Profesjonalizacja amatorskich rozgrywek. Orliki inkubatorem piłkarskiej kultury
Wszyscy zachwycamy się Ligą Mistrzów. Inni wolą rozgrywki ligowe. Albo Premier League czy LaLiga, albo ukochana Ekstraklasa. Jednak widzów takich czy innych rozgrywek byłoby znacznie mniej, gdyby... sami nie uprawiali piłki nożnej. Od wielu lat głośno jest o poziomie grassroots. Piłka amatorska to ważny, choć niedoceniany, element układanki. Niesłusznie! Adrian Mańko prowadzący Ligę Amatorskich Klubów Piłkarskich(LAKP) w Lublinie pokazuje, że można profesjonalizować amatorski futbol.
Od 2005 roku LAKP wpisał się w piłkarski kalendarz rozgrywek w Lublinie. Najpierw w wersji 11-osobowej na dużym boisku. Od wielu lat funkcjonuje w dwóch wersjach. Letnia na orlikach, zimowa na hali. Na czym polega wyjątkowość takiego projektu? Dużo „bajerów”. Zawodnicy i ich drużyny w okresie wiosenno-letnim mogą liczyć na cotygodniowy odcinek tekstu „Wokół LAKP”. Ponadto regularne zdjęcia oraz wideo, choć te ostatnie głównie dotyczą wersji halowej.
Właśnie szersza oferta dotyczy, gdy LAKP dorzuca literkę „H” do swojej nazwy przed sezonem ligowym. Wówczas można śledzić skróty ze wszystkich meczów Ekstraligi, a także bramki z wybranych spotkań niższych lig. Ponadto transmisje live najciekawszych gier w internecie. Każdy przychodzący na halę może sobie poczytać gazetkę pełniącą rolę informatora. Z jednej strony to tylko dodatek do najważniejszego – boiska. Jednak Adrian Mańko widzi to nieco inaczej. – Zdecydowanie uważam, że to przyciąga. Patrzę przez pryzmat TKKF-u. Kilkanaście lat temu byli hegemonem. W hali przy ul. Chodźki grało kilkadziesiąt drużyn, a my zaczynaliśmy od… ośmiu. Chciałem jednak, żeby i u mnie było tyle drużyn. Wzięliśmy się za to z Pawłem Kępką. Nagrywanie meczów, potem skróty i mnóstwo pobocznych rzeczy. Z roku na rok przybywało drużyn. Na TKKF nie było innych dodatków, poza stroną internetową, która i tak średnio działała. Dzisiaj ich już nie ma, a u nas, co sezon minimum jest 50 drużyn. Dlatego uważam, że jest to wabik dla drużyn. Warto poświęcić trochę pracy, bo przynosi to potem efekty. Ludzie świadomie wybierają lepszy produkt – tak jak w sklepie – mówi organizator.
Znani piłkarze
Może największych piłkarskich legend nie spotkacie na lubelskich boiskach. Mimo wszystko jednak trochę znanych nazwisk przewinęło się przez LAKP. Zwłaszcza tych grających w barwach Górnika Łęczna, Motoru Lublin czy Lublinianki. Grzegorz Bronowicki, Paweł Bugała, Piotr Bielak(mistrz Europy U16 z 1993), Cezary Kucharski, Krzysztof Żukowski, Tomasz Prasnal czy Veljko Nikitović to tylko wierzchołek. Ponadto regularnie można spotkać Jacka Małyszka, pierwszoligowego arbitra. Niewiele brakowało także, by w halowej wersji zadebiutował Wiktor Lampart, czyli jeden z najzdolniejszych żużlowców młodego pokolenia.
– Z perspektywy osobistej fajną sprawą jest fakt, że w mojej lidze grają ludzie, na których mecze chodziłem. Byłem na meczu Polska-Portugalia, gdy Bronowicki zatrzymywał Ronaldo, to go podziwiałem. A później grał w LAKP. W ogóle wielu zawodników z przeszłością w Ekstraklasie czy I lidze przewinęło się przez ligę. Jako dzieciak oglądałem ich w telewizji czy na stadionie, a teraz mogę im np. sędziować – dodaje Mańko.
