22.03.2022 12:57

Draft, salary cap, tankowanie… Czym przyciąga kibiców NBA?

NBA jest ligą, która od kilku dekad rozbudza wyobraźnię kibiców na całym świecie. Wielkie dynastie, zacięta rywalizacja, spektakularne akcje zakończone jeszcze bardziej spektakularnymi wsadami. Ogromną rolę w popularności jaką cieszy się amerykańska liga koszykówki odgrywa aspekt sportowy, ale wydaje się, że równie istotne jest także to co dzieje się poza koszykarskim parkietem. Śledzenie tego co dzieje się w kuluarach NBA może być równie emocjonujące co śledzenie samej sportowej rywalizacji. 

Udostępnij
Draft, salary cap, tankowanie… Czym przyciąga kibiców NBA?

Fakt, że NBA jest zamkniętą ligą i na drodze sportowej nie można z niej spaść, ani do niej awansować pociąga za sobą wiele konsekwencji i decyduje o kształcie całych rozgrywek. Limity płac i draft to z pozoru rozwiązania, które można byłoby zaimplementować również do każdej piłkarskiej ligi w Europie, ale z pewnością byłoby to o wiele bardziej skomplikowane niż w przypadku zamkniętych amerykańskich rozgrywek. Czy fakt, że z NBA nie można spaść wpływa pozytywnie na atrakcyjność całej rywalizacji? Dlaczego zespoły z najsilniejszej koszykarskiej ligi świata angażują się transakcje, które na pierwszy rzut oka wydają się nieopłacalne? Dlaczego przegrywanie meczów jest niekiedy bardziej korzystne niż wygrywanie i jak wpływa to na obraz ligi? Poniżej postaramy się przybliżyć najważniejsze konsekwencje faktu, że NBA to rozgrywki zamknięte.

Jak dostać się do NBA?

Jak już wspomnieliśmy, do NBA nie da się awansować. Jak więc wytłumaczyć fakt, że w chwili powstania amerykańskiej ligi koszykówki, NBA (wówczas znana jako BAA) liczyła zaledwie 11 zespołów, a dziś liczy ich już 30? Otóż do ligi rzeczywiście nie można dostać się na drodze sportowej. Jest to jednak możliwe po spełnieniu kryteriów dotyczących między innymi kwestii właścicielskich, infrastrukturalnych czy finansowych. Warunkiem kluczowym, który sprawił, że od 2004 roku żadna nowa drużyna nie wstąpiła w szeregi NBA, pozostaje jednak chęć włodarzy ligi do rozszerzenia rozgrywek o nowe zespoły. Od 18 lat władze NBA nie zdecydowały się jednak na taki krok, choć spekulacje dotyczące włączenia do ligi kolejnych dwóch drużyn trwają niemal nieustannie i od czasu do czasu przybierają na sile. – Kilkanaście lat funkcjonuję dość blisko NBA i myślę, że od około 7 słyszę o temacie powiększenia ligi, ale co zrozumiałe nie jest to takie proste z wielu względów – formalnych, finansowych, logistycznych i pewnie jeszcze kilkunastu innych o, których wie tylko komisarz Adam Silver – mówi nam dziennikarz Canal + Michał Łopaciński.

Ostatnią drużyną, która dołączyła do NBA cały czas pozostają Charlotte Hornets, którzy w chwili przystępowania do rozgrywek znani byli pod nazwą Charlotte Bobcats. Komisarz ligi Adam Silver potwierdził jednak oficjalnie, że NBA rozważa rozszerzenie rozgrywek do 32 drużyn. Przyznał, że jest to pokłosie strat związanych z pandemią COVID-19. Spekuluje się, że liga oczekuje z tego względu zysków na poziomie nawet 4 miliardów dolarów, a najpoważniejszym miastem – kandydatem, które może wkrótce zasilić NBA jest Seattle. Szmaragdowe miasto miało już w przeszłości swoją drużynę w rozgrywkach, ale w 2008 roku klub znany jako Seattle SuperSonics został zlikwidowany, a jego miejsce w NBA zajęli Oklahoma City Thunder. Kluczowym w sprawie powrotu wielkiej koszykówki do Seattle jest jednak fakt, że miasto zachowało prawa do nazwy i logo SuperSonics. Kiedy czeka nas kolejne rozszerzenie rozgrywek? Wydaje się, że nie wcześniej niż w 2025 roku, kiedy to wygasa obecna umowa telewizyjna. Jeśli jednak SuperSonics wrócą do NBA, będziemy świadkami wielu ciekawych wydarzeń i nie będzie miało to związku tylko z powrotem do ligi dobrze znanej starszym kibicom marki.

