20.08.2015 09:21

Monachium. Miasto w piłkarskiej koszulce

Wracam po tygodniowej przerwie wakacyjnej. Swój urlop spędziłem w Monachium - mieście, które bezsprzecznie żyje z piłki nożnej.

Monachium. Miasto w piłkarskiej koszulce


Trudno więc, bym pisał o czymś innym. Poniżej garść spostrzeżeń dotyczących sportowego biznesu, które nasunęły mi się podczas pobytu w stolicy Bawarii.

Mieszkałem w bardzo ciekawym miejscu. Giesieng to bowiem niebieska część Monachium. Przynajmniej z zasady przewagę mają więc tam fani TSV 1860. Okazało się jednak, że kilometr od mojego lokum znajduje się ośrodek treningowy Bayernu Monachium. W ośrodku treningowym innego monachijskiego klubu – 10-ligowego Fasangarten dochodzi do ciekawej sytuacji: trener pokazuje ćwiczenia w koszulce w biało-błękitne pasy, a wykonują je już hobbystyczni piłkarze odziani w czerwone trykoty aktualnych mistrzów Niemiec. Do żadnych nieporozumień jednak nie dochodzi.. Co ciekawe wspomniane Fasangarten dysponuje dwoma świetnymi boiskami, które okalają… bandy reklamowe. Wielkich pieniędzy jednak z tego sponsoringu nie ma, bo to sami zawodnicy płacą składki na swoją sekcję i cały klub (są też korty tenisowe i inne atrakcje, które trzeba utrzymać).

Przejdę jednak do poważnej piłki i samego Bayernu Monachium. Centrum treningowe robi ogromne wrażenie. Kilkanaście idealnych (zastanawiałem się, czy nie aby nie wyłożonych sztuczną trawą – oczywiście nie) boisk, bardzo ładne budynki klubowe, restauracja, otwarte treningi – wszystko to sprawia, że o Bayernie trzeba mówić jako o klubie wielkim. Na jednym z takich otwartych dla fanów treningów miałem okazję być. Przy bandach okalających ciągle zraszane, główne boisko zebrało się około dwóch tysięcy ludzi. Grubo ponad połowa miała na sobie klubowe koszulki. W Monachium chodzi się w strojach klubowych, a nie robionych przez kibiców t-shirtach. Takie wyjście jest korzystne przede wszystkim dla klubu, który zarabia na swoich kibicach. Poprawia się także estetyka, bo akurat Bayern na wzory od adidasa narzekać nie może. Do tematu klubowych gadżetów zresztą jeszcze wrócę. Trening, który miałem okazję obejrzeć idealnie odpowiada powszechnej opinii o hiszpańskich trenerach. Rozgrzewka polega na zabawie piłką podczas dziada, potem przychodzi czas na trochę go przypominające, ale bardzo rozbudowane ćwiczenie również poprawiające grę piłką (co ciekawe, jednym z rozgrywających w tej zabawie był… trzeci bramkarz Tim Starke), potem gwiazdy Bayernu postrzelały z obu nóg, by zakończyć trening gierką 4 na 4. Najważniejsze dla kibiców były jednak zdjęcia i autografy, które zdecydowanie najdłużej rozdawał Robert Lewandowski. Polak jest zresztą lubiany w Monachium. Sama idea otwartego treningu to świetny pomysł. Takie wydarzenia pozwalają kibicom jeszcze mocniej identyfikować się z zespołem. Dzieciom natomiast umożliwiają spełnianie swoich marzeń.

Będąc na treningu nie mogłem oprzeć się pokusie spoglądania na koszulki przechodzących ludzi. Po pierwsze tylko jeden z widzianych przeze mnie fanów miał na sobie podróbkę (o wiele bardziej wiarygodną od tych naszych podróbek). Druga sprawa to wzory. Dominował oczywiście miniony sezon, ale też najnowsza kolekcja i czerwono-złote koszulki, w których Bayern sięgał po ostatnią Ligę Mistrzów. Na koniec sprawa najważniejsza, czyli to, co na plecach. Nie prowadziłem dokładnych statystyk, ale nie są one konieczne do zauważenia, że ulubieńcem kibiców jest Thomas Mueller (nr 25). Często widywałem też 19 Mario Goetze, 6 Thiago i 1 Nuerea. Nadal pojawiało się też nazwisko Schweinsteigera (porównywalnie często, co Lewandowskiego czy Xabiego). Zaskakująco rzadko dostrzegałem 21 Lahma, a 7 Riberego nie zauważyłem chyba w ogóle.

Jeszcze większą atrakcją od treningu jest w Monachium Allianz Arena. Na położony praktycznie za miastem stadion trzeba jednak dojechać, a do tego służy świetnie rozwinięty transport publiczny. Na tej płaszczyźnie TSV nie ma żadnych szans z Bayernem. Klubowe logo, wizerunki obecnych gwiazd, ale też legend, reklama muzeum – takie rzeczy dotyczące FCB znajdziemy na stacjach metra, w autobusach i na autobusach. Pod koniec pobytu udało mi się jednak dostrzec jeden plakat w biało-błękitnych barwach w metrze, ale widziałem też po jednej wlepce Dynama Drezno i Tottenhamu (rosyjskich fanów tegoż), więc szału nie ma.

