Rekordowe pieniądze, śmieszne nazwy, gonitwa za XXI wiekiem. Żużlowa Ekstraliga w pigułce
Często w polskich mediach dumnie przedstawia się ją jako najlepszą żużlową ligę świata. Kłopot w tym, że PGE Ekstraliga jest jedną z niewielu istniejących w Europie i na globie. Na naszym rynku to jednak bardzo chętnie oglądany produkt. Tym samym warto zajrzeć nieco za jego kulisy.
Jeśli narzekamy na frekwencje na polskich stadionach piłkarskich, to musimy zmienić optykę przy żużlu. To jeden z nielicznych sportów, który na kibica nie może narzekać. Mecze wszystkich trzech lig są chętnie oglądanie z perspektywy trybun. Oczywiście nie wszędzie w takim samym wymiarze. Lublin nadal jest fenomenem, bowiem tam bilety na mecze ligowe wyprzedawane są w kilka minut! Jednak nadal żużlowcy zdecydowanie górują nad piłkarzami pod kątem procentu zapełnienia ligowych obiektów.
Nowy kontrakt telewizyjny
Trzeba przyznać, że Ekstraliga żużlowa rośnie pod względem finansowym. Chociażby pod względem kontraktu telewizyjnego. Umowa na lata 2019-2021 była warta 60 milionów, czyli gwarantowała uczestnikom jakieś 7,5 miliona złotych, jeśli w tym czasie nie spadli. Teraz czteroletnia umowa będzie tyle samo warta, ale w… ujęciu rocznym. Za kontrakt na lata 2022-2025 Canal+ zapłacił aż 242 miliony złotych. To rekordowa kwota, która poprzednią zdecydowanie bije na głowę. Podobnie jak przy okazji poprzedniego kontraktu telewizyjnego, tak teraz ligę oglądamy za pośrednictwem Canal+ oraz Eleven Sports. Druga stacja wykupiła dwa mecze w kolejce na zasadzie sublicencji.
Trzeba przyznać, że Canal+ za pośrednictwem swojej platformy Canal+Online zgromadził u siebie cały ligowy żużel z Polski. Ekstraligę można oglądać w Eleven także na tej platformie, a C+ zgarnął również I ligę, którą pokazuje drugi sezon. Od tego roku trafiła tam także II liga, pokazywana jeszcze przed chwilą przez Motowizje.
Ośmieszające nazwy
Domyślamy się, że znalezienie pieniędzy od sponsorów nie jest łatwym zadaniem. Tym bardziej że wiele firm ma ograniczone środki przez pandemie koronawirusa. Niestety jednak poza pieniędzmi, w sporcie liczy się także marka. O tym najwyraźniej zapominają włodarze wielu klubów. Stąd też dodatkowe pieniądze starają się pozyskać, dzięki sponsorom tytularnym. Umowy zawierane na sezon lub więcej zazwyczaj oznaczają dodanie nazwy firmy do nazwy klubu. Pół biedy, jeśli to jedno słowo. Nie chodzi o wyśmiewanie nazw jakiejkolwiek firmy, która chce łożyć pieniądze na sport, w tym wypadku żużel. Jednak często wychodzi groteskowo. Mistrzem w tej materii był jakiś czas temu Start Gniezno występujący pod nazwą Car Gwarant Kapi Meble Budex Start Gniezno. Tak naprawdę nie wiadomo, gdzie rozpoczyna i gdzie kończy się nazwa konkretnej firmy… To jednak ekstremalny przypadek w I lidze.
Teraz w Ekstralidze mamy ZOOLeszcz GKM Grudziądz, który jeszcze przed chwilą był ZOOLeszcz DPV Logistic GKM-em Grudziądz. Moje Bermudy Stal Gorzów to z kolei odpowiedź na poprzednią nazwę – Cash Broker Stal Gorzów. Jeszcze dalej poszły inne kluby. Apator Toruń teraz stał się For Nature Solutions Apatorem Toruń, a z kolei pod Jasną Górą jeździ zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa. Niestety z roku na rok nic się nie zmienia i nie zmieniła tego nawet umowa z telewizją, która daje klubom gigantyczne pieniądze. Są też nazwy, które już na stałe wpisały się w żużlowy krajobraz. Mowa o Fogo Unii Leszno czy Betard Sparcie Wrocław. Z kolei jedynym klubem bez sponsora w nazwie w Ekstralidze jest Motor Lublin, który drugi sezon jeździ pod swoją nazwą.
Plandeki, telemetria a XXI wiek
Mamy XXI wiek, co w wielu dyscyplinach sportu oznacza ogromny rozwój technologii. Sędziowie w piłce nożnej mogą korzystać z technologii goal-line, systemu VAR itd. W F1 oglądamy wyścigi z perspektywy kierowców. Tymczasem żużel jest jakby kilka kroków za wszystkimi. Z jednej strony telewizje prześcigają się w nowinkach, a z drugiej sama dyscyplina bardzo opornie na wszystko reaguje.
Żużel to przecież jedna z dyscyplin najbardziej narażonych na warunki pogodowe. Mimo tego dopiero od tego sezonu kluby ekstraligowe są zobowiązane do posiadania i stosowania plandek przykrywających tor przed deszczem. Coś, co wydawało się od dawna oczywiste, dopiero w trzeciej dekadzie XXI wieku zostaje wprowadzone w życie. Traf chciał, że większość klubów szyła te plandeki na Ukrainie. Kilka ekip zdążyło przed wojną, w kilku przypadkach trzeba czekać. Tutaj Ekstraliga wykazała się wyrozumiałością i w tych przypadkach kluby mogą poczekać na swoje zamówienia w trakcie rozgrywek.
Warto dodać, że plandeki… nie są obowiązkowe. Jednak, jeśli klub nie zapewni przykrycia toru i przez to mecz będzie odwołany, wówczas może zapłacić nawet 500 tysięcy złotych kary. Głównie chodzi o kwestie transmisji telewizyjnych. W końcu każde pojawienie się wozów transmisyjnych to koszty, podobnie jak odwołanie takiej transmisji i „zasypanie” dziury w programie stacji.
Plandeki to jednak nie jedyna nowość. Inną jest chociażby telemetria. To również coś, co powinno być już od dawna standardem. W ubiegłym sezonie mogliśmy oglądać wyniki z telemetrii tylko w wybranych meczach. Najczęściej dotyczyło to jednego spotkania w kolejce. Teraz już jest „luksus” i wszystkie mecze są w ten sam sposób realizowane. Czujniki na motocyklach pokazujące prędkość, czas reakcji na starcie czy mierzące czas z dokładnością do jednej tysięcznej powinno być dawno temu standardem. Tymczasem jeszcze przed chwilą sędziowie musieli niejednokrotnie męczyć się przy ustalaniu kolejności na mecie. Gdy dwóch zawodników wpadło równo na metę, wówczas zaczynało się oglądanie tysiąca powtórek. Nierzadko trwało to dobrych kilka minut, zanim ktoś dostał dwa punkty, a ktoś jeden. Tym bardziej że od wielu lat arbitrzy nie mogą rozdawać „połówek” punktów, gdy uznawali, że nie są w stanie rozstrzygnąć o kolejności.
Nowy sezon, nowa liga
Od tego sezonu nie ma jednej, ale dwie Ekstraligi. Fani piłki nożnej mogą pamiętać taki twór, jak Młoda Ekstraklasa. W tym kierunku poszli działacze żużlowi. Tutaj jednak jest Ekstraliga U24. Tam mogą trafić wszyscy ci zawodnicy, którzy nie załapali się do pierwszych składów swoich drużyn i oczywiście spełniają wiekowe założenia. Miało to swoich zwolenników i przeciwników. Pierwsi wskazywali, że to coś w rodzaju ligi rezerw. Kluby mogą tam objeżdżać zawodników niegotowych do jazdy na najwyższym poziomie. Przy okazji mogą zainwestować w młode zagraniczne talenty i także zapewnić im jazdę na polskich torach, bez presji.
Z drugiej strony należy pamiętać, że żużel to sport o bardzo ograniczonym rynku zawodniczym. Jeszcze kilka lat temu przecież byli zawodnicy, którzy w jednym tygodniu potrafili rozpoczynać tydzień od meczu ligi angielskiej, potem przemieszczali się do Szwecji, Danii, a kończyli w Polsce. Rekordziści, jak Sebastian Ułamek, dorzucali sobie starty w Niemczech lub Czechach i w zasadzie codziennie mogli mieć zawody.
Póki co Ekstraliga U24 ma wymiar czysto sportowy. Żadna z telewizji, w tym wspomniany Canal+, nie zdecydowała się na transmisje z meczów objeżdżającej się młodzieży. Jak stwierdził Marcin Majewski, szef żużla w C+, jego stacja będzie baczni się przyglądać tym rozgrywkom. Nie ma jednoznacznej deklaracji na tak lub nie.