Aktualności 20 maja 2024

Katarzyna Zygmunt: pionierzy zawsze mają pod górkę [WYWIAD]

Jeszcze nie tak dawno w polskim hokeju panowie nie wyobrażali sobie, że kobieta mogłaby zostać trenerem albo sędzią. Na szczęście Katarzynie Zygmunt wystarczyło determinacji, żeby to zmienić i dzisiaj jest nawet prezesem klubu hokejowego. Jej syn Paweł gra w reprezentacji Polski, w mistrzostwach świata elity. Zapraszamy do naszego cyklu SPORT/BIZNES/KOBIETY.

Łukasz Majchrzyk, SportMarketing.pl: Trudno było wejść w środowisko hokejowe i zostać sędzią? Kiedy pani zaczynała, to kobiety w Polsce jeszcze nie grały.

Katarzyna Zygmunt, sędzia hokejowy, prezes klubu KTH Krynica: – Bardzo trudno było tego dokonać, chociaż miałam dobre przygotowanie, bo świetnie jeżdżę na łyżwach, znam język angielski, znam hokejowe przepisy. Dokonałam tego jednak i dlatego lubię o sobie mówić, że byłam pionierką.

Skąd się u pani wzięło zamiłowanie do hokeja, skoro kobiety w niego nie grały?

– Do pewnego wieku myślałam, że na świecie istnieją niemal sami mężczyźni, poza moją mamą i babcią. Mój tata był hokeistą i od najmłodszych lat zabierał mnie na lodowisko i oprócz uczestniczenia w treningach taty mogłam jeździć na ślizgawce, przy której DJ’ką była moja mama. Hokej był też w domu, bo koledzy czasami przychodzili do nas po meczach. Kiedy mama wyjechała do USA, to reprezentant Polski Andrzej Zabawa z tatą mnie i bratu robili kanapki. Od hokeja nie było przerwy nawet latem. W wakacje były wyjazdy na zgrupowania hokejowe, najczęściej do Gródka nad Dunajcem, a potem nad morze, gdzie zawodnicy budowali siłę i kondycję. Było to dla mnie tak naturalne, że wejście do szatni po meczu nie robiło na mnie wrażenia. Babcia czasami słyszała od sąsiadek: Pani Bialikowa, Kasia cały czas chodzi po mieście z siedmioma chłopakami. Babcia odpowiadała, że będzie się martwić, gdy zacznę chodzić z jednym.

Najtrudniej było przełamać stereotypy, że hokej „nie jest dla kobiet”?

– Na moim drugim meczu, w Nowym Targu kibic krzyknął coś obraźliwego z trybun na temat mojej jazdy na łyżwach, chociaż jestem w tym świetna, co potwierdzi mąż, trzykrotny olimpijczyk w łyżwiarstwie szybkim. Przy okazji dodam, bo może nie każdy wie, że dzięki mnie on też się wciągnął w hokeja i gra w drugiej lidze oraz Reprezentacji Artystów Polskich. Teraz waży 114 kg, ale szybkość startowa mu została. Gra jako napastnik, więc lepiej zejść mu z drogi.

CZYTAJ TEŻ: Pomorzanin Toruń walczy o swoją społeczność. „Chcemy przełamać schemat”

Syn Paweł jest reprezentantem Polski i gra teraz w mistrzostwach świata elity.

– Przykład Pawła pokazuje, że w Polsce też można wyszkolić dobrego hokeistę, chociaż niektórzy powątpiewali. Syn przeszedł przez wszystkie kadry młodzieżowe, był rok w Niemczech, w drużynie do lat 16 ES Weisswasser, a od pięciu sezonów występuje w ekstralidze czeskiej, w HC Litvinov. Na turnieju w Nottingham, gdzie Polacy wywalczyli awans do MŚ elity, Paweł zdobył siedem punktów. Bardzo się denerwuję jego występami, syn jest spokojniejszy.

Wróćmy jednak do pani „potyczek z systemem”, który nie chciał wpuścić kobiety.

– Najpierw zamarzyłam o tym, żeby zdobyć uprawnienia trenera. Czekałam na to prawie 30 lat, bo moja płeć przeszkadzała. Gdy byłam w liceum, to chciałam zacząć kurs trenerski. Może to się wydać dziwne, bo nigdy nie byłam zawodniczką, ale to dlatego, że nie było drużyn kobiecych. Raz skrzyknęłam koleżanki, ale po jednym treningu zostałam sama (śmiech).

Jak się pani o tym kursie dowiedziała?

– Powiedział mi o nim trener śp. Jerzy Mruk. Zgłosiłam się, ale usłyszałam, że mnie nie zapiszą. Mam taki charakter, że łatwo nie odpuszczam, więc zapytałam: czemu? Usłyszałam, że nie mam „abc” hokejowego. Dopytywałam dalej: co to w ogóle znaczy? Panowie powiedzieli, że nie grałam w żadnej drużynie. Nie mogłam się zapisać jako dziecko do drużyny chłopięcej, bo przepisy PZHL zabraniały dziewczynom grania w rozgrywkach chłopców. Teraz się to zmieniło i do 15. roku życia mogą  być drużyny mieszane. Ma to sens, bo dziewczynki szybciej dojrzewają, więc do pewnego momentu są silniejsze od chłopców. Polskie środowisko zmienia się powoli. Jeszcze trzy lata temu widziałam w niektórych szatniach tabliczkę „kobietom wstęp wzbroniony”. Potrzebujemy dużej pracy.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Katarzyna Ziobro: idziemy za sobą w ogień [WYWIAD]

Co pani odpowiedziała na takie argumenty?