Sam stadion robi piorunujące wrażenie, tym bardziej, że możemy sobie na jego teren swobodnie wejść z ulicy. W końcu jednak i tak trafimy do wielkiego sklepu klubowego Bayernu, w którym znajdziemy oczywiście wszystko – od koszulek, przez ubrania codzienne, aż po deski do krojenia. Ceny w sklepie dla Niemca są bardzo przystępne. Życzeniowo załóżmy, że zarabia on tylko euro, co my złotówek. Koszulka z nadrukiem ulubionego piłkarza to koszt około 80 euro, za t-shirt zapłacimy 10-15, a za czapeczkę z daszkiem 20. Legia swoje koszulki sprzedaje za ponad 200 złotych. Różnica jest więc nieporównywalna, no chyba że jesteśmy turystami z Polski i musimy przeliczać wszystko razy cztery 😉 Stosunkowo niskie ceny dla tubylców tłumaczą ogromną popularność klubowych koszulek na ciałach fanach na treningach, czy w samym mieście.

Prosto ze sklepu, za opłatą, przejść możemy do imponującego muzeum klubowego. Ciekawe są zmieniające się ekspozycje, ja trafiłem na tę poświęconą legendom klubu, na czele z pewnym Cesarzem. Płatny jest też bilet na wycieczkę po stadionie. Za 10 euro możemy przez godzinę zwiedzać obiekt wraz z niemiecko- lub angielskojęzycznym przewodnikiem. Podczas takiej wędrówki ogląda się stadion od zewnątrz (słuchając o ciekawostkach technicznych dotyczących jego konstrukcji), by wejść potem na trybuny, do szatni, na salę konferencyjną, strefę mieszaną. Najciekawiej jest jednak podczas wychodzenia przez tunel, któremu towarzyszy puszczany z głośników… hymn Ligi Mistrzów. Dodam tylko, że na przyjście przewodnika czeka się w dużej sali restauracyjnej, wyposażonej w telewizory, na których prezentowane są np. skróty z meczów Pucharu Niemiec. Jak widać Bayern potrafi zarobić na wszystkim, zapewniając przy tym kibicom i turystom olbrzymią radość i możliwość dotknięcia ławki, na której siedzą potem Lewandowski i Robben. Krytykę nowoczesnego futbolu rozumiem, ale muszę przyznać, że przyjemność sprawiło mi zwiedzanie stadionu za opłatą, czy przebywanie w otoczeniu kibiców, którzy miłość do klubu przejawiają w kupieniu oryginalnej koszulki, a nie zabraniu takowej piłkarzowi po przegranym spotkaniu.

Aha, Allianz Arena to także stadion, na którym domowe mecze rozgrywa TSV. Akurat dzień po ich meczu wypadło moje zwiedzanie i muszę przyznać, że przydomek, którzy kibice tego klubu mają w mieście, nie jest nietrafiony. Co to za przydomek? Pozwolę sobie tylko napisać, że całe trybuny pełne były zostawionych śmieci, a wejście do ogromnych WC nie należało do przyjemności. Nie wiem jednak, jak jest po meczach Bayernu, więc wydaję pochopnych wyroków. Fani TSV 1860 klubowe pamiątki mogą w okienkach w ścianach stadionu, przypominających trochę sklepiki szkolne. Takich punktów jest jednak dużo, więc rozwiązanie to wcale nie jest nietrafionym.

Nie chcę się skupiać tylko na futbolu, więc napiszę jeszcze o Parku Olimpijskim w Monachium. Jak pamiętamy, Igrzyska w 1972 były dla nas futbolowo (a więc jednak) udane. Z tym większym smutkiem oglądałem bardzo klimatyczny Stadion Olimpisjki z pięknymi, zielonymi krzesełkami, który nie jest już użytkowany, a teraz nie ma nawet murawy. Tak jak pisałem miejsce to nie stoi jednak puste. Obecnie stało się.. parkiem linowym. Pierwotne zastosowanie zachował Basen Olimpijski. W Halach odbywają się koncerty i inne tego typu imprezy, a cały teren Wioski Olimpijskiej jest jednym wielkim wesołym miasteczkiem, pełnym straganów i karuzel.

Na sam koniec chciałbym napisać o najfajniejszym sklepie sportowym, w jakim byłem. W samym centrum miasta znajduje się pewno miejsce, przed wejściem do którego stoją trzy manekiny. Na nich koszulki Bayernu, Chelsea i PSG. Od razu wiedziałem, że to miejsce dla mnie. W środku kilka pomieszczeń. W pierwszym koszulki topowych klubów na aktualny sezon. Dalej trykoty tychże drużyn z poprzednich lat (głównie ostatniego roku). Gdzieś pod ścianą t-shirty z okołopiłkarskimi, artystycznymi nadrukami. W następnym z działów korki (mogłem w końcu wziąć w rękę Pumy Evospeed 1.4. Polecam, tej lekkości nie da się opisać). I w końcu najlepszy wieszak w całym sklepie. Na jednej rurce wisiało kilkadziesiąt oryginalnych koszulek, których znalezienia w życiu bym się nie spodziewał. W sklepie Munzingern w samym centrum Monachium, kupić możemy koszulkę Getafe, Rapidu Wiedeń, Mallorci, Lazio, Wisły Kraków, Betisu czy… reprezentacji Tybetu. Wybór jest bardzo duży, a co najfajniejsze, asortyment regularnie się zmienia. Tak, to prawdziwy raj dla kolekcjonerów (zarabiających w euro).

To na tyle. Mam nadzieję, że moje monachijskie spostrzeżenia na temat sportowego biznesu kogoś zainteresują. Opiszcie swoje odczucia na temat sportsmarketingu w innych piłkarskich stolicach świata. Chętnie poczytałbym np. o mających wiele klubów w najwyższych ligach Londynie, Moskwie czy Rio do Janeiro. Do przeczytania!

Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński