„Człowiek z żelaza”, czyli jak Robert Karaś znalazł się na ustach całej Polski
W ubiegłym tygodniu Robert Karaś znalazł się na ustach całej Polski. Triathlonista podjął się wyzwania, które na pierwszy rzut oka przekraczało granice ludzkich możliwości. 33-latek przepłynął 38 km, przejechał 1800 km na rowerze i wyruszył na trasę biegową o długości równej dziesięciokrotności maratonu. O heroicznym wyczynie Roberta Karasia rozpisywały się niemal wszystkie krajowe media, a na portalach społecznościowych nazwisko polskiego sportowca odmieniano przez wszystkie przypadki. Jakie czynniki wpłynęły na tak ogromną skalę zainteresowania osobą Roberta Karasia? Odpowiedzi na to pytanie poszukaliśmy wspólnie z ekspertem z zakresu marketingu i konsultingu sportowego, Grzegorzem Kitą.
Długa droga do serc kibiców
14 sierpnia 2022 roku Robert Karaś rozpoczął rywalizację w IUTA World Championship Swiss Ultra Triathlon. Na osobach niezaznajomionych z kategoriami zawodów triathlonowych nazwa ta może nie robić większego wrażenia. Zdecydowanie bardziej oddziałującym na wyobraźnię jest natomiast hasło „dziesięciokrotny Ironman”. Polski triathlonista wyruszył bowiem na trasę o długości dziesięciokrotnie większej niż trasa tradycyjnego Ironmana.
Robert Karaś podjął się wyzwania zakładającego przepłynięcie 38 km, pokonanie 1800 km rowerem oraz przebiegnięcie 422 km. Dopiero podana w ten, najbardziej konkretny sposób, informacja poruszyła wyobraźnie i zszokowała polskich kibiców. Uznanie dla wyczynu 33-latka urosło na niewyobrażalną skalę w momencie, w którym okazało się, że Robert Karaś radzi sobie na trasie Swiss Ultra znakomicie i pewnie zmierza, nie tylko po zwycięstwo, ale również po rekord świata. Pojawiły się pierwsze głosy, że, pomimo dokonań Igi Świątek i Roberta Lewandowskiego, to właśnie Karaś zasługuje na statuetkę dla najlepszego polskiego sportowca roku, a niebawem zyskał nawet miano „człowieka z żelaza”.
Rywalizację na trasie Swiss Ultra Karaś zmuszony był zakończyć na 65 km biegu. We znaki dała się operacja, którą przeszedł 3 tygodnie wcześniej. Ból stał się nie do zniesienia i lekarze zdecydowali się zakazać triathloniście kontynuowania wyzwania. Uznano, że stanowiłoby to zagrożenie nawet dla życia 33-latka. Swój udział w zawodach kontynuowało jednak dwóch pozostałych Polaków: Adrian Kostera i Tomasz Lus. Pierwszy z nich zdołał zakończyć rywalizację na podium, jednak wieść o tym nie obiła się już tak szerokim echem w mediach.
W kolejnych dniach na linii Adrian Kostera — Robert Karaś pojawiły się nawet tarcia. Obaj panowie nie szczędzili sobie złośliwości w mediach. Jest to z pewnością niezbyt szczęśliwe zwieńczenie tej oddziałującej na wyobraźnię historii polskich triathlonistów na trasie Swiss Ultra.
— Kostera i tak wiele zyskał na zainteresowaniu mediów i kibiców Karasiem. Teraz dostał rozpoznawalność i spore zasięgi. Pewnie przełoży się to na oferty współpracy od sponsorów. Ale spijać swoją śmietankę będzie dopiero w przyszłości gdy jego marka okrzepnie i stanie się wyrazistsza. Wiele będzie też zależało od jego zaangażowania się w aktywności medialne, na które teraz ma szanse — mówił nam ekspert z zakresu marketingu i konsultingu sportowego, Grzegorz Kita, z którym porozmawialiśmy jeszcze przed wybuchem medialnej wojny pomiędzy Karasiem i Kosterą.