Draft oraz expansion draft

Jeśli SuperSonics rzeczywiście mieliby wkrótce ponownie dołączyć do NBA, to kibice koszykówki będą świadkami wydarzeń, które nie miały miejsca od 20 lat. Jedną z ciekawszych rzeczy byłby z pewnością expansion draft. Jest to bardzo nietypowa wersja zwykłego draftu, w którym wchodząca do NBA drużyna może… podkraść zawodników od drużyn, które dłużej występują w rozgrywkach. Cała procedura istotnie różni się od zwykłego draftu, o którym wspomnimy więcej poniżej, przy okazji „tankowania”.

Zespół wchodzący do NBA musi mieć do dyspozycji przynajmniej czternastu koszykarzy. W związku z tym liga umożliwia nowej drużynie dobranie do swojego składu koszykarzy, którzy już występują w NBA. Nowy zespół ma prawo podpisać umowę z zawodnikami, którzy w tym czasie związani są kontraktem z innymi, grającymi w lidze, klubami. Oczywiście obowiązują pewne ograniczenia. Wchodząca do NBA drużyna może wybrać tylko jednego zawodnika z każdego zespołu, a kluby mają prawo zastrzec po jednym koszykarzu, który w drafcie rozszerzającym pozostaje „nietykalny”.

– Expansion Draft w NBA to żadna nowość – miał już miejsce 10 razy – ostatni w 2004 roku przy okazji powstania Charlotte Bobcats. Ale żeby dzisiaj do tego doszło, z tego co się zdążyłem zorientować musiałyby powstać dwie nowe organizacje, tak by w każdej z Konferencji była taka sama liczba drużyn, a to już rodzi pewne problemy. Z drugiej strony „NBA nie rychliwa, ale sprawiedliwa”, więc nie zdziwię się, jeżeli w ciągu najbliższych 10-ciu lat rzeczywiście w NBA będziemy oglądać 32 drużyny – ocenia Michał Łopaciński.

Dlaczego czasem opłaca się przegrywać?

Dość ciekawym zjawiskiem, które jest charakterystyczne zwłaszcza w przypadku amerykańskich zamkniętych rozgrywek jest tankowanie. Hasło to oznacza celowe przegrywanie spotkań. Dlaczego, dla którejkolwiek drużyny sportowej opłacalne miałoby być odnoszenie porażek? Otóż ma to ścisły związek z draftem, który odbywa się co roku i jest czymś innym niż wspomniany wcześniej expansion draft. Draft odbywa się zwykle w przerwie pomiędzy kolejnymi sezonami i przypomina wybieranie składów drużyn na zajęciach wychowania fizycznego. Każda z drużyn NBA ma prawo zakontraktować jednego lub w szczególnych przypadkach większą liczbę graczy z NCAA (akademickich rozgrywek koszykarskich). Cała procedura jest dość zawiła i skomplikowana, jednak by zrozumieć zjawisko tankowania najważniejsza wydaje się informacja, że największe szanse na pierwszy wybór w drafcie ma drużyna, która w poprzednim sezonie zanotowała najsłabszy bilans. NCAA pełni rolę zaplecza NBA i rokrocznie w lidze akademickiej pojawiają się wielkie talenty, które w przyszłości mogą poprowadzić swoją drużynę do mistrzostwa. Mając pierwszy wybór w drafcie drużyna stoi więc przed możliwością wyboru najlepiej rokującego zawodnika.

