Sportowe rewolucje, czyli od „Małyszomanii” do Roberta Karasia
Sport nieustannie kreuje nowych bohaterów, często bardzo niespodziewanie. Kto bowiem potrafiłby przewidzieć, że na początku XXI wieku umysłami kilkunastu milionów Polaków zawładnie 24-latek uprawiający dyscyplinę, której transmisji próżno było wcześniej szukać w rodzimej telewizji. Kto spodziewałby się, że w kolejnych latach kolejny nasz rodak zapracuje na miano „najsilniejszego człowieka świata” i z wypiekami na twarzy śledzić będziemy jego poczynania na zawodach Strongman? I wreszcie, kto podejrzewał, że w 2022 roku najważniejsze media, za sprawą tylko jednego człowieka, zainteresują się rywalizacją triathlonistów? Przypominamy sylwetki polskich sportowców, którzy szturmem zdobyli serca kibiców.
Jak „Małyszomania” opanowała Polskę?
– Jeszcze niedawno emocjonowaliśmy się występami Andrzeja Niedzielana w NEC Nijmegen – przypominają kibice piłkarscy, którzy dzisiaj z podziwem oglądają popisy Roberta Lewandowskiego w barwach FC Barcelony czy kolejne trafienia Piotra Zielińskiego w tej edycji Ligi Mistrzów. Trudno nie przyznać im racji. Przełom wieków rzeczywiście był niezbyt dobrym okresem, nie tylko dla polskiego futbolu, ale również dla innych popularnych dyscyplin sportowych. Kadrze Jerzego Engela udało się co prawda wywalczyć bilety na mistrzostwa świata, ale o rezultatach osiąganych przez biało-czerwonych na pamiętnym mundialu w Korei i Japonii raczej niewielu chciałoby pamiętać.
Reprezentacji siatkarzy zabrakło na igrzyskach w Sydney, a na mistrzostwach świata w 1998 i 2002 roku zajęliśmy kolejno siedemnaste i jedenaste miejsce. Nie mieliśmy także co marzyć o występach na koszykarskich mistrzostwach świata i na EuroBaskecie, a w męskim i kobiecym tenisie żaden z naszych zawodników nie potrafił zbliżyć się do czołówki rankingu. Nieco radości dawała kibicom krakowska Wisła, ale coroczne batalie o Ligę Mistrzów ani razu nie zakończyły się powodzeniem.
Z takiego właśnie krajobrazu wyłoniła się postać skromnego dwudziestokilkulatka z Wisły, na punkcie którego w 2001 roku oszalały miliony Polaków. Niemal każdy doświadczył lub słyszał o „Małyszomanii”, zjawisku wielokrotnie analizowanym później w pracach naukowych, książkach czy filmach dokumentalnych.
Na fali sukcesów Adama Małysza zawody Pucharu Świata w 2002 roku przyciągnęły pod skocznie rekordowe 100 tysięcy kibiców, wszyscy zaczęliśmy wcielać się w postać „Orła z Wisły” w legendarnej grze Deluxe Ski Jump, a polski skoczek spoglądał na nas z wielu gadżetów, takich jak kubki, breloki, znaczki pocztowe, plakaty czy nawet podkładki pod myszkę.
Małysz był także jednym z pierwszych polskich sportowców, którego firmy zdecydowały się zaangażować do swoich działań marketingowych. W bardzo krótkim okresie skoczek znad Wisły stał się twarzą między innymi Poczty Polskiej, herbaty Tekkane, czekolady Goplana czy zup Winiary. Małysz był wszędzie i o Małyszu mówili wszyscy. Karierę polskiego skoczka niezwykle trafnie podsumował w swoim słynnym monologu Włodzimierz Szaranowicz, określając „Orła z Wisły” mianem „fenomenu socjologicznego”, „ambasadora skoku cywilizacyjnego do Europy” czy „idola kryzysowego”.
„Ostatnia nadzieja białych”
– Według mnie czterech było naprawdę sławnych Polaków po II wojnie światowej: papież Jan Paweł II, prezydent Lech Wałęsa, Zbigniew Boniek i… Andrzej Gołota. O ile trzej pierwsi osiągnęli coś wielkiego, o tyle Gołota zdobył sławę… klęskami w walkach z Riddickiem Bowe’em i Mikiem Tysonem. Cóż to były za horrory!!! – pisał w swojej książce „Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu”, Andrzej Kostyra. W fenomenie Andrzeja Gołoty rzeczywiście było coś wyjątkowego. Wszak mowa tu o przecież o „wielkiej nadziei białych”, która ruszyła na podbój wielkiego amerykańskiego świata.
Andrzej Gołota stał się ambasadorem nowej, odmienionej po przemianach ustrojowych Polski jeszcze zanim Adam Małysz po raz pierwszy założył narty. Polski pięściarz błyskawicznie znalazł się na salonach amerykańskiego boksu, a o jego wyczynach z miesiąca na miesiąc mówiło się coraz więcej.
W karierze Gołoty było jednak coś magicznego, niepowtarzalnego. Bez wątpienia posiadał on ogromne umiejętności, które niejednokrotnie pokazywał w ringu, jednak nieposkromiony charakter Polaka dawał o sobie znać równie często. Ugryzienia rywala, uderzenia „z byka”, ciosy poniżej pasa. Gołota szokował i stopniowo budował swoją legendę w Polsce i zagranicą.
Niepokorny charakter, cięty język i głośne walki, którymi żyła cała Polska, długie nocne czuwanie i oczekiwanie na walki Gołoty oraz równie długie dyskusje o potencjale pięściarza, za którym nie zawsze podążała głowa. Andrzej Gołota to z pewnością jeden z najbardziej wyrazistych polskich sportowców po 1989 roku, który na ustach wszystkich na pewno nie zagościł przypadkowo.
