Sukcesy = popularność? Sport zaprzecza!
Igrzyska Olimpijskie to nie tylko wielka impreza sportowa. To czasem okno wystawowe i najlepsza forma reklamy. Dla kraju, dla pojedynczego sportowca, wreszcie dla dyscypliny. Te niszowe mają, co cztery lata swój prime-time przez... trzy tygodnie. Czy sukces w takich dyscyplinach przekłada się na realne zainteresowanie?
Najlepszym i najświeższym przykładem rzut młotem. Nasi reprezentanci zgarnęli przecież 2/3 medali. Oba złote, dwa brązowe, a do głosu dopuściliśmy tylko reprezentantkę Chin oraz reprezentanta Norwegii. Hegemonia z której należy i trzeba się cieszyć. Niestety jest mały minus tego wszystkiego. To niezwykle specyficzny i techniczny sport, którego raczej nie dotyczy powszechność uprawiania. Ze względu na uwarunkowania, 10-latek raczej nie powie rodzicom, że bierze młot i idzie rzucać na podwórko.
To samo chód sportowy. Tutaj teoretycznie powinno być łatwiej. Nie musisz mieć młotu, jakichkolwiek zabezpieczeń, ani dużego placu. Po prostu para butów i… idziesz. Mimo tego trudno znaleźć w swoim otoczeniu osobę, która trenuje lub trenowała ten sport.
Trudno powiedzieć o tych dyscyplinach jako popularnych w Polsce. A przecież medale kwartetu młociarzy czy Dawida Tomali to nie pierwszyzna. Był Szymon Ziółkowski, Kamila Skolimowska czy Robert Korzeniowski. Nadal jednak lekkoatletyka jest w sportem, który przeciętnych kibic – w dużej mierze – ogląda na wielkich imprezach – mistrzostwa Europy/świata czy właśnie IO. Tam osiągamy sukcesy, ale są sporty, które śledzimy nieco częściej.
Był boom i go nie ma
Przykładów daleko nie trzeba szukać. Weźmy pod lupę piłkę ręczną. Sport niszowy? Na pewno nie. W XXI wieku nasz szczypiorniak może się poszczycić sporymi sukcesami. Mimo tego trudno odnieść wrażenie, by w skali całego kraju była to popularna dyscyplina. Tak można powiedzieć o Kielcach, Płocku, Puławach czy innych miastach, gdzie nie dominuje piłka nożna, żużel, koszykówka lub siatkówka.
A przecież nasza męska reprezentacja zdobywała medale największych imprez, a VIVE Kielce sięgnęło po Ligę Mistrzów! Na fali sukcesów Sławomira Szmala, Karola Bieleckiego, braci Lijewskich i reszty miało powstać wiele, by zapewnić ciągłość wysokiego poziomu tej dyscypliny w Polsce. Dzisiaj jednak poza klubowymi sukcesami, kadra ma kłopoty, by awansować na wielkie turnieje. Było genialne pokolenie i go nie ma.
Łyżwiarze wykorzystali swój czas
Pamiętacie złoty medal Zbigniewa Bródki z Soczi w 2014 roku? Wówczas pojawiła się spora dyskusja na temat infrastruktury. Bródka walczący z Holendrami, którzy trenują w super warunkach. Nasz medalista miał do dyspozycji zimowy tor na warszawskich Stegnach, ewentualnie wyjazd do innego kraju.
Na bazie takich rozważań jednak powstały dwa obiekty. Najpierw ten w Tomaszowie Mazowieckim, później w Zakopanem. Co ciekawe jednak żadna z tych miejscowości nie zorganizowała mistrzostw Europy w short-tracku minionej zimy. Ta przypadła Gdańskowi i hali Oliwa. Trudno mówić, by świetne wyniki mocno spopularyzowały łyżwiarstwo szybkie w Polsce. Jednak zrobiły coś innego. Ułatwiły uprawianie tej dyscypliny w normalnych warunkach na miejscu. Budowa infrastruktury to często pierwszy krok, zalążek pod masowość danej dyscypliny, a w dalszym szeregu – sportu.