Na przedstawionych powyżej założeniach opiera się zjawisko tankowania. Włodarze drużyny, która nie ma większych szans na walkę w play-offach i nie przedstawia żadnych rokowań, które pozwoliły z optymizmem patrzeć w przyszłość, mogą zdecydować się na przebudowę zespołu. W takiej sytuacji warto oczywiście pokusić się o wzmocnienie zespołu wielkim młodym talentem, wokół którego można by w przyszłości zbudować drużynę, która będzie w stanie walczyć o najwyższe cele. Aby zwiększyć swoje szanse na zakontraktowanie najbardziej obiecującego zawodnika opłacalne wydaje się przegrywanie spotkań, tak by na koniec sezonu legitymować się jak najgorszy bilansem i tym samym zwiększyć swoją szansę na otrzymanie pierwszego wyboru w drafcie. Dla porządku trzeba zaznaczyć, że tankowanie nie polega oczywiście na celowym pudłowaniu rzutów. Chodzi o decyzje podejmowane nieco wyżej. W grę wchodzi chociażby wymiana swoich najlepszych graczy, eksperymentowanie ze składem czy zezwolenie na dłuższy urlop swojej największej gwieździe.

Salary cap

Okres tankowania może być również wykorzystany do zrobienia przestrzeni w swoim salary cap. Salary cap to, generalnie rzecz biorąc, maksymalna kwota, jaką klub może wydawać na pensje swoich zawodników. Oczywiście w tym przypadku również pojawia się sporo wyjątków i zastrzeżeń, ale wartym zaznaczenia jest przede wszystkim to, że salary cap ma ścisły związek z tankowaniem. Najczęściej w trakcie przebudowy, kluby decydują się na zwolnienie swojej puli płac poprzez wymianę najlepiej opłacanych graczy na tych, którzy zarabiają znacznie mniej. Ponadto w takiej wymianie drużyna może zaoferować również swój wybór w drafcie. W ten oto sposób Oklahoma City Thunder miała w 2021 roku możliwość zakontraktowania aż sześciu koszykarzy z NCAA.

Korzystają na tym obie strony, bowiem silniejsza drużyna, która walczy o najwyższe cele może błyskawicznie wzmocnić swój skład doświadczonym graczem, a słabsza, która przymierza się do tankowania lub jest w trakcie tego procesu pozbywa się najlepiej opłacanych zawodników, robiąc w swoim salary cap miejsce dla młodych utalentowanych koszykarzy.

Turniej PLAY-IN, play-offy i raz jeszcze o zamkniętej NBA

W sytuacjach gdy jest to konieczne NBA nie ucieka także od podejmowania odważnych i nowatorskich kroków. Przykładem tego może by chociażby stale zmieniający się w ostatnich latach format weekendu gwiazd oraz turniej PLAY-IN, który po raz pierwszy zdecydowano się rozegrać w naznaczonym przez COVID sezonie 2019/20. Opierał się on wówczas na dość prostej zasadzie. W celu wyrównania szans niżej sklasyfikowanych zespołów zdecydowano, że jeśli różnica pomiędzy ósmą i dziewiątą drużyną konferencji jest mniejsza niż cztery wygrane, to zmierzą się one ze sobą w dodatkowym meczu (lub dwóch meczach), który decydował o awansie do play-off.

Pomysł turnieju PLAY-IN bardzo spodobał się władzom NBA i zdecydowały się one kontynuować przedsięwzięcie również w kolejnych sezonach. Zwolennikami dodatkowych spotkań o miejsca w play-offach są także dziennikarze i kibice, dla których jest to kilka dodatkowych meczów o sporą stawkę. PLAY-IN sprawia, że rozgrywki robią się jeszcze bardziej interesujące, bowiem drużyny, które wcześniej nie miały w końcówce sezonu szans na dogonienie czołowej ósemki teraz nadal mają o co walczyć, bowiem nawet zajęcie dziesiątego miejsca w fazie zasadniczej nie oznacza utraty szansy na play-offy. Z drugiej jednak strony pojawiły się głosy, że o ile w przypadku „covidowego” sezonu 2019/20 rozwiązanie takie było zrozumiałe, o tyle teraz jest ono zbędnym dodatkiem, który nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. LeBron James stwierdził nawet, że osoba, która wpadła na pomysł rozgrywania turnieju PLAY-IN powinna zostać zwolniona.

