29.06.2022 11:29

Czy żużel będzie sportem popularnym w skali Europy lub świata?

Fani żużla szczycą się pełnymi trybunami i kapitalną oprawą medialną w Polsce. Najczęściej jednak dostają kontrę, że poza naszym krajem mało jest miejsc, w których speedway jest popularny. Jedni i drudzy mają rację, ale jak to wygląda w szerszej perspektywie?

Udostępnij
Czy żużel będzie sportem popularnym w skali Europy lub świata?

W Polsce w weekend można obejrzeć cztery mecze Ekstraligi, kilka spotkań pierwszej oraz drugiej ligi. Gdyby dodać do tego inne imprezy, można wysnuć tezę, że to drugi najlepiej pokazywany sport w polskich telewizjach sportowych na przełomie wiosna-lato-wczesna jesień. Mnogość meczów, turniejów, różnej rangi zawodów jest po prostu porażająca. Polski kibic może oglądać żużel w weekendy praktycznie bez opamiętania. Pod kątem rozwoju dyscypliny, trzeba jednak spojrzeć znacznie szerzej, niż na Polskę, chociaż i u nas jest kilka spraw, które należałoby natychmiast poprawić. Żużel to dzisiaj zdecydowanie sport niszowy w skali Europy i świata.

Ekstraliga U24 i zagraniczni juniorzy

Od tego sezonu funkcjonuje Ekstraliga U24, czyli coś na wzór ligi rezerw, tyle że do określonego wieku. Dzięki niej kluby na potęgę kontraktują zawodników z wielu krajów. Wśród nich większość anonimów, których nazwiska niewiele mówią nawet zagorzałym fanom czarnego sportu. To może być krok w kierunku rozwoju dla innych krajów. W końcu pojawiło się trochę więcej żużlowców z krajów mniej rozwiniętych pod kątem speedwaya, jak chociażby Finowie. Poza tym dużo młodzieży z Danii, Szwecji, Australii i innych nacji.

Jednak to było rozwiązanie, w którym zatrzymano się w połowie drogi. W Polsce od wielu lat trwa dyskusja czy dopuścić do składów zagranicznych juniorów na pozycjach juniorskich. Do tej pory najzdolniejsi młodzieżowcy z innych krajów musieli jeździć jako seniorzy. Z jednej strony to ograniczenie ma sens. Dzięki temu jest więcej miejsca dla biało-czerwonych, którzy mogą w ten sposób się rozwijać. Z drugiej trudno się przebić wielu młodym spoza Polski. W zasadzie udało się to najzdolniejszym – Robertowi Lambertowi czy Jaimonowi Lidseyowi, ale to pojedyncze przypadki.

Polski żużel i jego działacze niestety zaczynają wszystko od tyłu. Decyzyjne osoby wpadły zatem na pomysł, by zagraniczny junior mógł jeździć… w najniższej klasie rozgrywkowej. Pomysł nie tyle dziwny, co absurdalny. To właśnie I i II liga powinny stanowić zaplecze i miejsce do nauki dla młodych polskich juniorów, zaś Ekstraliga być dla najlepszych. Przecież wszyscy, co rusz chwalą się tym, że to najlepsza liga świata. Trudno za takową uznać ligę, w której szansę jazdy dostają zawodnicy świeżo po licencji o wątpliwej jakości sportowej. Takim chłopakom jak Oliwier Ralcewicz ze Stali Gorzów ktoś wyraźnie robił krzywdę.

Często oglądamy żużlowców kompletnie niegotowych na taki poziom. Zamiast zbierać doświadczenie i móc rywalizować, to zbierają kolejne zera, które poza frustracją nic nie wnoszą. Z jednej strony fajnie stanąć pod taśmą z Bartoszem Zmarzlikiem, ale przyjechać za nim pół okrążenia to już żadna przyjemność. Z kolei najzdolniejsi młodzieżowcy z zagranicy, jak Francis Gusts, Kevin Juhl Pedersen, Tom Brennan czy Timi Salonen są skazani jedynie na drugą ligę. Wystarczyłoby zmienić przepis, wówczas podwyższamy poziom najmocniejszej ligi, dajemy pole do popisu dla początkujących i tych z niższym poziomem i wszyscy są zadowoleni.