Wygrana na pocieszenie
W życiu polskiego kibica są takie momenty, do których jest w stanie sięgnąć pamięcią nawet po wielu latach. Takim dniem jest z pewnością 8 czerwca 2008 roku. Wtedy to reprezentacja Polski w swoim pierwszym meczu na mistrzostwach Europy uległa 0:2 Niemcom, a marzenia Polaków o udanym rozpoczęciu Euro rozwiał Lukas Podolski. Ten letni wieczór stał się jednak wyjątkowy z zupełnie innego powodu. Swoje pierwsze i jak się później okazało, ostatnie zwycięstwo w Formule 1 odniósł bowiem Robert Kubica.
Kariera polskiego kierowcy w królowej sportów motorowych z pewnością mogła potrwać dłużej. O naturalnym talencie Polaka mówiło się wiele, a od 2006 roku GP Formuły 1 zaczęła w naszym kraju cieszyć się rosnącą popularnością. Kubica stał się kolejnym sportowcem, którego sukcesami i porażkami żyli wszyscy. Narzekania na to, że nasz kierowca dysponuje słabym bolidem czy te, że BMW Sauber faworyzuje Nicka Heidfelda były wówczas na porządku dziennym. Oczekiwania niezmiennie były jednak ogromne, a plotki łączące Roberta Kubicę z Ferrari rozgrzewały kibiców do czerwoności.
Trudno dziwić się eksplozji popularności wokół polskiego kierowcy. Wszak był on pierwszym i wciąż jedynym naszym rodakiem w Formule 1, która jest przecież jedną z najbardziej elitarnych dyscyplin. Sportowiec znad Wisły po raz kolejny udowadniał, że jest w stanie rywalizować z najlepszymi i z roku na rok stawał się coraz lepszy. Biorąc pod uwagę trajektorię rozwoju kariery Roberta Kubicy oraz jej nagły koniec, wydaje się jednak, że nigdy nie miała ona okazji znaleźć się w swoim szczytowym momencie.
„Najsilniejszy człowiek świata”
Mariusz Pudzianowski to człowiek, który dzięki swojej aktywności sportowej i medialnej pozostaje obecny w świadomości Polaków po dziś dzień. Popularność zapewniła mu oczywiście rywalizacja w zawodach Strongman, w których Polak raz po raz udowadniał swoją niewiarygodną siłę, tym samym przyciągając ogromne zainteresowanie kibiców. Dzięki jego wyczynom rywalizacja siłaczy zyskała w naszym kraju spore grono miłośników, którzy zaczęli pojawiać się podczas zawodów organizowanych w Polsce.
Legenda Mariusza Pudzianowskiego jako najsilniejszego człowieka na świecie pojawiła się bardzo szybko, a „Pudzian” jako określenie kogoś nad wyraz silnego na dobre weszło do mowy potocznej. Trzeba jednak zaznaczyć, że polski strongman dołożył wszelkich starań, by swoją szansę wykorzystać w pełni. Jeszcze w okresie swojej największej popularności Pudzianowski wziął udział w programie TVN „Taniec z Gwiazdami”, a niedługo później zadebiutował jako zawodnik stawiającej swoje pierwsze kroki federacji KSW.
Debiut Mariusza Pudzianowskiego w MMA był wydarzeniem niezwykle medialnym, a pojedynek z Marcinem Najmanem i błyskawiczny nokaut zrobiły na wszystkich ogromne wrażenie i wspominane są do dziś. Tym samym „Pudzian” kontynuował budowę własnej legendy. Zakończył karierę jako strongman, gdyż w tej dyscyplinie osiągnął już wszystko i rozpoczął swoją przygodę z MMA od efektownej wygranej, która w dalszym ciągu kształtowała jego wizerunek zwycięzcy.
Granice ludzkich możliwości
W podobnych źródłach doszukiwać możemy się przyczyn niedawnej eksplozji popularności wokół Roberta Karasia. Temu zjawisku poświęciliśmy na naszym portalu osobny artykuł. Karaś, podobnie jak Mariusz Pudzianowski, swoimi dokonaniami, które wykraczały poza to, co wiedzieliśmy o ograniczeniach ludzkiego ciała, szturmem wdarł się do umysłów kibiców. Nie byli oni w stanie uwierzyć, że pokonanie dziesięciokrotnego Ironmana jest czymś wykonalnym dla zwykłego człowieka.
Przez bardzo długi czas Robert Karaś udowadniał, że wyczyn ten jest jak najbardziej osiągalny, a co więcej, Polak zasygnalizował, że jest w stanie zdobyć się na niego w rekordowo krótkim czasie. Przez kilka dni największe polskie media rozpisywały się o Karasiu, o dyscyplinie jaką jest triathlon i o morderczym dystansie, jaki zobowiązał się przebyć polski sportowiec.
Czy na wzór Mariusza Pudzianowskiego, Karasiowi uda się przekuć swoją popularność w coś większego? Wszak zawody strongmanów od zawsze wydawały się być dyscypliną znacznie bardziej niszową niż triathlon, a mimo wszystko „Pudzian” przebić się zdołał. W przypadku Roberta Karasia kluczową rolę odegrać może jednak fakt, że w 2022 roku kibic spragniony sukcesów polskich sportowców nie włącza już zawodów strongmanów, ale weekendowe spotkanie FC Barcelony lub mecz Igi Świątek w wielkoszlemowym turnieju.