***
Historia
Warto jednak cofnąć się do początków. Wszystko ruszyło 4 czerwca 2005 roku. Wtedy na lubelskim Czechowie funkcjonowało boisko „Fryderyk”, na którym spotkały się osiedlowe zespoły: Mełgiewska United i FC Hirszfelda. W założeniu była to liga, choć jej format przypominał turnieje. W pierwszym roku udało się rozegrać zatem dwa sezony. O rozgrywkach coraz więcej było w lokalnych mediach. Przybyło dzięki temu reklam oraz patronów. Jednym z nich był Zbigniew Wojciechowski. Wówczas kandydat na senatora RP, który w późniejszych latach był także posłem, a także lokalnie wspierał klub żużlowy. Wojciechowski ufundował siatki na bramki. Jak się okazuje początek ligi to…
– Przypadek. Nasza drużyna Marmota grała sparingi, jako dzika drużyna osiedlowa. Okazało się, że są inne drużyny, jak FC Hirszfelda, Kosmowska(od nazw ulic – red.) itd. Ktoś rzucił pomysł, by zorganizować turniej. Wówczas stwierdziłem, że lepsza będzie liga i wziąłem to na siebie. Z roku na rok rozgrywki rosły, gdyż nowe osoby dowiadywały się pocztą pantoflową o ich istnieniu i fajnej organizacji – wyjaśnia Adrian Mańko. Po kilku latach jednak był zmęczony całym przedsięwzięciem. Na szczęście przerwa trwała bardzo krótko. – W 2009 roku chciałem zamykać interes. Straciłem zapał do organizowania ligi. Rok później zaczęły powstawać orliki i uznałem, że może to będzie okazja. Poza tym chyba brakowało mi cotygodniowego zgiełku ligowego. Chciałem więc przenieść się na orliki. Wcześniej ktoś próbował robić już takie rozgrywki orlikowe, więc skontaktowałem się z nim. Pierwszy sezon robiliśmy wspólnie, ale później on stracił zapał, a ja pociągnąłem Orlikową Ligę Szóstek dalej – po dziś dzień – kontynuuje.
Pierwsze spotkanie LAKP-u pod egidą Orlikowej Ligi Szóstek przypadło na… 10 kwietnia 2010 roku. Pechowa data dla Polski, okazała się początkiem już ponad 11-letnich rozgrywek na orlikach w Lublinie i nie tylko. Pojedyncze spotkania odbywają się na terenie okolicznych miejscowości i gmin, jak choćby Świdnik, Turka czy Niemce wpisały się w kalendarz rozgrywek amatorskich stolicy Lubelszczyzny.
Hobby przeszło w pracę
Początkowo Adrian Mańko traktował to jako spędzanie wolnego czasu. Głównie organizacją rozgrywek dla siebie i kolegów. Teraz jednak to jego hobby i praca jednocześnie. – Na początku traktowałem to jako organizowanie wolnego czasu. Po czasie zobaczyłem, że można na tym zarobić. Może nie jako główne źródło utrzymania, gdyż mam jeszcze inne obowiązki. Jednak jest jakiś zastrzyk kasy. Jednak z samej ligi trudno byłoby się utrzymać. Łączę przyjemne z pożytecznym. Jest to pracochłonne i czasochłonne, ale na pewno przyjemne – dodaje organizator ligi, który także w niej sędziuje.
Pewnie zastanawiacie się, co ma do roboty przy organizacji ligi? Obowiązków jest sporo, tym bardziej że Mańko należy także do obsady sędziowskiej rozgrywek. – Trudno to przeliczyć. Nie chce mówić, że to robota 24h na dobę. To nie jest jednak pojechanie na mecz i wrzucenie wyników do sieci. Niemal codziennie są mecze, ale jest mnóstwo pracy organizacyjnej. Tabele, terminarze, liczenie strzelców, kartek, klasyfikacji fair play. Przed sezonem wprowadzenie kadr zespołów jest bardzo czasochłonne. Poza tym o każdej porze ktoś może zadzwonić i powiedzieć, że mu terminarz nie pasuje. Jest czasochłonne, ale kwestia dobrej organizacji pracy. Myślę, że nie będę jednak robił tego do śmierci. To zajmuje całe weekendy i często wolałbym spędzić więcej czasu z rodziną, zwłaszcza że się ona powiększyła. Póki co jednak kwestie finansowe sprawiają, że jeszcze przez najbliższych kilka lat na pewno będę organizował rozgrywki – wylicza.