Dostęp -> masowość
Popularność dyscypliny zależy od wielu czynników. Jednym z prostszych jej składowych jest liczba uprawiających danych sport. Żeby go uprawiać, potrzebny jest łatwy dostęp. Co rozumiemy przez to? Jak najmniejszą liczbę przeszkód do treningów konkretnej dyscypliny. Jeśli potrzebujesz specjalistycznego sprzętu, dużej infrastruktury oraz innych aspektów – trenerzy/instruktorzy, zabezpieczenia itd. – wówczas liczba chętnych i zainteresowanych spada. Podobnie, jeśli to generuje duże koszty. Wtedy także ucinamy kolejne grono potencjalnych sportowców konkretnej dyscypliny
Piłka nożna jest numerem jeden z wielu powodów. Historycznie uprawia ją mnóstwo osób, mimo że jako dyscyplina nie jest przesadnie stara pod kątem kodyfikacji reguł itd. Dzisiaj możemy oglądać mecze codziennie, bez potrzeby kupowania zagranicznych stacji. W wielu polskich kanałach wybór mamy niezwykle szeroki. Od rozgrywek regionalnych, po Ligę Mistrzów włącznie. Obecnie to samonapędzający się przemysł. Jest popularna, uprawia ją mnóstwo osób i na okrągło leci w telewizji. Koło, z którego trudno wyjść i przerwać ten strumień.
Żużel zaprzecza wszystkiemu
Czy żużel jest dyscypliną niszową? W skali Europy i świata na pewno. Mimo tego u nas cieszy się ogromną popularnością. Nie wszędzie, ale w niektórych regionach, np. woj. lubuskie, zdecydowanie dystansuje piłkę nożną. Dzisiaj wiele mówi się o tym, że transmisje z meczów żużlowej Ekstraligi przebijają oglądalnością większość piłkarskich meczów na antenach C+. A przecież jest totalnym zaprzeczeniem pod kątem masowości uprawiania. Liczba czynnych polskich zawodników jest naprawdę nieduża. Jeśli zliczymy seniorów, juniorów i adeptów, nadal nie wyjdzie więcej niż przewinie się przez większy bar w centrum dużego polskiego miasta jednej nocy.
Do tego ogromne koszty wejścia na drogę profesjonalną. Albo masz sponsora od małego – trudne zadanie – albo bogatych rodziców, którzy zakupią cały sprzęt. Później trzeba to wszystko utrzymać, zatrudnić mechaników itd. Zanim dojdziesz do dużych pieniędzy, musisz mnóstwo kasy włożyć w cały interes.
Mimo tego kluby w Polsce raczej nie narzekają na kłopoty frekwencyjne, a telewizje transmitują niemal wszystkie możliwe zawody w naszym kraju. Co więcej, płacą lepiej z roku na rok, o czym za kilka tygodni przekonacie się na łamach SportMarketing.pl.
Telewizja kluczem do sukcesu
Jak widać na powyższych przykładach, największą rolę dzisiaj odgrywa… telewizja. Można się obrażać na rzeczywistość, można z nią walczyć, ale na koniec ona reguluje codzienny porządek. Rzut młotem, chód sportowy czy łyżwiarstwo szybkie oglądamy przy okazji największych imprez. W najlepszym wypadku, co kilka miesięcy, a w najgorszym podczas Igrzysk Olimpijskich. Piłka nożna czy – w polskim przypadku – żużel śledzimy, co kilka dni. Przepaść w popularności nie może dziwić.
Zainteresowanie także generuje zyski. Przeciętny piłkarz w Polsce zarobi więcej niż przeciętny zawodnik rzutu młotem. Kwartet, który zgarnął medale olimpijskie w Tokio to może być inna półka finansowa. Stypendia, nagrody z mitingów, umowy sponsorskie to wiele. Ale nadal mówimy o kilku osobach, które weszły do światowej czołówki. One mogą pomóc rozpocząć zainteresowanie dyscypliną, ale napędzić muszą następni.
Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że powstanie ligi rzutu młotem, gdzie np. AZS Kraków będzie rywalizował z AWF-em Warszawa i transmisje w TVP Sport, mogłyby dać zalążek pod większe zainteresowanie i popularność. To jednak – jak dobrze wiemy – nigdy nie nastąpi. Dlatego rzutami Malwiny Kopron, Anity Włodarczyk, Pawła Fajdka czy Wojciecha Nowickiego będziemy emocjonować się głównie przy największych imprezach. Może to brutalne, w końcu mówimy o wybitnych sportowcach, ale rzeczywistość jest taka, że co weekend ludzie będą chętniej oglądać mecze Warty Poznań w Ekstraklasie czy GKS-u Tychy w I lidze, niż mitingi lekkoatletyczne.