi. Poza tym, wszyscy lubimy jasne i wyraźne symbole – łatwiej obarczać winą jednego Gary’ego Bettmana, niż ponad 600 zawodników, 30 właścicieli drużyn, czy Radę Właścicieli. Tej ostatniej piorunochron w postaci komisarza jest również bardzo na rękę z oczywistych względów.
Podsumowując – Gary Bettman ani nie jest świętym, ani takim znowu diabłem, za jakiego przyjęło się go uważać. Jak zwykle bywa w skomplikowanych sporach o wielką stawkę, impas nie wynika ze złej woli lub niekompetencji pojedynczych osób, ale z konfliktu interesów różnych grup. W tym konflikcie komisarz NHL nie jest z pewnością bez winy, ale nie zasługuje także na to, by przypisywać mu wyłączną odpowiedzialność za lokaut. A że jest wygodnym, bo eksponowanym i od lat nielubianym, celem? Cóż, najwyraźniej nie lubimy tych, których odpowiada nam nie lubić.