Żużel w innych krajach

Nie wygląda to optymistycznie niestety w skali Europy. O ile Duńczycy nie mają kłopotów z dostarczaniem zawodników do czołówki, o tyle już Szwedzi tak. Jest Fredrik Lindgren, ale za nim próżno szukać nazwisk, które mogłyby powalczyć w Grand Prix. Zresztą po składach ekstraligowych drużyn to widać. Poza nim, jedynym regularnie jeżdżącym Szwedem jest Oliver Berntzon z Ostrovii. Poza tym, totalne braki, o których Duńczycy nie mogą mówić.

Australia? Pod tym kątem wiele w rozwój tamtejszego speedwaya wkłada Fogo Unia Leszno. Piotr Rusiecki i spółka masowo ściągają najzdolniejszych żużlowców z Antypodów. Tak było niegdyś z Bradym Kurtzem i Jaimondem Lidseyem i tak jest z kolejnymi. Keynan Rew, Josh Pickering, James Pearson czy Maurice Brown to tylko kilka nazwisk zawodników, którzy mają szansę na karierę, dzięki współpracy Unii z byłymi zawodnikami, jak choćby Leigh Adamsem, legendą Byków.

Inna z tradycyjnych nacji w czołówce, a więc Brytyjczycy od lat zmagają się z kłopotami. W ubiegłym roku wygrali Speedway of Nations, czyli obecną formułę drużynowych mistrzostw świata. To powinno ich napędzić na przyszłość. Tym bardziej że dzisiaj mogą się pochwalić trzema zawodnikami w cyklu Grand Prix. Kłopotem jest liga, która od lat nie jest w stanie przyciągnąć najlepszych. Trudno się dziwić, skoro pieniądze tam są na znacznie niższym poziomie, niż w Szwecji, nie mówiąc już o przepaści jaka dzieli żużlową Premier League od naszej Ekstraligi. Dodatkowo mecze rozgrywane na małych i słabo rozbudowanych infrastrukturalnie obiektach, które nijak się mają do słowa „premier” w nazwie.

Kilka nadziei od lat

W kilku przypadkach karmieni jesteśmy nadzieją od lat. Czesi nadal nie doczekali się następców Antonina Kaspera czy Bohumila Brhela. Mają kandydatów, ale czy wystrzelą to inna sprawa. Mogą pokładać nadzieje w tercet uczestników cyklu SGP2, czyli indywidualnych mistrzostw świata juniorów.

Podobnie jest cały czas z krajami, z których drużyny występują w polskich ligach. Łotysze od lat widnieją na polskich torach. Lokomotiv Daugavpils dwukrotnie nawet wywalczył awans do Ekstraligi. Niestety, regulamin I i II ligi można było dostosować do potrzeb gości z Łotwy, ale już Ekstraliga nie była w stanie sobie z tym poradzić. Nietrudno się domyślić, że nikomu nie były na rękę starty gości z północy i walka o medale mistrzostw Polski. Może i medal łotewskiej drużyny w polskiej lidze nie byłby czymś naturalnym, jednak dopuszczając taką drużynę do startów, trzeba było się kiedyś z tym liczyć.

Jeśli powiedziało się kiedyś A, trzeba było powiedzieć także B. Tutaj zabrakło dobrej woli, a to klub, który sporo wniósł, choćby pod kątem promocji zawodników na najwyższym poziomie w naszej lidze. Niestety, Łotysze mimo wielu wychowanków, którzy jeździli lub jeżdżą w Polsce, nadal nie zrobili spodziewanego skoku do przodu. Jeden ośrodek, totalnie uzależniony od swojego sponsora – państwowych kolei – to trudny temat do większego rozwoju.