Finanse
Liga wcale nie jest droga dla uczestników. Sezon na orlikach to kwoty rzędu 500-600 złotych od drużyny. W tym zawiera się zazwyczaj ponad 20 meczów dla każdej ekipy. Na hali jest drożej, bo trzeba wynająć halę. W przypadku orlikowych zmagań jest znacznie łatwiej, choć nie zawsze. – Priorytety, jeśli chodzi o boiska, na tygodniu mają szkółki piłkarskie. Trudno jest się wcisnąć. Dlatego korzystamy z terminów drużyn, które mają swoje rezerwacje. Postawiłem na komercyjne terminy na Politechnice. Większość drużyn woli grać wieczorami od poniedziałku do piątku, a weekendy mieć wolne od grania – muszę brać to pod uwagę. Mam pewność, że nikt mnie z tego nie wyrzuci i tam mogę zagrać. Weekendowo można pozwolić sobie na więcej. Trzeba jednak mieć moce przerobowe, żeby ograć te mecze. Może lekko nie jest, ale teraz przyjeżdżam na gotowe. Kiedyś musieliśmy skosić trawę, pomalować linię, zakładać siatki, likwidować kałuże – porównuje czasy Mańko.
Na orliku każdy mecz ma w obsadzie sędziego, a w trakcie rozgrywek halowych mowa o duetach, niczym w futsalu. Część arbitrów ma papiery związkowe i regularnie sędziuje mecze młodzieżowe oraz niższych lig. Jest jednak kilku amatorów. Bez względu na to, dostają za swoją pracę pieniądze. – Finansowo sędziowie nie mogą narzekać. Staramy się im podnosić uposażenia, bo konkurencja nie śpi. Około 20 złotych za godzinę to nie są złe pieniądze, bo poza przesędziowaniem meczu sędzia nie ma tutaj dodatkowych obowiązków jak w profesjonalnej piłce. Natomiast nie każdy się do tego nadaje. Nie wszyscy chcą przyjeżdżać i wysłuchiwać uwag na swój temat w amatorskich rozgrywkach – kończy temat organizator.
Konkurencja
Nie jest jednak tak, że LAKP to jedyna propozycja na amatorskie spędzenie czasu przy piłce w Lublinie. Są jeszcze takie organizacje jak PlayArena czy OAKP, nie wspominając o grze dla klubów na dużym boisku – A lub B klasa. Jak reaguje zapatruje się na konkurencje? – PlayArena to inny target. Oni celuje w młode zespoły, które skrzykują się naprędce. U nas w większości grają starsi. OAKP jest konkurencją. Dużą część pomysłów od nas skopiowali, część mają swoich. Z roku na rok rozwijają się i robią to coraz lepiej. Szacunek dla nich za pracę. Jest to konkurencja, ale to z korzyścią dla grających. Przy konkurowaniu na pewno produkt będzie lepszy po obu stronach – opisuje sytuacje w Lublinie.
***
W dobie promowania departamentu Grassroots przez Polski Związek Piłki Nożnej wydaje się zasadnym współpraca na linii PZPN – organizatorzy tego typu lig. Znają ludzi, którzy grają w ligach i turniejach amatorskich. Tam się popularyzuje piłkę wśród dorosłego pokolenia. Wydaje się, że to zapomniana dzisiaj gałąź, a niesłusznie. W końcu na trybunach polskich stadionów raczej trudno znaleźć tłumy. Dziesięć dni temu pisaliśmy, dlaczego tak się dzieje. Z drugiej strony rolą związku jest przekonanie niedzielnych kibiców, by częściej odnajdywali drogę na lokalny stadion. Jak wyjaśnił nam Adrian Mańko, póki co jedynym kontaktem ze strony związku był artykuł na stronie Łączy nas Piłka.