– Wiedziałam, że jeden z kandydatów nie miał „abc hokejowego”, a był niecałe pięć lat starszy ode mnie. Powiedziałam to i usłyszałam wprost: „ale on jest mężczyzną”. Wtedy odpuściłam, kończyłam AWF w Krakowie, studia MBA na kierunku zarządzanie zasobami ludzkimi w Wyższej Szkole Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie. Potem zostałam sędzią, bo tam koledzy byli mniej zakompleksieni. Światowe władze, czyli IIHF były już na to otwarte, chciały, żeby kobiety wchodziły w hokej. Komunikowały się w tej sprawie także z PZHL. Miałam umiejętności, przeszłam kurs, zdałam egzaminy i zostałam dopuszczona do rozgrywek mężczyzn.

Było trudno na tle czasem większych i silniejszych kolegów?

– Nie było taryfy ulgowej: zaliczyłam wszystkie testy, limity czasowe. Przygotowałam się do egzaminów sumiennie i wypełniałam męskie limity. Czasami do ćwiczeń ustawiali mnie z potężnymi kolegami. Przy jeżdżeniu „ósemki” po jednej stronie byłam ja, po drugiej duży mężczyzna i ku uciesze kolegów wygrywałam.

Czyli kłopoty znalazły szczęśliwe zakończenie?

– To jeszcze nie był koniec. W 1 lidze miałam najlepsze oceny od obserwatorów i z klucza powinnam była wejść do ekstraligi. Tak się nie stało, bo kobieta „mogłaby obniżać wizerunek dyscypliny”. Mąż mnie namawiał na pójście do prasy, zrobienie szumu, ale bardzo kocham hokej, nie chciałam wywołać skandalu i odpuściłam. Pionierzy zawsze mają pod górkę, żeby kolejnym było łatwiej. Postawiłam na spokojne rozmowy, drążenie skały i po dwóch latach dostałam mecz ekstraligi. Mogłam wyszarpać więcej, ale zmiany to jest proces. To i tak był szok dla środowiska. Dostałam szansę, a nie chciałam wziąć za dużo, bo rewolucje do niczego dobrego nie prowadzą i zawsze pociągają za sobą ofiary. Teraz mamy ligę kobiecą. Są dziewczyny, które sędziują, choćby Monika Szpyt. Mogłam kiedyś zostać przewodniczącą wydziału sędziowskiego, ale postawiłam warunek, abym była w wydziale sędziowskim odpowiedzialna za sprawy kobiet. Chciałam zadbać o prestiż i odpowiednią reprezentację kobiet w środowisku, a sama praca miała być wykonywana bez wynagrodzenia. Dlatego nalegałam na powołanie do Zarządu PZHL członka ds. kobiecego hokeja. Wtedy środowisko nie było gotowe, ale po kilku latach znalazła się tam Marta Zawadzka, która zasiada też w IIHF.

Sędzia w hokeju nie ma łatwego życia, bo zdarzają się bójki.

– Młody sędzia rozpoczyna od grup dziecięcych, potem sędziuje ligi juniorskie, w rozgrywkach seniorskich zaczyna jako liniowy, który pilnuje spalonych czy uwolnień. Bójki też się zdarzają, zwłaszcza w okolicach bramki. Napastnik czasem podjedzie bardzo blisko, a koledzy z drużyny rzucają się, żeby bramkarza chronić. Zaczynają się przepychanki, kuksańce, musimy bardzo szybko reagować i wjechać w środek. Na początku słyszałam: Kasiu, może nie wjeżdżaj, bo ci coś zrobią. Okazało się, że kobiecy głos działał na hokeistów otrzeźwiająco. W połowie sezonu miałam najwięcej skutecznych interwencji „bójkowych”. Tylko raz w Sanoku nie udało mi się szybko zatrzymać zawodnika. To był gracz zagraniczny, dwa metry wzrostu, potężna postura. Chyba po prostu nie zauważył, że jestem kobietą, pchał się na mnie, a ja go rękami zatrzymywałam. Wyglądało to komicznie, bo jechałam tyłem, a on cały czas napierał (śmiech).

POLECAMY: Monika Listkiewicz: rośnie rola kobiet w polskim sporcie [ROZMOWA]

Teraz kobietom jest łatwiej?

– Mamy całą ligę kobiecą, w KTH gra reprezentantka Polski. Na zgrupowaniach kobiety dostają wynagrodzenia, w klubach tego nie ma. W ogóle seniorski hokej nie ma zbyt dużo pieniędzy. To, że jesteśmy w stawce 16 najlepszych drużyn świata, w tak popularnej dyscyplinie o zasięgu światowym, to jest wielki cud i determinacja tej grupy ludzi. Brakuje rozwiązań systemowych. Niedawno zostałam prezesem klubu i chciałam znaleźć programy wsparcia. Wertowałam internet, szukałam rozporządzeń i nic nie znalazłam. Reprezentacja hokeja to taki kwiatek, który wyrósł na ugorze. Dla dobra sportu potrzebna jest nam gra zespołowa, a nie kłótnie. Pracujmy razem, choćby nad zwolnieniami podatkowymi, żeby firmom opłacało się inwestować w sport. Kiedy jadę przez Czechy, to wszędzie widzę reklamy zachęcające bezpośrednio lub pośrednio do aktywności fizycznej, uprawiania sportu. A w Polsce? Można zobaczyć reklamy słodkich napojów, niezdrowej żywności, leków. Gdybyśmy byli zdrowsi, to państwo by na tym skorzystało.

Cykl KOBIETY/SPORT/BIZNES powstaje we współpracy z ORLENEM.