Dzisiaj Lokomotiv oglądamy w II lidze, zaś poziom wyżej znalazł się niemiecki Trans MF Landshut Devils. Ekipa z Bawarii zajmuje trzecie miejsce i może powalczyć o „awans” do najwyższej klasy rozgrywkowej. To także powiew świeżości w naszej lidze i szansa na rozwój. Speedway w Niemczech jest coraz popularniejszy, ale tutaj również wydawało się, że będzie znacznie lepiej. Kilkanaście lat temu Grand Prix na ogromnym Arena auf Schalke to już historia. Teraz oglądamy rundę w Teterow, ale to już nie to samo. Mimo wszystko nasi zachodni sąsiedzi wciąż mają potencjał, by dźwignąć dyscyplinę na wyższy poziom.

Południe spisane na straty?

Tak wydaje się w przypadku Węgier, Słowenii czy Chorwacji. Zresztą nadal te trzy państwa organizują wspólnie mistrzostwa swoich państw. Pierwsi nie dysponują dzisiaj żadnym jakościowym zawodnikiem. Duży speedway pojawia się tam jedynie przy okazji większych imprez na torach w Debreczynie, Miszkolcu czy Nagyhalasz. Drudzy mają pojedynczych zawodników z Matejem Zagarem na czele, ale stracili już Grand Prix z Krsko, czyli jedynym ośrodku. Chorwaci mają swoje Gorican, ale to wszystko dotyczy wyłącznie jednej rodziny. Jurica Pavlic miał być chorwackim talentem, dla którego ojciec zbudował całe zaplecze, łącznie ze stadionem. Obiekt ożywa kilka razy do roku. Większe imprezy międzynarodowe, w tym GP, a także wiosenne… obozy polskich klubów, które szukają dobrych warunków do treningów.

Odpadł duży rynek

Od lat FIM liczył na rozwój rosyjskiego rynku. Rundy Grand Prix w Togliatii, a także wielu Rosjan w czołówce światowego żużla. Wreszcie mistrzostwo świata Artioma Łaguty. To jednak już przeszłość. 24 lutego wszystko się zakończyło. Zresztą widać, że bardzo słusznie. Rosjanie dostali embargo na jazdę w Europie. Kilku zawodników pozostało w Polsce i nie zdecydowało się na powrót do ojczyzny. Wielu jednak wróciło, jeździ w tamtejszej lidze, a nawet popiera obecne działania ich kraju. Wśród nich Grigorij Łaguta. Do niedawna ulubieniec kibiców w Lublinie, a dzisiaj persona non grata nad Bystrzycą za swoje wypowiedzi. Zresztą klimat rosyjskiego speedwaya najlepiej oddaje zdjęcie ze zgrupowania kadry młodzieżowej…

Rosyjscy żużlowcy podczas zgrupowania. Po lewej w górnym rogu widnieje litera „Z” na plastronie, która symbolizuje agresje Rosji na Ukrainę

Egzotyka także daleko z tyłu

Amerykanie nie mają następców Billy’ego Hammila i Grega Hancocka. W zasadzie jedynym liczącym się nazwiskiem jest Luke Becker. To jednak jest jeden ze średniaków, który nijak nie wpływa na rozwój speedwaya za oceanem. Zresztą speedway w USA to niemal wyłącznie Kalifornia, a żużel tam to zupełnie coś innego, niż w Polsce. Tory długości, niczym dla mini speedwaya w Europie, brak ligi itd.

Nie ma co się oszukiwać, że w innych miejscach żużel także nie będzie na wysokim poziomie. Kilka lat temu rundy mistrzostw świata juniorów odbywały się w Argentynie. Wielu Polaków korzystało z zaproszeń na okres przerwy jesienno-zimowej w rozgrywkach. Tam można było trochę pojeździć. Efektów długoterminowych jednak nie ma.