— Kiedy dwa miesiące temu pisałem na Twitterze, że Kostera pobił rekord Karasia na dystansie pięciokrotnego Ironmana to dostrzegłem, że ludzie się tym właściwie nie interesują, bo po prostu nie wiedzą kim jest Adrian Kostera. Pięciokrotny Ironman brzmi fajnie, ale odbiorcy muszą się oswoić ze sportowcem, muszą go poczuć i zapamiętać. Kostera jest wciąż zbyt nowym nazwiskiem. Karaś też zresztą musiał kiedyś iść tą ścieżką. Pamiętam, że kiedy pisałem o nim np. w 2018r. to wtedy zainteresowanie jego osiągnięciami wcale nie było tak duże — dodaje Grzegorz Kita, który uważa, że na zainteresowanie z jakim spotkały się wyczyny Roberta Karasia podczas Swiss Ultra, triathlonista zapracował swoją długoletnią sportową i medialną aktywnością.
Źródła fenomenu Roberta Karasia
Fakt, że Robert Karaś stał się w ostatnich latach osobą medialną spotkał się z krytyką w środowisku triathlonu. 33-latkowi zarzucano, że celowo podejmuje się startów w zawodach, których skala oddziaływuje na wyobraźnię, by zyskać większą rozpoznawalność, podczas gdy w rywalizacji na tradycyjnych dystansach nie miałby większych szans na walkę o czołowe lokaty. Grzegorz Kita uważa, że tego typu postrzeganie jest błędne i ma swoje źródło we wzajemnych zatargach w środowisku triathlonowym: — Robert Karaś stawia po prostu na ultra triathlon, bardziej wytrzymałościowy, a większość tych opinii płynie przeważnie od tych, którzy odnoszą się do klasycznego, „pojedynczego” dystansu Ironmana. To, że Karaś startuje na dłuższych dystansach to jest jego wybór i te dyskusje nie mają sensu. To trochę tak jakby zarzucać maratończykom, że nie rywalizują na poważnie w biegach krótkich — zapewnia.
Zainteresowanie jakim cieszyła się w ostatnim czasie osoba Roberta Karasia trudno uznać za dzieło przypadku. Polak już od kilku lat rywalizuje na morderczych dystansach i pojawia się w świadomości coraz większego grona odbiorców. W międzyczasie Karaś przymierzał się także do udziału w Fame MMA, jednak uczestnictwo w jednej z gal freakowej federacji pokrzyżowała mu kontuzja. Zwieńczeniem medialnej i sportowej działalności triathlonisty stały się na ten moment zawody Swiss Ultra, podczas których zainteresowanie Robertem Karasiem urosło do miana fenomenu. Zainteresowanie narastało jednak bardzo naturalnie i bez pośrednio prze swoim startem w dziesięciokrotnym Ironmanie Polak nie podejmował żadnych konkretnych działań, by je zwiększyć.
— Do tego wyzwania Robert Karaś przygotowywał się bez rozgłosu a nawet zwykłych zapowiedzi. Wręcz po cichu. Przed Swiss Ultra właściwie mało było wiadomo na ten temat, a o jego udziale dowiedzieliśmy się dopiero 1,5 tygodnia przed startem z jego social mediów. Zresztą ta informacja wtedy też się w ogóle nie przebiła. Sądzę, że świadomie została przyjęta taka strategia, aby mentalnie przygotować się lepiej, bez obciążeń i presji mediów. Ta cała swoista rewolucja w kwestii zainteresowania, wybuchła oddolnie, po stronie odbiorców i miała charakter reakcji łańcuchowej — ocenia Grzegorz Kita.
