27.06.2014 09:51

Większa Ekstraklasa? Boże uchowaj…

Pomysł powiększenia rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy raz po raz wraca. Jest jak bumerang. Jak Lessie. Tylko czy to jest słuszna idea?

Większa Ekstraklasa? Boże uchowaj…

„Przegląd Sportowy” informuje o planach kolejnej reformy. Orędownikiem powiększenia rozgrywek z 16 do 18 zespołów jest wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Roman Kosecki.
– W ten sposób ujednolicilibyśmy system centralnych rozgrywek: 18 klubów w ekstraklasie, pierwszej i drugiej lidze – mówi.
Rozumiem, że gdy grał w La Liga to wówczas występowało tam 20 zespołów, a gdy odchodził z Atletico do Nantes, to nawet przeprowadzono reformę do 22 teamów. Pamiętam również, że w Division 1 (tak się nazywała wtedy dzisiejsza Ligue 1 – przyp.) też rywalizowała wspaniała dwudziestka. Tak samo jak kojarzę, że gdy wracał na chwilę do Legii to w sezonie 1997/98 występowało w najwyższej klasie rozgrywkowej osiemnaście ekip.
Pytanie jest inne. Jak marzenia Koseckiego  mają się do polskiej rzeczywistości? Świata, w którym kluby do ostatniej chwili walczą o licencje. Realiów, w których zawodnikom się nie płaci, a podpisuje z nimi porozumienia, z zaznaczeniem „nie podpiszesz, to nigdy nie dostaniesz”. Sytuacji, w których piłkarze parafują podwójne umowy, z których jedna nie jest chroniona i nie ma wpływu na rozpatrywanie licencji. Działań, w których kluby starają się unikać ZUS i Urzędów Skarbowych, prowadzących do zadłużenia.
Rzecz jasne, takich klubów jest coraz mniej, ale zajrzyjmy na chwilę do ostatnich postanowień licencyjnych. Niby wszyscy z T-Mobile Ekstraklasy mają papiery na grę, jednak widzę pewne „ale”. Beniaminki, czyli i Górnik Łęczna, i GKS Bełchatów, mają nadzór finansowych. Podobnie jak Jagiellonia, Pogoń, Śląsk, zabrzański Górnik, Ruch i Wisła.
Zaglądnijmy na zaplecze. A tam kandydatom do awansu z sezonu 2013/14, czyli Arce i Dolcanowi odmówiono licencji na występy w najwyższej klasie rozgrywkowej. I choć jestem przekonany, że w przypadku awansu warunkowo, pod nadzorem, oba kluby otrzymałyby zielone światło to jednak fakt pozostaje faktem.
W Ekstraklasie S.A. mówią, że na zmiany trzeba dwóch lat. Oczywiście, nikt nie mówi „nie”, ale czy przez te dwa lata coś się może zmienić? No tak, Widzew, GKS Tychy, może ktoś jeszcze zyska nowoczesny stadion. Czyli przynajmniej kryterium infrastrukturalne spełnią…

Całe powiększenie to też kwestia finansów i umów ze sponsorami. Jeżeli plan zostanie brzydko mówiąc klepnięty to będzie więcej podmiotów do dzielenia się tortem. Kto na to pójdzie? Za taką zmianą muszą iść pieniądze. A zatem trzeba będzie zmienić umowę z telewizją, która i tak płaci dużo więcej niż w ocenie wielu kibiców wart jest produkt. Jednak ci sami fani oczekują sukcesów swoich drużyn, a te nie są możliwe bez tego wsparcia finansowego. Błędne koło. Zatem, jeśli w tym przypadku Ekstraklasa nie upiecze większego tortu finansowego, to nie ma szans na zmiany.

Wszakże już teraz Legia i Lech nie do końca godzą się na obecną formę podziału kasy. I trudno się dziwić, w końcu to te dwa kluby mają największy potencjał i są najatrakcyjniejsze. Ba, są także najlepiej zarządzane. Choć oczywiście nie powinny liczyć na casus hiszpański. Nie wydaje się możliwe, aby mogły dostawać dużo większe pieniądze z praw telewizyjnych względem reszty stawki.
Inna kwestia. Dlaczego rozgrywki mają być jednolite? To jest dobra zagadka. Skąd się to wzięło Koseckiemu? Czy to nie jest takie kłapanie dla kłapania? Pamiętam, gdy mówił przed wyborami na prezesa PZPN, że Polskę stać na 54 profesjonalne kluby. Ale tak trzymać się tego jak rzep? Widząc co się dzieje? W sytuacji, gdy z rozgrywek potrafią się wycofywać zasłużone firmy, bo ich nie stać, gdy inni ledwo wiążą koniec z końcem.
Pamiętam też, jak jakiś czas temu Kosecki mówił o związku zawodowym piłkarzy. Było to bodaj na antenie Polsatu Sport, choć mogę się mylić. Tak czy inaczej, tu miał poniekąd rację. Silny związek zawodowy piłkarzy nadałby rozgrywkom bardziej profesjonalny charakter. Ale ktoś krzyknie (ktokolwiek?), że przecież jest Polski Związek Piłkarzy. I tu doda litanię, że to „jedyna pełnoprawna organizacja piłkarzy w Polsce uznawana przez PZPN, FIFA i UEFA”. Ale obawiam się, że może takie słowa wypowiedzieć tylko pan Marek Pięta, prezes tegoż związku.
Dla Ekstraklasy SA czy dla PZPN związek nie jest godnym partnerem do rozmów. Jest wygodny. To taki ratlerek, który poszczeka, powarczy, ale żeby się go bać? Wszyscy, może paradoksalnie oprócz władz PZP, zdają sobie sprawę, czym grozi silny związek piłkarzy. Związek, który ma narzędzia do „postawienia się”.
Przykłady? Z górnej półki to Anglia, gdzie PFA także dostaje pieniądze z tytułu praw medialnych. Po co? Nie, nie idzie ta kasa do kieszeni prezesa, lecz jest przeznaczona choćby na fundusz, dzięki któremu, gdy klub przestałby płacić, piłkarz dalej ma za co żyć.
Dlaczego piłkarze w Hiszpanii, Włoszech czy Norwegii mogli zastrajkować i nie wyjść na boisko, walcząc o swoje? Właśnie ze względu na silne związki zawodowe. Na układy zbiorowe, które są zawierane między piłkarzami a władzami ligi, klubami. We Francji przedstawiciele UNFP (francuskie stowarzyszenie piłkarzy) zasiadają w komisji licencyjnej. I nikt tam nie ma skrupułów, aby klubu niewypłacalnego nie spuścić. Pierwszy przykład z brzegu? Valenciennes.
Na ten moment polskiego futbolu na to nie stać. Tak jak i nie stać na trzy profesjonalne, centralne klasy rozgrywkowe, ale to już temat na inny raz.
Udostępnij
Bartosz Burzyński

Bartosz Burzyński