Pozostanie przy PLAY-IN pokazuje jak ważna dla włodarzy ligi jest atrakcyjność produktu sygnowanego logiem NBA. Dążą oni do maksymalizacji liczby spotkań rozgrywanych o jakąkolwiek stawkę, tak by dostarczać kibicom i obserwatorom jeszcze więcej emocji. Wydaje się, że w pewnym stopniu przyczynia się do tego również sam zamknięty charakter NBA, który sprzyja robieniu show, zapewnia najwyższy możliwy poziom sportowej rywalizacji, a także pozawala na wprowadzanie wielu nowatorskich rozwiązań.

Dziennikarz Canal + Michał Łopaciński zauważa, że jednym z efektów „zamknięcia” NBA jest swoista elitarność ligi oraz nieustanna fluktuacja gwiazd dyscypliny. – Pamiętajmy, że zamknięty charakter lig zawodowych funkcjonuje w USA niemal od zawsze. Z drugiej strony w systemach europejskich mamy spadki i awanse, które dla nas też mają swój urok, jednak zwykle w tym miejscu moich przemyśleń zatrzymuję się nad zdefiniowaniem zawodowstwa w sporcie… ale wracając do meritum. Zamknięta zawodowa liga „produkuje” nam gwiazdy. Gwiazdy mające wysokie kontrakty i życie „jak pączki w maśle” – ich zadaniem jest robić show, w pewnym sensie produkować widowiska. Oczywiście tytuł mistrzowski, samorozwój i poziom sportowy też mają tutaj ogromne znaczenie dla samych graczy, których te wszystkie wymienione wyżej aspekty przyciągają, działają jak magnes. System, w którym funkcjonuje zamknięta NBA, zapewnia również ciągłość – jedni kończą kariery, ale bez problemu pojawiają się nowe gwiazdy i nowi chętni do gry – elitarność, która przyciąga: „jesteś wśród najlepszych”, „możesz stać się najlepszym z najlepszych”. Więc mówiąc najkrócej jak się da – przy odpowiedniej konstrukcji całego sportu, zamknięty charakter, w pełni i w najczystszej postaci zawodowej ligi, sprawia, że mamy fabrykę gwiazd o możliwie najwyższych umiejętnościach sportowych w zasadzie samych siebie napędzających do rywalizacji.

Z drugiej jednak strony warto się zastanowić czy konstrukty pokroju salary cap, loterii draftu, PLAY-IN nie zwiększają w pewien sposób progu wejścia dla osób chcących zainteresować się NBA.  – Żeby wciągnąć się w wędkarstwo, chcesz najpierw złowić rybę, a potem zaczynasz kombinować jak to zrobić, jak to się dzieje, że ryba łapie haczyk, itd. Nie wiem czy to jest najszczęśliwsze porównanie, ale tak samo jest z NBA. Przyciąga nas gra, pewna fasada, reklama, którą jest poziom gry i umiejętności. Kolejnym krokiem jest analiza skąd się biorą zawodnicy, dlaczego wymiany między drużynami nie zawsze są czy mogą być takie jak byśmy chcieli, itd. W zawiłości ligi wchodzi się stopniowo i z czasem, bo rzeczywiście jest ich bardzo dużo i są dość skomplikowane. Ale nie sądzę, żeby te wszystkie „około sportowe” czynniki miały stanowić jakąkolwiek przeszkodę w zainteresowaniu się NBA – ocenia Łopaciński.

Być może więc obawy o zbyt dużą ilość zawiłości związanych z rozgrywkami NBA są nieuzasadnione. Każdy kibic przebywa drogę od laika, który po prostu obserwuje to co dzieje się na parkiecie i rejestruje w pamięci wynik, po osobę, która zaczyna rozumieć boiskowe oraz zakulisowe przetasowania. Tego typu proces zauważyć można w końcu przy okazji większości sportowych dyscyplin. Ponadto, wydaje się, że ze względu na całkiem sporą liczbę poza boiskowych niuansów NBA staje się dla kibica, który pokona pewien próg wejścia bardzo mocno angażująca. Koniec końców okazuje się, że loteria draftu, salary cap czy expansion draft mogą nieść ze sobą dodatkowe emocje, które rozgrzewają kibiców nawet w momencie, gdy koszykarze nie biegają po parkiecie, a sam zamknięty charakter ligi działa na korzyść poziomu sportowego i masowej produkcji wielkich gwiazd, którymi to przecież NBA stoi niemal od samego początku.

Udostępnij
Mateusz Mazur

Mateusz Mazur