Trudno doszukiwać się jednego konkretnego źródła fenomenu Roberta Karasia. Na zainteresowanie odbiorców wpływ miała zarówno skala wyczynu, którego podjął się polski triathlonista, jak i działalność medialna partnerki sportowca — Agnieszki Włodarczyk — która mocno przyczyniła się do tego, że Swiss Ultra zainteresowali się kolejni influencerzy oraz ich odbiorcy.
— Powiedziałbym, że Agnieszka Włodarczyk była w tej sytuacji nieocenionym „aktywem” Roberta Karasia, bowiem, być może trochę nieplanowo, przejęła częściowo realne funkcje „promotorskie”. Bardzo mocno poszerzała grupy docelowe, które mogły być zainteresowane wyczynami Roberta Karasia — zauważa Kita.
Sporą rolę odegrało również emocjonalne podejścia, z jakim Włodarczyk relacjonowała postępy swojego partnera na trasie Swiss Ultra. Aktorka nie próbowała ukrywać, że najzwyczajniej w świecie martwi się o stan zdrowia Roberta Karasia i nad wyraz często otrzymywała wyrazy wsparcia od swoich obserwujących oraz innych influencerów.
— U influencerów bardzo ważna jest prawdziwość emocji i prawdziwość zaangażowania. U Agnieszki Włodarczyk to zaangażowanie w sposób oczywisty było czuć. Ale to wszystko było również tak odczuwane przez jej odbiorców i szybko przyciągnęło jeszcze większych zasięgowo i liczbowo influencerów. Mocno uaktywniła się Małgorzata Rozenek, sporo zaczął pisać Tomasz Lis. Zainteresowanie tematem zaczęła również przejawiać Martyna Wojciechowska. Sporo działo się też po linii FAME MMA — mówi Grzegorz Kita.
Uważa on także, że skalę zainteresowania Robertem Karasiem wpłynęło kilka czynników. Oprócz zainteresowania influencerów oraz tradycyjnych mediów ogromną rolę odegrała również skala wyzwania, którego podjął się Karaś. Długość dystansu, którą pokonać miał polski triathlonista była dla odbiorców prawdziwym szokiem: — To było jak uderzenie młotkiem w głowę. Ludzie po prostu nie potrafili sobie wyobrazić, że w ramach jednej rywalizacji można płynąć 38 km, potem jechać 1800 km rowerem, a potem jeszcze przebiec 10 maratonów. Te liczby powaliły ale i zafascynowały — ocenia.
Robert Karaś nie ukończył co prawda Swiss Ultra, ale trudno mówić, by w jakikolwiek sposób negatywnie wpłynęło to na sposób postrzegania 33-latka w mediach. Być może wpływ na to miał fakt, że zakomunikowano, iż to nie Karaś podjął decyzję, by wycofać się z rywalizacji, a lekarze, którzy niejako zatrzymali Polaka w drodze po rekord świata.
— W ogóle nie patrzę na to w kategoriach niepowodzenia. Wręcz odwrotnie. Cała Polska żyła przez kilka dni tą rywalizacją a jako dodatkowy prezent będziemy mieli pewnie jej powtórkę w przyszłości bo Robert Karaś pewnie nie odpuści — kwituje Grzegorz Kita.
Ze względu na szum medialny wokół tarć na linii Karaś — Kostera, nazwisko polskiego triathlonisty najpewniej nie zniknie zbyt szybko z mediów tradycyjnych i społecznościowych. Niemniej jednak za sprawą swojej wieloletniej pracy i dokonań na trasie Swiss Ultra, Robert Karaś z pewnością otworzył sobie drogę do nowych umów reklamowych, a niewykluczone, że dzięki zainteresowaniu jakim cieszyły się rozgrywane w Szwajcarii zawody znacznie zwiększy się grono osób, które śledzi poczynania również innych polskich triathlonistów.