W Argentynie wszystko rozwija się w dobrym kierunku, powstała nowa organizacja, która ma bardzo istotną oraz profesjonalną wizję. Miałem okazję zorganizować dwa spotkania i bardzo mnie zaskoczył poziom argentyńskich żużlowców. Sadzę, że w ciągu najbliższych kilku lat Argentyna będzie kluczowym punktem, w którym żużlowcy z Europy będą mogli współzawodniczyć, ponieważ kiedy w Europie jest okres zimowy, w Argentynie jest wtedy czas letni – dla wielu może być to użyteczne. Do transportu motorów można skorzystać z wizy na okres pobytu tymczasowego, która zawiera wszystkie elementy pozwalające na udział w zawodach – mówił Nicolas Covatti na łamach Espeedway.pl w wywiadzie sprzed kilku miesięcy na temat żużla w Argentynie.

Discovery szansą dla rozwoju

Przy okazji Grand Prix w Warszawie, pisaliśmy o zmianach, jakie zaszły w cyklu GP od tego roku. Warto zapoznać się z naszym tekstem, który ukazuje gruntowne zmiany. Grupa Discovery wzięła się za żużel. Przejęła cykl nie tylko od strony telewizji, ale przede wszystkim organizacji. To może być szansa na pójście w innym kierunku. Kibic w telewizji lubi obejrzeć zawody przy pełnych trybunach. Ale nie wtedy, gdy na obiekcie jest pięć czy dziesięć tysięcy. Wszystkich kręcą takie rundy, jak była właśnie Warszawie. Trudno za atrakcyjnie medialnie i marketingowo uznać rundy w szwedzkiej Malilli, duńskim Vojens, niemieckim Teterowie czy chorwackim Gorican czy Pradze. Nie chodzi tylko o liczebność miejscowości, skoro wymieniamy malutką Malille i atrakcyjną turystycznie stolicę w centrum Europy. Obiekty na jakich przeprowadzane są rundy GP czasem wołają o pomstę do nieba. Albo malutkie, albo w środku lasu, albo kibice siedzą na trawie. W telewizji wygląda to po prostu słabo.

Wydaje się, że Discovery musi pójść drogą większych stadionów. Oczywiście organizacja takich rund jak w Cardiff czy Warszawie nie jest łatwa. Trzeba jednak spróbować wrócić na wielkie obiekty. W Danii przez lata oglądaliśmy zmagania na Parken, w Szwecji Friends Arena także była wykorzystywana. Krótko mówiąc czas zachęcić tłumy do przyjścia na stadiony i do oglądania. Rozwój na innych kontynentach? Bardzo by się przydał. Póki co kibice mogą oglądać to w telewizji, co pokazuje poniższa grafika.

***

Nie widać zbyt wielu symptomów tego, by żużel miał awansować w hierarchii dyscyplin sportowych w skali Europy, a tym bardziej świata. Jeśli mielibyśmy typować ruch dyscypliny góra/dół, to prędzej skłaniamy się ku spadkowi. Jedyna nadzieja to wspomniana grupa Discovery i cykl Grand Prix. Mówimy jednak o najwyższym poziomie. Jeśli on nie pchnie zainteresowania do przodu, wówczas dyscyplina będzie stała w miejscu. Łatwo z rozwojem nie będzie. To nie piłka nożna, gdzie potrzebne są buty i piłka. Tutaj kwestie finansowe grają niebagatelną rolę.

Fot. Robert Romaniuk

***

Przeczytaj pozostałe nasze teksty o żużlu:

Marka czy pieniądze? Polski żużel stawia na drugie

Nowy promotor, zmiana telewizji i brandu. Żużlowe Grand Prix w nowej formie

Rekordowe pieniądze, śmieszne nazwy, gonitwa za XXI wiekiem. Żużlowa Ekstraliga w pigułce

Udostępnij
Rafał Szyszka

Rafał Szyszka