Przykry epilog
Jak już wspomnieliśmy, bezpośrednio po zakończeniu Swiss Ultra pojawiło się sporo napięć pomiędzy Adrianem Kosterą i Robertem Karasiem. Pierwsze strzały padły ze strony Kostery, który zdradził, że już od dłuższego czasu był przekonany, iż Robert Karaś nie ukończy rywalizacji: — Staram się zawsze mówić szczerze o rywalach i mam nadzieję, że nie zostanie to źle odebrane, ale o tym, że Robert nie ukończy rywalizacji, wiedziałem już podczas etapu kolarskiego. Widziałem, w jakim stylu pokonuje kolejne pętle i byłem pewny, że wciąż mam szansę na zwycięstwo — powiedział polski triathlonista na mecie.
Robert Karaś początkowo odniósł się do tego dość lakonicznie i w pierwszej chwili udostępnił na swoim Instagramie relację, w której nazwał Adriana Kosterę „debilem”. Po chwili dodał jednak kolejne nagranie, w którym szerzej odniósł się do słów Kostery: — Jak to mówią, żeby w życiu niczego nie żałować, to jak żałuję, że chciałem pożyczyć ci swój rower, że Janisz pomógł ci naprawić twój rower, bo k***a gadasz głupoty. Jak chcesz pogadać, to zadzwoń do mnie, napisz, a nie, k***a, pie***lisz głupoty w internecie, nie? Jakbyś spojrzał na wyniki, to ja jechałem najrówniej, to ja wytrzymywałem tempo do końca — rozpoczął.
— Co ty myślisz, że 90 ileś godzin można wytrzymać, naciągając tempo? Nie, bo na biegu widać, że nie ma regrestu. Biegłem cały czas tym samym tempem, stary…. Jakbyś wiedział, co się stało trzy tygodnie przed i zobaczył filmiki i zdjęcia, to byś po prostu się zamknął. A ty gadasz głupoty, żeby wybić się na moim nazwisku w internecie. Jesteś debilem! — kontynuował rozemocjonowany Karaś.
— Wiem, że to może wyglądać mocno emocjonalnie i za mocno powiedziane, ale prawda jest taka, że ten gość próbować mi umniejszać już przed startem, gadał głupoty na mnie w internecie. A teraz, jak mu pomogliśmy na zawodach, to po gada takie rzeczy na mnie. Dlatego myślę, że jest wszystko dobrze wyważone — zakończył polski triathlonista.
Na odpowiedź Adriana Kostery nie trzeba było długo czekać. 36-latek zdecydował się jednak nie eskalować konfliktu i przeprosił swojego rywala, sugerując, że jego słowa zostały przeinaczone przez media: — Dopiero wchodzę w świat wywiadów i już zauważyłem, że to co się powie, a to co zostanie napisane to dwie różne rzeczy — stwierdził Kostera, który podkreślił również, że darzy Roberta Karasia ogromnym szacunkiem.
Z pewnością nie jest to najbardziej przyjemne zakończenie historii, którą na trasie Swiss Ultra napisali wspólnie Robert Karaś i Adrian Kostera. Trudno powiedzieć na ile tarcia pomiędzy dwoma polskimi triathlonistami są efektem nieporozumienia, jak utrzymuje Kostera, a na ile ma to związek ze sporami w środowisku całej dyscypliny i zarzutami wysuwanymi uprzednio przez innych triathlonistów.
Rywalizacja i wzajemne docinki to w świecie sportu przecież nie nowość. Trudno przy tym wszystkim oprzeć się wrażeniu, że cała sprawa może zadziałać pozytywnie na zainteresowanie kibiców, zarówno Robertem Karasiem, jak i Adrianem Kosterą. Nie trzeba specjalnie długo kopać, by doszukać się podobnych przykładów. Zbyt wielką tajemnicą nie jest chociażby fakt, że wielką sympatią nigdy nie darzyli się Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski. W tym przypadku nie przybrało to charakteru medialnej wojny, ale z pewnością przyczyniło się do większego zaangażowania kibiców, którzy opowiadali się za byłym lub obecnym kapitanem reprezentacji Polski.